Dlaczego statki nie wpłyną do Elbląga? Wyjaśniamy to w filmie o przekopie Mierzei Wiślanej
- Byliśmy na otwarciu przekopu Mierzei Wiślanej
- Uroczystość okazała się partyjną hucpą
- Nagraliśmy film, w którym pokazujemy, dokąd prowadzi przekop
Przez ostatnie dni rządowa machina propagandowa pracowała pełną parą, by pokazać jak piękny i potrzebny jest przekop Mierzei Wiślanej. Na uroczystość otwarcia przekopu i śluzy przyjechał prezydent, premier, prezes PiS i kilku ministrów.
Organizatorzy zadbali, by nie dostał się tam ktoś odmiennej od prorządowej orientacji politycznej, niezależnie od tego, czy o przekopie mówi dobrze, czy źle. Lokalni politycy opozycji zaproszeń nie dostali. – Nie będę się pchał tam, gdzie mnie nie chcą – powiedział nam jeden z nich.
Zaproszenia dostali za to choćby skompromitowany i odesłany na przymusową emeryturę m.in. za tuszowanie pedofilii Sławoj Leszek Głódź (on został nawet zaproszony na scenę do święcenia inwestycji). Przemawiał też sędziwy kapitan Sulatycki, kreujący się na sumienie narodu.
Dziś niewiele osób pamięta, że to właśnie on odpowiadał za zbieranie pieniędzy na "ratowanie" Stoczni Gdańskiej przez Radio Maryja. Zebrano prawdopodobnie kilkadziesiąt milionów złotych, które trafiły do kieszeni Tadeusza Rydzyka. Ten nigdy się z nich nie rozliczył.
Sulatycki jako wiceminister transportu i gospodarki morskiej w roku 1993 roku anulował olbrzymią karę dla tankowca, który wymył sobie zbiorniki wodą z Zatoki Gdańskiej. Niedługo potem wyszło na jaw, że tankowiec wynajęła firma należąca do jego córki.
Większość osób, które zebrały się wokół przekopu, by oglądać jego oficjalne otwarcie, stanowili członkowie klubów prorządowej "Gazety Polskiej". Specjalnie dla nich zarezerwowano najlepszy punkt widokowy, wpuszczano tam tylko osoby z zaproszeniami, dziennikarze i reporterzy nie mieli tam wstępu.
Nawet, gdyby ktoś z dziennikarzy niezależnych od rządu mediów zapuścił się w okolice opanowane przez członków klubów, szybko opuściłby to miejsce, zniechęcony słowną agresją widzów.
Dla dziennikarzy przygotowano specjalny namiot, w którym mogliśmy oglądać uroczystość... na ekranach telewizorów. Operatorów kamer i fotoreporterów wpuszczano do namiotu z VIP-ami jedynie na chwilę. Konferencji prasowej nie przewidziano i nie zorganizowano.
Dokąd prowadzi przekop Mierzei?
Wróćmy jednak do samej inwestycji. Udało się nam przyjrzeć jej z bliska i to nie tylko w miejscu przekopu. Tak, przekop jest gotowy. Statki mogą z niego korzystać. Wchodzą do osłoniętego portu od strony zachodniej, skręcają w prawo i mogą wejść do śluzy.
Poziom wód w Zatoce Gdańskiej i Zalewie Wiślanym jest różny, poza tym nie powinny za bardzo się mieszać. Zatoka to część lekko słonego (średnio 7 promili zasolenia) Bałtyku, Zalew ma ok. 3 promili zasolenia. Ta część inwestycji jest gotowa. Im dalej, tym gorzej.
Cała inwestycja nie ma jednej spójnej nazwy. Mówi się o budowie nowej drogi wodnej łączącej Zalew Wiślany z Zatoką Gdańską. Tylko że to pół prawdy – dziś w oficjalnej narracji pomija się Elbląg.
Pierwotnie chodziło właśnie o połączenie portu w Elblągu z Morzem Bałtyckim. I taki jest cel tej inwestycji, bo tylko wtedy może ona na siebie zarabiać. O jakimkolwiek zwrocie wydanej sumy nie ma mowy. Dziś wiadomo, że dalsze etapy inwestycji się przeciągają albo w ogóle nie są przygotowane.
Nie jest gotowy tor wodny do Elbląga. To po prostu pogłębiony rów w dnie Zalewu, dzięki któremu statki nie utkną na mieliźnie. Zalew Wiślany jest po prostu bardzo płytki. Przez setki lat na jego dnie gromadziły się tony szczątków organicznych. To muł, który nie jest stabilny. Istnieje obawa, że szeroki na 100 metrów i pogłębiony tor wodny będzie się ciągle wypłycał. Tego na razie nie wiemy na pewno, bo po Zalewie duże statki pływać nie mogą.
Nie jest zresztą przypadkiem, że do dziewiczego rejsu przez przekop wybrano statek Zodiak II. To bardzo nowoczesna jednostka wielozadaniowa należąca do Urzędu Morskiego w Gdyni. Zodiak II może być holownikiem, statkiem ratowniczym, strażackim, badawczym, a nawet lodołamaczem.
Ma ok. 60 m długości i 3,5 metra zanurzenia. Na torze o szerokości 100 metrów nie dałby rady zawrócić, gdyby nie jego nowoczesny napęd. Nie ma tradycyjnej śruby, ale dwa skrętne pędniki, na dodatek w części dziobowej zamontowano mu ułatwiający manewry ster strumieniowy. Efekt jest taki, że Zodiak II zawraca w miejscu.
Zodiak II przed oficjalnym otwarciem przekopu wpłynął przez śluzę na Zalew Wiślany, zawrócił na nim i wrócił do przekopu. Podczas uroczystości był skierowany dziobem w kierunku Bałtyku, nie Zalewu.
Po otwarciu śluzy nie popłynął w kierunku Elbląga, ale wrócił do Gdańska. Wojskowa orkiestra przygrywała mu szantą "What shall we do with the drunken sailor, early in the morning" (Co powinniśmy zrobić z pijanym marynarzem wcześnie o poranku).
Im dalej od śluzy, tym gorzej
Dlaczego Zodiak II nie popłynął do Elbląga? Tor wodny nie jest jeszcze gotowy i nie jest oznakowany. W tym miejscu Zalew ma 2-3 metry głębokości, więc ryzyko, iż Zodiak II zboczy z drogi, której nie widzi i utknie na mieliźnie, było zbyt duże. Poza tym i tak nie dopłynąłby do Elbląga.
Droga wodna prowadzi do niego przez rzekę Elbląg. Ją już pogłębiono, ale nie do końca. Rządowy przetarg obejmował odcinek, który kończy się kilkaset metrów przez miejskim portem. Okazało się, że rząd był przekonany, iż władze Elbląga z radością zlecą wykonanie reszty prac i wydadzą kilkadziesiąt milionów z miejskiej kasy. Elbląski samorząd był przekonany, że rząd dokończy inwestycję własnym sumptem.
Efekt jest taki, że port w Elblągu ciągle może przyjmować jednostki o zanurzeniu do 2 metrów i do tysiąca ton ładowności. Nie zmieniło się nic. Elbląscy samorządowcy twierdzą, że rząd chce pokazać ich nieudolność – "patrzcie – daliśmy im tor wodny, a oni pożałowali pieniędzy i przepuścili okazję".
Ma to pomóc w przejęciu przez rząd portu w Elblągu. Samorządowcy podkreślają jednak, że min. 70 mln zł – tyle mają kosztować prace w elbląskim porcie – to cały miejski budżet na inwestycje. Na dodatek rzeka prowadząca do portu nie jest ich, więc nawet gdyby mieli chęć i pieniądze, to oni jej pogłębiać nie mogą. Faktycznie – Elbląg ma status portu morskiego, więc torami wodnymi powinien zajmować się Urząd Morski.
Reasumując – im dalej od uroczystości, tym inwestycja znajduje się w mniejszym stopniu zaawansowania. Przekop miał otworzyć Elbląg na Bałtyk. Do tej pory jedyna droga prowadziła przez pozostającą pod kontrolą Rosji Cieśninę Piławską. Rosjanie niechętnie przepuszczali statki, piętrząc przed armatorami przeszkody administracyjne.
W zeszłym roku obroty portu w Elblągu wyniosły ok. 90 tysięcy ton. Przez Elbląg trafiała do Polski część rosyjskiego węgla. Teraz port w Elblągu nie przeładowuje prawie nic. Wygląda jak miejsce wymarłe. Doprowadzenie do tego, by przeładowywał 5 mln ton – jak zakłada rząd – będzie trudne. Tym bardziej że do tej pory nie widzieliśmy żadnych analiz ani planów, jak do tego doprowadzić.
Elbląski senator KO Jerzy Wcisła mówił nam, że Elbląg mógłby przejąć sporą część niewielkich statków, płynących do Gdańska czy Gdyni. Jego zdaniem do portu zmieściłoby się 18 proc. statków zmierzających do Gdańska. A że są to jednostki stosunkowo małe, odpowiadają jedynie za 1,5 proc. obrotu tego portu. Wcisła mówi, że Gdańsk chętnie przekierowałby je na przykład do Elbląga.
Problem w tym, że zapewnianie obrotu elbląskiemu portowi to nie jest zadanie senatora – to powinno być policzone i zaplanowane już kilka lat temu. Nie jest do dziś. A cała inwestycja jest po prostu w polu. Nawet jeśli rząd i elbląski samorząd szybko dojdą do porozumienia, to miną przynajmniej 2-3 lata, zanim nieco większe statki dotrą do miasta na Żuławach.
Kiedy stało się jasne, że przekop nie ma uzasadnienia ekonomicznego (a było to na etapie, gdy mówiono o 880 mln zł, a nie 2 miliardach), rząd stwierdził, że przekop ma służyć bezpieczeństwu państwa. W jaki sposób? Nie bardzo wiadomo, ale ten trik pozwolił na jeszcze jedno — uwolnienie inwestycji z okowów przepisów dotyczących ochrony środowiska.
Było jasne, że Komisja Europejska nie pozwoli na przekopanie Mierzei i zniszczenie przyrody w całej okolicy. Hasło "bezpieczeństwo narodowe" związało jej ręce.
Największym grzechem podczas projektowania i budowy tej inwestycji jest to, że nikt nie policzył, ile to będzie kosztować, czy się opłaci, czy nie. Elbląg z przekopu się cieszy i trudno mu się dziwić. Polski podatnik cieszy się trochę mniej, bo przekop kosztował na razie 2 miliardy, a do końca inwestycji jest jeszcze bardzo, bardzo daleko.
Czytaj także: https://innpoland.pl/184234,przekop-mierzei-mial-pomoc-elblagowi-nawet-do-niego-nie-dochodzi