Polskie porty toną w... zwałach węgla. Niedługo nie będą w stanie normalnie pracować

Konrad Bagiński
08 października 2022, 16:53 • 1 minuta czytania
Polskie porty już dziś składują węgiel, gdzie się tylko da. Jeszcze chwila a dotrą do granic możliwości i nie będą w stanie przyjmować innych towarów. Grozi nam kongestia, czyli zatkanie portów, co wiąże się ze zwiększeniem kosztów transportu.
Polskie porty robią co mogą, ale zaczynają tonąć w zwałach węgla Wojciech Strozyk/REPORTER
Więcej ciekawych artykułów znajdziesz na stronie głównej

Gwałtownie kupowany węgiel zatyka polskie porty — ostrzegają eksperci. Sytuacja już jest trudna, a w listopadzie i grudniu porty mogą się kompletnie zakorkować. Takie zjawisko nazywane jest kongestią. Poza wydłużeniem czasu oczekiwania na rozładunek i transport towarów w głąb kraju, wiąże się też z kosztami. W efekcie węgiel będzie droższy, niż gdyby był rozładowany w normalnym tempie.

Już dziś wiadomo, że polskie porty są dosłownie wypchane węglem. Sytuację w Gdańsku opisywał zresztą BusinessInsider.pl. Z relacji dziennikarzy portalu wynika, że w gdańskim porcie węgiel leży dosłownie wszędzie. Kopce tego paliwa widać nawet w terminalu eksportowym, który przestał pełnić swoją funkcję. Eksperci podkreślają też, że w najbliższych miesiącach porty przeżywać będą znacznie większe oblężenie, a ich moce przeładunkowe są przecież ograniczone.

Obecnie rozładowanie statku z węglem trwa kilka dni. Dokerzy w gdańskim Porcie Północnym pracują 24 godziny na dobę i zapewniają, że są w stanie dziennie zapełnić ok. 300 ciężarówek i 10-11 pociągów. - Pod warunkiem że przyjadą, a z tym różnie bywa — mówi w rozmowie z BI Wojciech Łakomski, prezes Portu Północnego.

W portach odbywa się też sortowanie węgla — miał dla energetyki jest oddzielany od węgla grubego dla gospodarstw domowych. Tego drugiego jest mało, ulega też degradacji podczas transportu.

- Trzeba pamiętać, że ten węgiel musi do nas przebyć 25-30 tysięcy kilometrów. Ulega czterokrotnemu przeładunkowi. A każdy przeładunek skutkuje tym, że z frakcji grubej robi się miał, bo węgiel po prostu się kruszy — mówił niedawno w rozmowie z INNPoland.pl Jerzy Markowski, były wiceminister gospodarki w rządzie SLD.

W efekcie nawet jeśli z kopalni — np. w Kolumbii wyjedzie węgiel gruby, to jego część dotrze do nas w formie miału, nieprzydatnego w gospodarstwach domowych.

Jeszcze więcej węgla

Już kilka dni temu Wiceprezes Rady Ministrów i Minister Aktywów Państwowych Jacek Sasin oświadczył, że państwowym spółkom PGE Paliwa i Węglokoks wydał dyspozycję o zwiększeniu importu węgla. Ten, który dotrze do kraju, zostanie przesiany.

Zgodnie z jego zapowiedzią do Polski do końca roku ma trafić 11 mln ton węgla. Plan wiceprezesa Rady Ministrów zakłada, że ostatecznie będzie to jednak 17 mln ton. Powinniśmy otrzymać tyle do końca sezonu grzewczego 2023 r. Gospodarstwa domowe na cele grzewcze mają dostać trzy miliony ton.

Na konferencji padła także wypowiedź Jacka Sasina dotyczącą samorządów, które dzięki spółkom komunalnym mogłyby pomóc rządowi.

- To podmioty, które mają możliwość kupowania węgla bezpośrednio u importera i sprzedawania go z dużo mniejszym narzutem, właściwie po kosztach przywiezienia oraz transportu, do miejsca docelowego — mówił Sasin. Jak na razie zdecydował się na to chyba tylko jeden samorządowiec, efekty na dodatek są dość mizerne.

Sasin oświadczył, że 25 proc. sprowadzonego węgla będzie dostępne dla gospodarstw domowych. Jedynym ograniczeniem miała być przepustowość polskich portów, która i tak jest już wykorzystywana maksymalnie. Mimo to surowiec ma być do nas sprowadzany "ze wszystkich możliwych kierunków".

Czytaj także: https://innpoland.pl/185371,prezydent-otwocka-zamowil-wegiel-dla-mieszkancow-starczylo-dla-64-osob