Elektrownię atomową w Polsce należało budować 50 lat temu. Ekspert: drugi taki moment jest teraz
- Amerykańska firma Westinghouse będzie partnerem w budowie elektrowni jądrowej w Polsce
- Zdaniem Jakuba Wiecha reaktory trzeba było budować 50 lat temu, kiedy należeliśmy do bloku wschodniego i było to "najprostsze"
- W jego opinii oddanie inwestycji w planowanym terminie jest "w dużej mierze nierealne"
Amerykanie wybudują pierwszą elektrownię jądrową w Polsce
W miniony piątek premier Mateusz Morawiecki odtrąbił sukces – amerykańska firma Westinghouse będzie partnerem strategicznym w budowie pierwszej elektrowni jądrowej na terenie Polski. Rząd podejmie uchwałę w tej sprawie w najbliższą środę 2 listopada.
Elektrownia jądrowa ma powstać na terenie woj. pomorskiego. Jednak jak wskazał rzecznik rządu Piotr Müller, dokładna lokalizacja zostanie ujawniona w późniejszym terminie.
Jest to jedna z niewielu decyzji ponad podziałami – pozytywnie ocenia ją opozycja, tradycyjnie nastawiona krytycznie do pomysłów rządu PiS. Zdecydowany krok, dzięki któremu będziemy mogli w końcu korzystać z polskiego atomu, odbił się szerokim echem również w mediach społecznościowych.
Mogliśmy wykorzystać potencjał z czasów PRL. "Straciliśmy to okienko"
Jakub Wiech, zastępca redaktora naczelnego Defence24.pl i ekspert rynku energetyki, napisał na portalu LinkedIn, że "najlepszy moment na budowę elektrowni jądrowej w Polsce był 50 lat temu". Dlaczego?
Przypomnijmy, że 50 lat pojawił się w Polsce program jądrowy, który zakładał wybudowanie elektrowni jądrowej w Żarnowcu. – Pogrzebał ją Okrągły Stół, a właściwie górniczy związkowcy, którzy wywierali presję polityczną na nowy, demokratycznie wybrany rząd i wygrał węgiel – tłumaczy Wiech w rozmowie z INNPoland.pl.
Jednak jego zdaniem argumentów za budowaniem reaktorów pół wieku temu było sporo. – Po pierwsze przemysł jądrowy był wtedy jeszcze przed Czarnobylem, gigantycznym spowolnieniem wywołanym tą katastrofą i wzrostem negatywnych nastrojów społecznych – przekonuje.
– Po drugie Polska egzystowała w innej rzeczywistości społeczno-polityczno-gospodarczej – nie mieliśmy rygorów Unii Europejskiej i rozbudowanego segmentu biurokratycznego związanego z tą instytucją, który ma wpływ na długość realizacji projektów jądrowych. Nie mieliśmy też dodatkowych obostrzeń dotyczących prawa zamówień publicznych, więc przy pomocy państwa, które stawiało na interwencjonizm, można było sprawniej realizować duże projekty jak elektrownia jądrowa – wskazuje ekspert.
Jak tłumaczy, "jednym z niewielu plusów egzystowania w ramach bloku wschodniego było to, że mogliśmy polegać na dosyć bezpiecznej technologii radzieckiej, czyli na jednostkach typu WWER". Z tego skorzystali nasi południowi sąsiedzi. Czesi i Słowacy postawili takie bloki i do dziś korzystają z nich w sposób bezpieczny i kontrolowany, a co więcej – mogą je rozbudowywać.
Straciliśmy tę szansę, straciliśmy okienko, gdzie budowa elektrowni jądrowej w Europie była najprostsza, najszybsza i najpewniejsza. Natomiast teraz jest moment, którego przespać nam nie wolno, bo jednostki jądrowe są niezbędne, żebyśmy bezpiecznie przeszli przez proces transformacji polskiej energetyki.
Decyzja "mocno spóźniona", a termin "nierealny"
Jednak szanse na rozwój energetyki jądrowej zostały zaprzepaszczone nie tylko w czasach PRL. Choć decyzja o budowie elektrowni jądrowej została przyjęta z entuzjazmem, to jest to dopiero pierwszy krok na dość wyboistej ścieżce, na którą można było wkroczyć już dawno temu.
– Decyzja w sprawie elektrowni jądrowej jest mocno spóźniona. My już powinniśmy mieć w Polsce takie jednostki – jeśli nie w PRL, to już w nowej, demokratycznej rzeczywistości – przekonuje Wiech.
Jak wskazuje, zarówno rząd Donalda Tuska, jak i obecny rząd od dawna deklarowały potrzebę budowę elektrowni jądrowej, ale nikt "nie podchodził do tego poważnie". W związku z tym Polska nie korzysta z mocy jądrowych, co zdaniem Wiecha jest "dużym błędem i dużym problemem". - Mamy trochę do nadrobienia, ale to jest możliwe – atom będzie pomagał nam w wypełnianiu rygorów unijnej polityki klimatycznej – przekonuje.
Z założeń wynika, że budowa polskiej elektrowni jądrowej rozpocznie się w 2026 r., a pierwszy reaktor zostanie uruchomiony w 2033 r. Jednak eksperci są dość sceptyczni co do spełnienia tego terminu.
– Myślę, że termin uruchomienia elektrowni jądrowej w 2033 r. jest w dużej mierze nierealny. Zwłaszcza dla państwa, które nie jest w posiadaniu tego typu rozwiązań technologicznych. Termin jest trudny do osiągnięcia, ale jest możliwy, choć dużo zależy od tego, jak konsekwentnie będziemy podchodzić do realizacji elektrowni jądrowej – przyznaje nasz rozmówca.
Na horyzoncie "atomowy tandem". Koreańczycy wchodzą do gry
W wyścigu o budowę polskiej elektrowni jądrowej wzięli udział jeszcze Francuzi (EDF) i Koreańczycy (KHNP). Czy Amerykanie to dobry wybór? Wątpliwości budzi fakt, że kilka lat temu Westinghouse zrealizował połowicznie projekty reaktorów w Georgii i Karolinie Południowej, a w 2017 r. złożył wniosek o ochronę przed bankructwem.
Jednak Wiech je rozwiewa, przekonując, że "budowa elektrowni jądrowej zawsze jest obarczona dosyć dużym ryzykiem".
– Westinghouse miał pecha, ponieważ załapał się na ten moment, kiedy przemysł jądrowy był mocno dociążony takimi kwestiami jak Fukushima czy niechęć dużej części silnych gospodarek (np. Niemiec) do budowy tego typu mocy. To był problem zasadzający się na ogólnych warunkach gospodarczych i politycznych. Westinghouse padł ofiarą tego układu, ale stanął na nogi, zmienił właściciela i wychodzi na prostą – zaznacza ekspert.
Jednak współpraca z Amerykanami to nie wszystko. Jak już informowaliśmy w INNPoland.pl, w poniedziałek 31 października spółki ZE PAK, PGE i koreański koncern KHNP podpisały w Seulu list intencyjny dotyczący opracowania planu budowy elektrowni jądrowej w Pątnowie w oparciu o koreańską technologię reaktorów APR 1400. Dokument został podpisany w obecności wicepremiera i ministra aktywów państwowych Jacka Sasina.
Zdaniem naszego rozmówcy realizowanie dwóch tak dużych inwestycji w tym samym czasie to "dobra" strategia. – Z jednej strony zespalamy możliwości geopolityczne USA, a z drugiej strony – możliwości inżynieryjne i wykonawcze Korei Południowej, które w tym momencie są wiodące na rynku. Sądzę, że taki atomowy tandem jest jak najkorzystniejszy dla kraju, który nie ma jeszcze działających elektrowni jądrowych – wskazuje Wiech.
Starsi Polacy boją się powtórki z Czarnobyla. Młodzi chcą "taniej i czystej energii"
Co na temat budowy elektrowni jądrowej myślą Polacy? Z badania IBSP na zlecenie StanPolityki.pl, wynika, że 46 proc. ankietowanych popiera budowę reaktorów. Negatywne nastawienie do projektu ma 39,5 proc. badanych. To dość spory podział, który dowodzi, że do żadnej z opcji – ani popierającej energetykę jądrową, ani tej, która tę koncepcję krytykuje, nie udało się na razie przekonać Polaków.
Warto zwrócić uwagę na rozkład głosów w poszczególnych grupach wiekowych. Osoby starsze są nastawione bardziej sceptycznie do projektu budowy elektrowni jądrowej.
– Nie dziwi, że starsze pokolenie jest krytycznie nastawione wobec energetyki jądrowej. Katastrofa w Czarnobylu i to, w jaki sposób władza sowiecka ją ukrywała, zostawiły piętno emocjonalne, które mocno odcisnęło się na społeczeństwie polskim i europejskim. Naleciałości tego wydarzenia będą z nami długo egzystować – wyjaśnia Wiech.
Jednak jego zdaniem "trzeba patrzeć na dane, które jednoznacznie pokazują, że atom jest najbezpieczniejszym źródłem energii elektrycznej". Z badania wynika, że te statystyki zdecydowanie bardziej przekonują młodych ankietowanych, którzy częściej popierają budowę elektrowni.
– Widzę, że raczej młode pokolenie jest przychylne tego typu rozwiązaniom. Dostrzega, że np. we Francji jednostek jądrowych jest bardzo dużo i pracują one w sposób bezpieczny, dając tanią i czystą energię. Energetyka jądrowa dobrze pasuje do rygorów współczesności – ocenia specjalista.
Polska stoi węglem, ale musi stać atomem. Rząd "przespał dużo szans"
Walka o polską transformację energetyczną trwa od lat. W 2020 r. uzgodniono, że ostatnia kopalnia węgla kamiennego zakończy działalność w 2049 r. Jednak wojna w Ukrainie pokazała, jak bardzo jesteśmy uzależnieni od tego surowca.
Z przywiązania do węgla rząd PiS uczynił swój sukces, gdy okazało się, że uzupełnianie luk po rosyjskim surowcu nie jest wcale takie proste, a węgla zaczęło brakować. – To, że w ogóle mamy jeszcze dzisiaj w Polsce wydobycie węgla, to zasługa rządów PiS – przekonywał w czerwcu Sasin.
Z kolei prezes PiS Jarosław Kaczyński stwierdził pod koniec października, że za "kłopoty z węglem" odpowiadają "oni", czyli poprzednie rządy. – Wiele kopalń teraz funkcjonuje. My to uratowaliśmy, nie oni – przekonywał.
Choć w ostatnim czasie byliśmy zasypywani informacjami, że węgiel daje nam bezpieczeństwo, to ostatnie decyzje dotyczące energetyki jądrowej świadczą, że rząd w końcu zaczął traktować transformację poważnie.
– Rząd musi dekarbonizować polski mix energetyczny. Przespał dużo szans związanych z rozwojem źródeł odnawialnych takich jak np. wiatraki na lądzie i teraz słusznie opiera się na energetyce jądrowej. Dobrze, że te decyzje zostały podjęte, ale powinno się to stać już dawno temu – kwituje Wiech.
A o tym, że systemowe zmiany w obszarze energetyki są konieczne, świadczy fakt, że tania energia stała się marzeniem wszystkich, którzy muszą płacić coraz wyższe rachunki – samorządów, przedsiębiorców i przede wszystkim zwykłych Polaków.
Czytaj także: https://innpoland.pl/185875,przedsiebiorcy-pokazuja-ile-placa-za-prad