"Raz dłużnik położył przede mną siekierę". Komornik o mrokach swojej pracy

Maria Glinka
23 listopada 2022, 08:56 • 1 minuta czytania
Złość za niepowodzenia musi znaleźć swoje ujście. Ofiarami tej nienawiści padają komornicy, czego dowodem jest nie tylko głośny atak w Łukowie. – Raz dłużnik położył na stole siekierę – przyznaje w rozmowie z INNPoland.pl jeden z komorników sądowych Robert Damski. Często nazywani "niechcianymi dziećmi Temidy" mają dość i chcą walczyć z cyberprzemocą, która wychodzi poza ekran komputera.
Komornik opowiedział o swojej pracy Fot. Wojciech Olkusnik/East News
Więcej ciekawych artykułów znajdziesz na stronie głównej

Maria Glinka, INNPoland: Jak pan, jako komornik, zareagował na informacje o ataku w Łukowie?

Robert Damski: Szok i niedowierzanie – zwłaszcza, gdy okazało się, że Ewa zmarła. Natomiast mogę powiedzieć: "a nie mówiłem". Ze smutkiem muszę stwierdzić, że byłem przekonany, że prędzej czy później musi dojść do takiej sytuacji. My, jako komornicy, często rozmawiamy o tym, jak wygląda nasza praca i niejednokrotnie słyszałem, że ktoś miał problem z dłużnikiem. Pojawiają się groźby czy przemoc słowna. 


Czy te wszystkie sprawy coś łączy?

Zawsze był jeden wspólny mianownik. Choć udawało się wybrnąć z tych niebezpiecznych sytuacji, to w prokuraturze, do której komornicy je zgłaszali, najczęściej słyszeli: "taki macie zawód". 

To brutalne.

Wystarczy prześledzić komentarze. Nawet jeśli komornik wskoczyłby do rzeki i kogoś uratował, to znajdzie się grono, które napisze, że pewnie wcześniej wrzucił tę osobę do rzeki. Jesteśmy przyzwyczajeni, że nasz zawód jest postrzegany niezbyt przychylnie i trochę to rozumiemy, bo wiemy, jak on jest skonstruowany. To komornik przychodzi wykonać wyrok, a nie sędzia.

Tę złość, często za własne niepowodzenia, trzeba gdzieś ukierunkować. Bardzo często dobrym adresatem tych pretensji staje się komornik sądowy. O ile hejt w internecie jest niebezpieczny, to bezpośredniej krzywdy nie robi, ale musi znaleźć gdzieś swoje ujście. 

Widziałem wpisy, w których nawoływano, aby "zrobić porządek z komornikami". Zgłaszałem je do administratorów, ale z różnym skutkiem. Bałem się, że nastąpi efekt kuli śnieżnej. To się stało w Łukowie. 

Zna pan więcej podobnych historii, w których komornicy stawali się ofiarami ataków?

Jeden z komorników był goniony w budynku sądu przez stronę i usłyszał od prokuratora, że ma nie przesadzać, bo taki wykonuje zawód. Do kogoś innego wyszedł dłużnik z widłami. Kolejny opowiadał, że dłużnik próbował go przejechać, gdy przyszedł zająć mu samochód i tylko dzięki dobremu refleksowi udało mu się odskoczyć. 

Czy sam pan doświadczył tak niebezpiecznych sytuacji?

Raz dłużnik położył na stole siekierę i jakiś dokument. Wynikało z niego, że był pacjentem szpitala psychiatrycznego i rozpoznano u niego paranoidalną schizofrenię. Przekaz był jednoznaczny – tu jest siekiera, a tu są papiery.

Co pan zrobił?

Uśmiechnąłem się i powiedziałem, że siekiery zabrać mu nie mogę, bo nie przedstawia ona żadnej wartości handlowej. Zimna krew i udało się uniknąć najgorszego. Myślę, że każdy z komorników ma taką historię, bardziej lub mniej mrożącą krew w żyłach.

W czym tkwi problem?

Wszyscy, poczynając od Ministerstwa Sprawiedliwości, tłumaczą, że nasza praca to jest służba. Jednak mało kto zwraca uwagę na fakt, że my tę służbę uprawiamy na własne ryzyko i na własny koszt. Na własny koszt zatrudniamy pracowników, na własny koszt kupujemy materiały biurowe, innymi słowy za własne pieniądze prowadzimy kancelarie. Ale teoretycznie nie jesteśmy przedsiębiorcami.

Natomiast w praktyce oznacza to, ni mniej ni więcej tylko to, że ponosimy takie same obciążenia, jak przedsiębiorcy natomiast nie mamy żadnych ułatwień których ci ostatni mogliby oczekiwać.

Kiedy przedsiębiorcom wypłacano pomoc w ramach tarczy, żeby utrzymywali pracowników, część koleżanek i kolegów komorników też się zgłosiła. Zostali zweryfikowani, otrzymali wsparcie, dzięki któremu kilka tysięcy osób w Polsce nie straciło pracy. A teraz otrzymują wezwania do zwrotu tych pieniędzy. Bo się komuś odwidziało?

Ktoś uznał, że im się nie należy, bo to jest służba?

Tylko czasem zastanawiam się, czy faktycznie jesteśmy funkcjonariuszami publicznymi, którzy sprawują służbę w imieniu wymiaru sprawiedliwości, czy my jesteśmy po prostu służącymi, którymi próbuje się grać - również politycznie.

Co ma pan na myśli?

Wielu działaczy zrobiło karierę na negowaniu działań komorników, dla niektórych staliśmy się trampoliną wyborczą. My za każdym razem pochylamy się nad dolą dłużnika. Często zapomina się, że w tym wszystkim jest jeszcze wierzyciel.

W związku z tym panuje przeświadczenie, że komornicy są najeźdźcami z innej planety, którzy przylecieli i wyrządzają krzywdę bezbronnym ludziom. A my wykonujemy wyroki w imieniu Rzeczpospolitej.

I przecież bardzo często zajmujecie się sprawami w interesie obywateli – niewypłacone pensje, zaległe alimenty.

Oczywiście. W Polsce milion dzieci czeka, aż komornicy wyegzekwują dla nich alimenty. To jest naprawdę potężna grupa osób, które nas zatrudniają. 

Ale nastawienie do was i tak jest negatywne.

Mówi się, że komornik przypomina ludziom o tym, że coś im w życiu nie wyszło i to jest pewnie zarzewie konfliktu. Już w sama nazwa "komornik" stała się pejoratywna, a przecież jesteśmy egzekutorami prawa.

Jeśli spojrzymy na wymiar sprawiedliwości jak na dom, to bez komorników jest to dom z papieru. Na nic praca adwokatów, radców prawnych, sędziów, bo bez komorników zostanie ona tylko na papierze. Oczywiście, w idealnym świecie spierające się osoby idą do sądu, sędzia to rozstrzyga, a przegrany godzi się i robi to, co do niego należy. 

To utopia.

W takim świecie utopii nie ma miejsca dla komornika. My pojawiamy się dopiero wtedy, kiedy ktoś musiał przejść przez maraton, zwany postępowaniem sądowym, wbiegł na metę, którą jest wyrok, a druga osoba stwierdza: "Co z tego? Masz wyrok, ale ja go nie wykonam. Nie zapłacę, nie wyprowadzę się z domu, który niesłusznie zajmuję, nie oddam wynagrodzenia". Więc taka osoba przychodzi do komornika po pomoc.

Dużo ma pan spraw?

Coraz więcej. Prowadzę w swojej relatywnie niewielkiej kancelarii około 1,2 tys. spraw o alimenty. W Lipnie mieszka 15 tys. osób., ale to pokazuje skalę problemu, jakim jest niealimentacja. 

Jakie inne sprawy do pana trafią?

Coraz więcej osób zaczyna pożyczać z różnych źródeł, bo nie wystarcza im na bieżące potrzeby. Ludzie są coraz bardziej przerażeni i otwarcie mówią, że chcieliby spłacać dług, ale np. w tym miesiącu nie dadzą rady, bo muszą kupić węgiel. Inni nie mogą płacić, bo ich raty wzrosły z 500 zł do 1,1 tys. zł

Tylko że to nie jest wina komornika.

Dokładnie, to nie komornik jest winny, że stopy procentowe poszły w górę.

A mimo tego to na was kumuluje się ta złość. 

No właśnie, bo to my jesteśmy tym ostatnim elementem w wymiarze sprawiedliwości.

Ale też jesteście na pierwszym froncie, więc najłatwiej ukierunkować agresję.

Od wiceministra sprawiedliwości, na szczęście już byłego, słyszeliśmy, że on by wiedział, co zrobić z komornikiem, gdyby zapukał do jego drzwi. To nie jest budowanie autorytetu funkcjonariusza publicznego.

Z tym jest ogromny problem.

Ludzie karmią się nienawiścią.

Czego by pan oczekiwał od państwa?

Ja, jako komornik, zawsze staję murem za państwem, w imieniu którego wykonuję wyroki. Taka jest moja rola, nie dyskutuję z wyrokami i nie oceniam, czy są słuszne. Mam prawo oczekiwać, że państwo stanie murem za mną, kiedy ktoś podnosi na mnie rękę.

Co pozwoliłoby komornikom wykonywać pracę bezpieczniej? 

Dwie kwestie. Po pierwsze, edukacja. Potrzebna jest szeroka kampania społeczna tłumacząca rolę komornika sądowego w wymiarze sprawiedliwości, bo często te krzywdzące osądy wynikają z niewiedzy.

Wiele osób jest przekonanych, że komornik zabiera. Kilka lat temu, jak zostawałem rzecznikiem komorników sądowych, wymyśliłem slogan: "komornik nie zabiera, komornik oddaje". W ten sposób starałem się tłumaczyć, na czym polega praca komornika. 

I jak pan to wyjaśniał?

Bardzo często ludzie mówią: "mam komornika na pensji, komornik mi zabrał". To jest tylko pół prawdy, bo zabrał, żeby komuś oddać. Oczywiście, część z tych pieniędzy zostaje u komornika, ale to jest 5, maksymalnie 10 proc.

Jednak sformułowania typu "komornik zabrał mi wszystko" tworzą fikcję i powodują dużą niechęć, a wręcz nienawiść do komorników.

Oczekiwałbym kampanii wyjaśniającej od Ministerstwa Sprawiedliwości czy Funduszu Sprawiedliwości. Myślę, że państwo jest nam to winne.

A druga kwestia?

Bezwzględne ściganie wpisów, hejtu i konkretnych sprawców. Jeśli komornik zgłasza zawiadomienie o podejrzeniu przestępstwa, to prokuratura powinna się nad tym bardziej pochylić. Nikt nie ma prawa nas obrażać, wyzywać, grozić czy dopuszczać się bezpośrednich ataków. To nie jest wpisane w nasz zawód.

To praca mocno obciążająca psychicznie. Co jest w niej najtrudniejsze?

Najtrudniejsze jest wytłumaczenie rodzicowi, że nie udało mi się wyegzekwować alimentów. W 90 proc. są to samodzielnie mamy, które zarabiają na tyle dużo, że nie dostaną pieniędzy z Funduszu Alimentacyjnego

Trudne jest też wchodzenie w ludzką biedę. Opowiem pani jedną historię – kobieta stała się dłużniczką, bo zaciągnęła dług, żeby pomóc synowi. Raty urosły, pojawiła się niespodziewana choroba i wydatki związane z leczeniem.

Zapytałem, dlaczego nie pójdzie po pomoc do syna. Okazało się, że syn się na nią wypiął i stwierdził, że nie musiała pożyczać dla niego pieniędzy i to jest "jej problem". Trudno wyobrazić sobie, co musi być w głowie i sercu tego człowieka, że tak traktuje własną matkę.

Trudno jest oddzielić emocje. Moja rola jest inna – mogę udzielić wsparcia słownego, ale czynności muszę wykonać. Obciążające są też historie domowe np. gdy trafiamy do domów, w których jest za dużo alkoholu, a za mało troski o dzieci. 

Jak wygląda codzienność komornika – więcej papierkowej roboty czy rozmów?

Część pracy wykonujemy zza biurka np. sprawdzamy, czy ktoś ma rachunki w banku, czy posiada samochody, nieruchomości. Jednak solą pracy komornika jest pójście w teren, wejście do domu dłużnika. Każdy komornik wykonuje kilkaset, a nawet kilka tysięcy czynności terenowych w roku. 

To podnosi ryzyko spotkania agresora.

Niemożliwe jest, aby każdy z nas miał anioła stróża w postaci policjanta, który będzie chodził z nami na te czynności. Gdy jest obawa, dzwonimy pod 112. To nie jest nasza fanaberia, potrafimy sobie poradzić, ale gdy prosimy o pomoc to dlatego, że naprawdę jej potrzebujemy.

Jak często musiał pan prosić policję o pomoc?

W tym roku zaledwie dwa razy. Bywały lata, że zdarzało się to częściej. Nie wszyscy dłużnicy potrafią poradzić sobie ze swoimi emocjami. Niektórzy uważają, że jeżeli zaatakują komornika czy pozbędą się go z nieruchomości, to również problem zniknie. 

To nie rozwiązuje problemu.

Tylko go spiętrza. 

Jak pan myśli, czy tragedii w Łukowie można było uniknąć?

Na to pytanie pewnie odpowie prokuratura czy sąd. To bardzo bolesna kwestia. Została zamordowana nasza koleżanka, ktoś z naszego szeregu. Nie chcę, żeby Ministerstwo Sprawiedliwości przeszło nad tym do porządku dziennego.

W związku z tą tragedią kancelarie komornicze ogłosiły protest. Co w ten sposób chcecie zamanifestować? Co chcecie powiedzieć społeczeństwu?

Przede wszystkim chcemy wskazać na rosnący hejt w sferze wirtualnej i medialnej, ale też zwrócić uwagę na to, że może to doprowadzić do takich tragedii. Każdy hejt internetowy narasta do pewnego stopnia, a później chce znaleźć ujście. Lepiej zapobiegać niż być świadkami takich tragedii.

Chcemy pokazać społeczeństwu, jak ważną funkcję pełnimy i że nie jesteśmy "niechcianymi dziećmi Temidy", jak często się o nas mówi. Finis coronat opus – czyli koniec wieńczy dzieło - my jesteśmy tym końcem, który ma zwieńczyć dzieło, czyli wyrok, którego ktoś nie chce wykonać. Nie jesteśmy przeciwko społeczeństwu. 

Czy są jakieś pozytywne aspekty pracy komornika?

Poświęciłem już pół życia na byciu w egzekucji i nie ma dla mniej większej radości niż to, gdy dłużnik spłaca ostatnią ratę i mówi: "Dziękuję za pomoc, obyśmy się nigdy więcej nie spotkali w takiej sytuacji, jak pan będzie w okolicy, zapraszam na kawę".

To jest mała satysfakcja, że udało się komuś wyjść z kłopotów. Nigdy nie patrzymy na dłużnika przez pryzmat biało czarny, czyli że wierzyciel jest zawsze biały, a dłużnik jest zawsze czarny. Różne okoliczności, często losowe, mogły sprawić, że ktoś stał się dłużnikiem.

Na przykład?

Koleżanka poręczyła pożyczkę w pracy tej drugiej i teraz ona jest dłużniczką. Wysłuchuję mnóstwo takich historii. 

Czy agresja wobec komorników może wynikać z tego zerojedynkowego podejścia?

Komornikowi w tej historii jest przypisana rola czarnego charakteru. Z tym powinniśmy i musimy walczyć.

Czytaj także: https://innpoland.pl/185515,doradca-kredytowy-ten-kryzys-oczysci-rynek-z-osob-ktore-naciagaja