"Wcale tego nie planowałem". Najmłodszy doktor w Polsce nie ma nawet 25 lat
- Urodzony w 1999 r. Wojciech Nazar jest najmłodszą osobą ze stopniem naukowym doktora w Polsce
- Rozprawę doktorską obronił, będąc jeszcze studentem, na początku V roku kierunku lekarskiego
- Dr Nazar jest drugą w historii Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego osobą, która uzyskała tytuł doktora przed ukończeniem studiów
Katarzyna Florencka, INNPoland.pl: Jakie to uczucie obronić doktorat jeszcze przed magisterką?
Wojciech Nazar: Bardzo dobre! (śmiech) Ciężko mi powiedzieć, czy moje życie się jakoś szczególnie zmieniło. Jestem studentem, w dalszym ciągu mam tok nauczania studiów taki, jak każdy inny student. Cała ta sytuacja jest też pozytywnie odebrane przez tutejsze środowisko akademickie, także czuję się w tym momencie bardzo dobrze.
Zachodzę jednak w głowę – jak to możliwe obronić doktorat w tak młodym wieku?
Ogólnie rzecz biorąc, ja wcale tego nie planowałem. Jeżeli miałbym powiedzieć sobie na pierwszym roku "Wojtek, na piątym roku zrobisz doktorat", to bym sobie nie uwierzył, że to jest w ogóle możliwe! (śmiech)
Od samego początku interesowała mnie praca badawcza. Już w liceum – skończyłem III LO w Gdańsku – uczyłem się w klasie z maturą międzynarodową, w której w ramach nauki pisze się raporty z przeprowadzanych badań. Ja na przykład hodowałem przez miesiąc fasolki na balkonie i sprawdzałem, jak kwaśne deszcze wpływają na ich wzrost. To były takie moje pierwsze podrygi, jeśli chodzi o pracę naukową.
A co się działo na studiach?
Koła naukowe. Pierwsze studenckie koło naukowe, w którym działałem, to Koło Naukowe Pediatrii działające przy Klinice Pediatrii, Gastroenterologii, Alergologii i Żywienia Dzieci GUMed.
A to dla mnie prywatnie bardzo ciekawy temat – ja sam w liceum zdołałem schudnąć 25 kg, więc problematyka związana z żywieniem była dla mnie istotna. Razem organizowaliśmy akcje edukacyjne na temat zdrowego odżywiania, zarówno dla dzieci, jak i dla rodziców – tam też pisałem moje pierwsze artykuły naukowe.
Potem mojego droga lekko skręciła w kierunku Koła Alergologii, którego opiekunem był przyszły promotor mojego doktoratu, pan prof. Marek Niedoszytko. Szczerze mówiąc, ciężko mi tutaj wskazać dokładny moment, w którym temat doktoratu się pojawił – po prostu stopniowo wyłaniał się on kolejnych rozmów z prof. Niedoszytko.
A pisał pan o społecznej świadomości problemów z zanieczyszczeniem powietrza – dlaczego?
Zwyczajnie: ten problem dotyczy każdego z nas. Zanieczyszczenie powietrza jest czynnikiem ryzyka dla wielu chorób sercowo-naczyniowych i chorób płuc – ale ponieważ go nie widzimy, mamy tendencję do jego bagatelizowania. Wydaje nam się, że on nie ma wpływu. A tymczasem w skali całej populacji okazuje się, że ten wpływ jest, i to dosyć spory. Szczególnie w naszym kraju.
Niestety, w żadnym miejscu w Polsce nie spełniamy norm jakości powietrza zalecanych przez Światową Organizację Zdrowia – przy czym te normy są zdecydowanie bardziej przekroczone na południu niż na północy. Tym, co interesowało mnie podczas prac nad doktoratem, było to, czy Polacy w jakikolwiek sposób reagują na to, że oddychają zanieczyszczonym powietrzem.
Jak się okazało, Polacy mieszkający na południu mają statystycznie większą świadomość problemu zanieczyszczenia powietrza niż osoby mieszkające na północy. Dodatkowo, zainteresowanie tematyką jakości powietrza wyraźnie wzrasta zimą, kiedy jej spadek jest wyraźnie odczuwalny.
Z jednej strony widzimy więc, że problem złego powietrza jest dostrzegany – i to są pozytywne wieści. Ale zła wiadomość jest taka, że od 2016 do 2022 roku zainteresowanie tym tematem rokrocznie spada – wyłania się tutaj wyraźny trend.
Po co nam taka informacja – co możemy z nią zrobić?
To przede wszystkim ważny sygnał dla profesji medycznych, żeby jednak nie przyjmować za pewnik tego, że ludzie będą cały czas świadomi złej jakości powietrza. Pytaniem jest oczywiście to, dlaczego się tak dzieje, dlaczego to zainteresowanie się zmniejsza. Powodem może tutaj być pandemia COVID-19, która na początku tak mocno skupiała na sobie naszą uwagę, że zapominaliśmy o innych problemach zdrowotnych.
Wnioskiem na pewno jest więc to, że trzeba zwiększyć promocję tego problemu w skali kraju – żeby jego świadomość nie spadała, a raczej rosła.
Słyszałam przy tym, że przy badaniach korzystał pan z pomocy sztucznej inteligencji?
W cyklu mojego doktoratu są cztery prace i w ostatniej z nich używam dość szeroko uczenia maszynowego – czyli właśnie sztucznej inteligencji. I dzięki temu wiem, że niezależnie od tego, w jaką dziedzinę kliniczną pójdę w przyszłości, jeżeli chodzi o moją specjalizację, to z całą pewnością chciałbym kontynuować badania z jej wykorzystaniem.
Uważam zresztą, że połączenie sztucznej inteligencji i medycyny to jeden z najciekawszych i najszybciej rozwijających się aktualnie obszarów, jeżeli chodzi o naukę badawczą. Bardzo zaawansowane metody statystyczne pozwalają nam – na podstawie bazy danych, które zostały do tego algorytmu wprowadzone – spróbować przewidzieć, czy dana terapia u konkretnego pacjenta zakończy się sukcesem, czy też niepowodzeniem.
Mniej więcej na tym polega działanie sztucznej inteligencji w medycynie: na początku mamy bazę pacjentów, która wkładana jest do algorytmu, na jej podstawie algorytm się "uczy". Dzięki temu, gdy do naszej poradni przychodzi pacjent, możemy z dużym prawdopodobieństwem (np. 90 proc.) przewidzieć, że operacja się uda lub nie, dana terapia przyniesie u tego pacjenta oczekiwaną korzyść (np. zmniejszenie duszności – objawu – po wymianie zastawki w sercu – interwencji) lub nie.
Tak sobie myślę po laicku – dzięki temu można uniknąć niepotrzebnego ryzyka, mam rację?
Zdecydowanie! Zwłaszcza jeżeli pamiętamy, że każdy zabieg zawsze wiąże się z ryzykiem: coś może nie zagoić się odpowiednio, istnieje pewne prawdopodobieństwo wdania się infekcji. Podejmując więc decyzję o operacji, musimy rozważyć za i przeciw. Algorytm może dać nam nieocenioną pomoc: szybciej i sprawniej niż człowiek analizuje setki różnych czynników, porównuje je z historią innych pacjentów.
I możemy uzyskać od niego informację, że dana operacja nie jest warta ryzyka: i tak nie dałaby odpowiedniego efektu, dolegliwości pacjenta zostałyby na tym samym poziomie i nic by się nie zmieniło.
Ostateczną decyzję i tak jednak koniec końców podejmuje lekarz. Algorytm nie nauczy się empatii, nie będzie w stanie dokładnie przebadać konkretnego pacjenta. Ogromne znaczenie ma empatia, czynnik "emocjonalny" – a to akurat ludziom przychodzi intuicyjnie.
Czy AI jest już wykorzystywane w medycynie?
To dopiero sam początek – nie tylko w Polsce, ale w ogóle na świecie. Jeszcze niedawno, kilkanaście lat temu, algorytmy były jeszcze mało użyteczne – dopiero teraz w ciągu ostatnich 10 lat zaczyna się je stosować na zauważalną skalę w medycynie. Wyniki są jednak bardzo obiecujące i obserwowanie na żywo tych zmian jest naprawdę fascynujące.
Doktorat już pan ma, teraz czas na ukończenie studiów magisterskich – a jakie są pańskie dalsze plany?
Jeżeli chodzi o plany naukowe, to zdecydowanie chciałbym skupić się na algorytmach sztucznej inteligencji. Nie wiem, czy dalej będę kontynuował badania nad zanieczyszczeniem powietrza – nie wykluczam, że do nich w przyszłości wrócę. Bardzo chciałbym natomiast skupić się w najbliższym czasie badaniach klinicznych – czyli takich, w których analizujemy dane bezpośrednio od pacjentów, bezpośrednio ich dotyczące.
Nie wiem jeszcze, jaką specjalizację chciałbym wybrać – prawdopodobnie będzie ona z dziedziny chorób wewnętrznych, do wyboru są choćby alergologia, kardiologia czy pneumonologia.
Zdecydowanie zamierzam też zostać w Gdańsku, na Pomorzu. Mamy świetne możliwości rozwoju, dlatego nigdzie się nie wybieram. Powiem więcej: byłem na stażach naukowych w Niemczech i jeśli chodzi o poziom medycyny – zarówno wiedzy, jak i sprzętu, który posiadamy w naszym uniwersyteckim centrum klinicznym w Gdańsku – to jest to absolutnie poziom europejski. Możemy być dumni z tego, co możemy współcześnie zaoferować pacjentowi.