Ziobryści walą kulą w płot. Uwzięli się na sprzedaż emisji CO2, a Polska zarabia na tym krocie

Konrad Bagiński
23 grudnia 2022, 18:37 • 1 minuta czytania
Unijny haracz, grabież – tak o systemie sprzedaży uprawnień do emisji CO2 mówi Zbigniew Ziobro, domagając się jego zawieszenia. Ignoruje fakt, że rząd, którego jest ministrem przehulał 60 mld zł z ETS i od lat nie zrobił nic, by przyspieszyć transformację energetyczną. Ba, zablokował energetykę wiatrową i chce spalać więcej węgla.
Ziobro domaga się zawieszenia systemu ETS, który ma być "unijnym haraczem". Ale Polska zarobiła na nim 60 mld złotych Tomasz Jastrzebowski/REPORTER
Więcej ciekawych artykułów znajdziesz na stronie głównej

Partia Zbigniewa Ziobry znalazła sobie nowy cel – to unijny system ETS. To swoisty podatek od emisji dwutlenku węgla, który ma iść na transformację energetyczną. Politycy Solidarnej Polski rozpoczęli właśnie szeroko – na tyle szeroko, na ile pozwala im ich popularność – zakrojoną kampanię uderzającą w ETS. Posługują się przy tym dość kuriozalnymi i nieprawdziwymi argumentami, a także kompletnie ignorują fakty.

Szef MS Zbigniew Ziobro zaapelował do premiera Mateusza Morawieckiego o poparcie przygotowanego przez Solidarną Polskę projektu ustawy, która – jak mówił – zawiesi działanie systemu handlu emisjami ETS i zwolni Polaków z obowiązku płacenia "narzuconego przez Komisję Europejską haraczu".

Politycy SP z Januszem Kowalskim na czele prowadzą na Twitterze wojny w celu obalenia systemu ETS, zaś ich szef, Zbigniew Ziobro, zaapelował o to do premiera.

- Za tym systemem kryje się ta dramatyczna forma ograbiania Polaków, polskich rodzin. Nie stać nas jako państwo na to, żeby [...] godzić się na to, by Polacy musieli jeszcze opłacać tego rodzaju unijny haracz. [...] W tym roku mówimy o kwocie 33 mld, ale w przyszłym roku to będzie już kwota przekraczająca 40 mld wedle ekspertów, którzy są znawcami tego podstępnego systemu narzuconego Polsce przez Komisję Europejską pod przewodnią rolą Niemiec – mówił Ziobro.

Ziobro i inny politycy SP nie wspominają ani słowem o tym, gdzie idą pieniądze z systemu ETS. Nie jest to żaden unijny haracz, te pieniądze w całości trafiają do polskiego budżetu. Przynajmniej połowa z nich – a nic nie stoi na przeszkodzie, by całość – musi iść na transformację energetyczną.

Im szybciej państwo radzi sobie z redukcją emisji CO2, tym mniej certyfikatów potrzebuje. A więc może sprzedawać nadwyżkę na wolnym rynku. Trzeba pamiętać, że prawa do emisji CO2 są krajom unijnym przyznawane za darmo i to państwa członkowskie je sprzedają swoim przedsiębiorstwom.

Co więcej – z roku na rok liczba przyznawanych państwom certyfikatów maleje, bo zgodnie z logiką powinny one potrzebować ich mniej. Im szybciej radzą sobie z transformacją, tym dla nich lepiej.

Polski problem z systemem ETS polega na tym, że nie wiadomo, gdzie podziały się pieniądze. Od 2013 do 2021 roku Polska zarobiła na ETS ponad 60 miliardów złotych. Przynajmniej połowa tych pieniędzy, zgodnie z unijną dyrektywą, powinna była zostać przeznaczona na transformację energetyczną i odnawialne źródła energii, dzięki której dzisiaj nasze rachunki za prąd mogłyby być dużo niższe.

PiS z energetyką nie robi nic

Według rządowych planów, oficjalnych i spisanych, do 2040 roku połowa energii elektrycznej w Polsce ma pochodzić z OZE. To teoria, praktyka się z nią rozjeżdża. Od lat ze spalania węgla czerpiemy ok. 70 procent energii. Jednocześnie wydobywamy go mniej, bo zaopatrzenie sektora prywatnego w węgiel do domowych pieców i małych kotłowni wzięła na siebie... Rosja. Teraz węgla z tego kraju zabrakło, więc musimy go kupować gdzie indziej.

Zmniejszając rolę węgla powinniśmy byli więcej i szybciej inwestować w energię odnawialną — prąd z wiatraków czy słońca. One nie zastępują węgla, ale zdecydowanie odciążają elektrownie węglowe. Dzięki nim trzeba go spalać mniej, a energia elektryczna tanieje – bo OZE są po prostu tańsze. Niestety, przez całe swoje rządy PiS albo z OZE walczy, albo je ignoruje.

Marek Józefiak z Greenpeace wyliczył, że PGE ma mniej zainstalowanych mocy w elektrowniach słonecznych niż sieci supermarketów Dino albo Biedronka. Inne państwowe koncerny wcale nie wyglądają na tym tle lepiej.

Pamiętajmy też, że PiS zabił rozwój energii z wiatru na lata. W 2016 roku wprowadził zasadę 10H. Chodzi o przepis, który de facto uniemożliwia stawianie w Polsce nowych elektrowni wiatrowych. 10H oznacza dziesięciokrotność wysokości – to minimalna odległość wiatraka od siedzib ludzkich i terenów cennych przyrodniczo. W praktyce 10H obejmuje 99,7 proc. powierzchni Polski (tak wyliczył think tank Instrat). Budowa elektrowni wiatrowych została więc zablokowana.

Z niedawnej analizy Instytutu Jagiellońskiego wynika, że wpływ farm wiatrowych na ceny energii elektrycznej na podstawie korelacji cen hurtowych na giełdzie będzie pozytywny. Z analizy wynika, że dzięki podwojeniu mocy zainstalowanej lądowych farm wiatrowych z 7 do 14 GW przeciętne gospodarstwo domowe może zaoszczędzić na rachunkach za prąd 110 zł rocznie. Zyskalibyśmy na tym jakieś 14 mld złotych.

Co się stało z 60 miliardami złotych z ETS?

Te środki zostały użyte na zupełnie inne cele i to należy ocenić krytycznie – powiedział były minister gospodarki Janusz Steinhoff w programie TVN24 "Czarno na białym". Ministerstwo Klimatu i Środowiska zapewnia, że pieniądze wydawano zgodnie z przeznaczeniem, a na cele środowiskowe rząd wydał o wiele więcej.

– Takim zjawiskiem, które dotyka handlu emisjami, jest pewnego rodzaju kreatywna księgowość. Poszczególne państwa członkowskie, na przykład Polska, wrzucały do tego worka z inwestycjami prowadzącymi do neutralności klimatycznej projekty, które i tak siłą rzeczy byłyby realizowane – powiedział Jakub Wiech, zastępca redaktora naczelnego portalu Energetyka24.com.

Podobnego zdania jest cytowany przez TVN24.pl Bartłomiej Derski, dziennikarz portalu Wysokie Napięcie.

– Zaliczaliśmy tam pieniądze, które trafiały na przykład z opłat środowiskowych do Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska, więc w rezultacie te pieniądze trafiały do budżetu, natomiast Polska pokazywała, że my z różnych kieszonek, z różnych pieniędzy i tak inwestujemy coś w ochronę środowiska i w inwestycje w transformację energetyczną, więc załóżmy, że to jest ta połowa, którą uzyskujemy ze sprzedaży uprawnień – mówi.

Warto też zauważyć, że Polska jest też beneficjentem specjalnego "mechanizmu solidarnościowego", w ramach którego przejściowo otrzymujemy pewną pulę bezpłatnych uprawnień do emisji dla instalacji wytwarzających energię elektryczną. Ma to wspomóc nasze państwo w modernizacji sektora energetycznego. Ministerstwo Klimatu i Środowiska chwaliło się, że do 2020 roku skorzystało z tego 110 instalacji, bilansując 264,6 mln uprawnień do emisji o szacunkowej wartości 4,65 mld euro.

Czytaj także: https://innpoland.pl/182731,pis-walczy-z-odnawialnymi-zrodlami-energii-przez-to-mamy-klopoty-z-weglem