Suma, którą Polska wydała na niepotrzebny węgiel, przeraża. Co Sasin wymyśli w tym roku?

Konrad Bagiński
09 lipca 2023, 08:05 • 1 minuta czytania
– Modlić się – odpowiada menedżer pracujący dla górniczych spółek, którego pytam o to, co mają robić ludzie palący węglem. Kupować to, co jest, czekać na tańszy węgiel? Nie wiadomo. Ale w tym roku możemy mieć powtórkę z rozrywki. Przypomnijmy: rok temu Polska kupiła za 26 miliardów złotych ponad 20 mln ton węgla z importu. Nie dość, że za dużo, to nie takiego, który był potrzebny.
Rękami Jacka Sasina Polska kupiła w 2022 roku węgiel za 26 miliardów złotych Piotr Molecki/East News
Więcej ciekawych artykułów znajdziesz na stronie głównej

Do wybuchu wojny w Ukrainie najwięcej węgla ściągaliśmy z Rosji. W roku 2021 było to dokładnie 12,55 mln ton węgla kamiennego. Kiedy premier Morawiecki ogłosił embargo na rosyjski węgiel (w kwietniu 2022 roku) stało się jasne, że tę dziurę trzeba będzie jakoś załatać.


Pisaliśmy o tym w INNPoland.pl dokładnie rok temu (w czerwcu 2022), miesiąc wcześniej przyznał to sam Jacek Sasin. Ale rząd nic nie robił do... października. Bo wtedy rzucił się do kupowania byle jakiego węgla, byleby jakiś był.

Ile węgla kupił Sasin w 2022?

"Uwzględniając dane statystyczne oraz dane pochodzące od spółek Skarbu Państwa, w okresie styczeń-grudzień 2022 r. do Polski wjechało ponad 14,5 mln ton węgla energetycznego. Dla porównania w 2021 r., w okresie styczeń-grudzień zaimportowano 9,3 mln ton, a więc w 2022 r. sprowadzono o ponad 5,2 mln ton węgla więcej" – napisał wiceminister Pyzik z MAP w odpowiedzi na interpelację poselską Hanny Gill-Piątek.

To zresztą dość ciekawa informacja. Bo jednocześnie Ministerstwo Klimatu i Środowiska podaje, że w 2022 r. zaimportowano do Polski ogółem ok. 19,4 mln ton węgla kamiennego. Głównie z Australii, Kolumbii oraz Indonezji. A żeby było jeszcze śmieszniej, z danych katowickiego oddziału Agencji Rozwoju przemysłu wynika, że import sięgnął 20,1 mln ton. I tej ilości się trzymajmy.

Jakiego węgla potrzebuje Polska?

Jak wynika z danych opublikowanych przez Ministerstwo Klimatu, rocznie Polska potrzebuje na zaspokojenie potrzeb ciepłownictwa, przemysłu oraz gospodarstw domowych ok. 58 mln ton węgla kamiennego. Około 80 proc. z tego zużywają elektrociepłownie. Reszta idzie na potrzeby lokalnych kotłowni i osób, które palą węglem.

Te dwie grupy potrzebują jednak zupełnie innych rodzajów węgla. Elektrociepłownie spalają węgiel drobny, do palenia w piecach potrzebny jest gruby. Te pierwsze polegają prawie wyłącznie na dostawach z polskich kopalni. Dla potrzeb energetyki importujemy wręcz homeopatyczne ilości węgla, rzędu ćwierć miliona ton rocznie.

Zupełnie inaczej jest z węglem do palenia w piecach. Tu potrzebny jest węgiel gruby, którego nasze kopalnie robią mało. W efekcie większość musimy importować.

Rok temu rząd przespał kilka miesięcy

Wiceminister Pyzik przypomniał, że import węgla kamiennego do kraju prowadzony był od początku roku 2022. "W związku z realizacją decyzji prezesa Rady Ministrów z dnia 13 lipca 2022 r. w sprawie importu węgla ilość surowca sprowadzanego do kraju uległa zwiększeniu" – podkreślił.

Węgiel na samorządowe składy zaczął trafiać na dobre w październiku. O to zresztą też była wielka awantura, bo samorządy nie chciały brać na siebie tego dodatkowego obowiązku. Jakoś się udało, ale nie do końca. Do dziś składy są zawalone węglem. I nie tylko one – węgiel leży też w portach.

I to jest kolejny problem, i to kilkuwymiarowy. W zeszłym roku politycy zapowiadali, że przecież krajowe kopalnie zwiększą wydobycie i węgla – naszego dobrego polskiego węgla, wystarczy dla wszystkich. Rząd komunikował to w momencie, gdy stało się jasne to, co wiedzieliśmy od marca 2022 roku: że węgla nie starczy, bo nie będziemy go sprowadzać od Rosjan.

Zastąpienie ruskiego węgla polskim było mrzonką

Co więc zrobiły kopalnie? Zmniejszyły wydobycie. W krajowych kopalniach wydobyto w ubiegłym roku 52,8 mln ton. Ale znacznie zwiększył się import, więc zmniejszenie wydobycia było dla kopalni ruchem prawidłowym.

Dlaczego? Do energetyki zawodowej i przemysłowej trafia zaledwie 2 proc. węgla, który pochodzi z importu. To ok. 0,25 mln ton rocznie. Do energetyki w ogóle nie jest też importowany węgiel brunatny. 99,7 proc. węgla kamiennego i brunatnego przeznaczonego do energetyki, pochodzi z polskich kopalń.

To działa w obie strony: zdecydowana większość wydobywanego w Polsce węgla trafia właśnie do energetyki.

– Kopalnie nie mogą z dnia na dzień przerzucić się na produkcję węgla grubego. Nie zmieni się przecież ten kombajn, który pod ziemią pracuje. Zmiana profilu produkcji wymaga olbrzymich inwestycji i czasu – mówi nasz informator. Pracuje dla państwowych koncernów, więc woli pozostać anonimowy.

Zresztą podczas spotkań Rady Dialogu Społecznego rząd i górnicy przyznali, że szybki wzrost wydobycia węgla w Polsce w najbliższych 2-3 latach nie jest możliwy.

Jaki węgiel Polska kupiła rękami Jacka Sasina?

Państwo sprowadziło w milionach ton węgiel głównie drobny. Elektrownie i ciepłownie zostały więc zalane węglem importowanym. No ale przecież on miał być odpowiedzią na zakaz importu z Rosji, a stamtąd kupowaliśmy węgiel gruby!

Tak, ale w 2022 roku zaczęliśmy sprowadzać taki węgiel, jaki dało się kupić. Była to więc mieszanina różnych wielkości grudek. Okazało się, że większość to po prostu miał, który nadaje się tylko do elektrowni. One spalą wszystko. Jedynie ok. 15 proc. nadawało się do palenia w piecu.

I tu dochodzimy do kolejnego paradoksu. Bo nawet tego grubego węgla, który już kupiliśmy, mamy coraz mniej. Każdy przeładunek oznacza rozbijanie większych grudek na mniejsze. Te straty mogą sięgnąć 20 procent.

Na dodatek dalsze składowanie importowanego węgla generuje ogromne koszty. Również w związku z tzw. ubytkiem naturalnym. Chodzi o to, że a węgiel nawet jak leży na składzie, to pyli i kruszy, choćby od deszczu.

– Widać to w Gdańsku, gdzie cała okolica portu pokryta jest czarnym pyłem. Takie ubytki mogą sięgać 11 procent rocznie. Więc jak było powiedzmy 2 miliony ton węgla, to zostanie z niego 1,8 miliona ton. Proszę policzyć: 200 tysięcy ton po tysiąc złotych tona. To strata 200 milionów złotych – wylicza nasz informator.

MAP uspokaja: węgla wystarczy

O to, czy w Polsce mogą powtórzyć się zeszłoroczne problemy z węglem, zapytaliśmy w Ministerstwie Aktywów Państwowych.

– W MAP bardzo uważnie monitorujemy sytuację na rynku węgla i nie widzimy zagrożenia, by miały się powtórzyć trudności, z jakimi mieliśmy do czynienia rok temu – mówi INNPoland.pl Karol Manys, rzecznik MAP.

Dodaje, że zeszły rok był pod tym względem absolutnie wyjątkowy ze względu na wybuch wojny w Ukrainie i wprowadzenie embarga na węgiel z Rosji.

– Niestety, prywatni importerzy nie byli w stanie błyskawicznie się przedstawić na ściąganie węgla z kierunków innych, niż rosyjski. Sytuacja ta doprowadziła do nieakceptowalnych działań spekulacyjnych części prywatnych sprzedawców węgla, którzy wykorzystywali sytuacją geopolityczną do podnoszenia cen. W szczytowym momencie ceny sięgały nawet 4 tys. zł za tonę. Stąd potrzebna była interwencja państwa, która dość szybko przyniosła zresztą spodziewane efekty w postaci uspokojenia sytuacji i obniżki cen – wyjaśnia.

– W tej chwili sytuacja jest stabilna i nie widzimy zagrożenia, by miała się drastycznie zmienić. Gdyby jednak do tego doszło, mamy sprawdzone mechanizmy interwencyjne, które zadziałały i w razie potrzeby można po nie sięgnąć. Na ten moment nie ma jednak takiej potrzeby – uspokaja Karol Manys.

Czy to znaczy, że problemu nie ma?

Na razie węgiel gruby na składach jest, nie jest przesadnie drogi. Ale warto pamiętać, że zapłaciliśmy za niego krocie. Dopłaty do węgla podbiły inflację, pochłonęły 11 miliardów złotych, a więc 4 proc. PKB.

Do tego kupiliśmy 20 milionów ton węgla za wygórowaną cenę. Nasz informator dodaje, że państwowe spółki, które dokonywały tych zakupów, odbijają sobie teraz straty na cenach prądu. Przypomnijmy: wzrost cen energii elektrycznej przekłada się na wzrost inflacji bazowej, a więc jest podstawową przyczyną rekordowej inflacji w Polsce.

- W popłochu przed katastrofą energetyczną na początku wojny w Ukrainie Polska zdecydowała się kupować węgiel gdzie się da, i za jaką cenę się da. Sprowadziliśmy do Polski ponad 20 mln ton węgla w sytuacji kiedy trzeba było nie więcej niż 14-15 mln ton. Zapłaciliśmy za to ponad 26 mld zł utrzymując poza granicami Polski w górnictwach afrykańskim i azjatyckim ponad 40 tys. miejsc pracy – mówił niedawno na antenie Radia Piekary Jerzy Markowski, były wiceminister gospodarki i ekspert górniczy.

Za wszystko zapłaciliśmy jeszcze w kolejny sposób. Kiedy górnicy zorientowali się, że energetyka pali importowanym, kilka razy droższym niż polski, węglem, zażądali podwyżek. I je dostali.

Wychodzi więc na to, że przepłaciliśmy (jako kraj) za importowany węgiel, na dodatek nie taki, jakiego potrzebujemy, a przy okazji podbiliśmy sobie inflację. Gdyby zima 2022-23 była cięższa, wyszlibyśmy na tym jeszcze gorzej.

Co będzie w tym roku? Z deklaracji MAP wynika, że problem się nie powtórzy. Ale rok temu rząd dopiero zaczął zadawać sobie sprawę ze skali problemu. Co było potem – pamiętamy.