Od tego taksówkarzom ciśnienie rośnie szybciej niż prędkość na liczniku. Mówią, czym ich wkurzamy
Kierowca czy szofer? Taksówkarze wprost o swojej pracy
Złotówa, taryfiarz, kanciarz – obraźliwych określeń na taksówkarzy jest pewnie tak dużo, jak samych kierowców.
Nie brakuje też tych, którzy tymi określeniami rzucają – rozgoryczonych klientów. "Wolę iść w środku nocy godzinę przez miasto na piechotę z bagażami niż korzystać z taksówki" – przyznaje jeden z nich na popularnym forum internetowym Reddit.
Wszędzie tam, gdzie jest usługa, są dwie strony medalu. Dziś, w Dniu Taksówkarza, oddajemy głos tym, którzy świadczą usługi przewozowe.
– Najtrudniejsze jest ciągłe wyczekiwanie na zlecenie i klienta. 50 proc. czasu, jaki dziennie poświęca się na tę pracę, to oczekiwanie. Dzień do dnia nie jest nie równy, ale tak to wygląda – przyznaje w rozmowie z INNPoland.pl pan Piotr*, taksówkarz z Warszawy. Miał zaczynać pracę za kółkiem na przełomie zimy i wiosny 2020 r., ale ze względu na pandemię wstrzymał się jeszcze pół roku.
Jego ojciec jeździł kiedyś na taksówce, więc i on uznał, że zaryzykuje. Po tym czasie i wielu wrażeniach za kółkiem twierdzi, że był to pomysł nietrafiony.
– Po tych trzech latach podchodzę bardzo negatywnie do tego zawodu – przyznaje. – To jest praca z obcymi ludźmi. Klienci są bardzo różni – zdarzają się ludzie, którzy na wejściu są negatywnie nastawieni i to się zbiera w człowieku. Jeśli klient wsiada i od razu zaczyna rzucać uwagami, to jest to denerwujące. Niektórzy myślą, że jak zamawiają taksówkę to tak, jakby kupili samochód wraz z człowiekiem – podkreśla pan Piotr.
Dzieci demolują tył auta, a frustraci wylewają swoje żale
Negatywne doświadczenia to chleb powszechni w tej branży. – Najtrudniejsze jest powstrzymanie nerwów i niedyskutowanie z upierdliwymi klientami – mówi nam pan Andrzej, taksówkarz z Koszalina.
Pracuje od dwóch lat, ponieważ zawsze lubił prowadzić samochód. Wcześniej pracował na morzu, więc nie miał ku temu zbyt wielu okazji. Kiedy w końcu zszedł na ląd rynek pracy okazał się wobec niego bezlitosny. Nikt nie chciał zatrudnić pana 60+ mimo jego dużej wiedzy i doświadczenia w zakresie elektroniki i automatyki przemysłowej. Dlatego zdecydował się wsiąść za kółko.
Z jego perspektywy najbardziej uciążliwi klienci to rodzice z dziećmi. – Po prostu demolują tył samochodu, a rodzice nie reagują. Takie to bezstresowe wychowanie – wskazuje pan Andrzej.
Z punktu widzenia klientów można stwierdzić, że skoro płaci, to ma prawo wymagać, ale nie powinno to tak wyglądać.
– Ciężko jeździ się z osobami sfrustrowanymi, które potrzebują sobie ulżyć. Wsiadają, wysiadają, są w miarę anonimowi, ale takie wyrzucanie frustracji o własnym życiu czy poglądach potrafi wyprowadzić kierowcę z równowagi – wtóruje mu pan Piotr.
Czasem kurs do Holandii, a czasem na ulicę obok
Choć taksówkarze zgodnie przyznają, że nie jest to zbyt porywająca praca, to czasami zdarzają się zaskakujące sytuacje.
– Najbardziej zaskoczył mnie kurs "ze słupka" (tak "z marszu" bez wcześniejszego zamawiania i przygotowania – red.) do Venlo w Holandii – wspomina pan Andrzej.
Jednak nie tylko długie trasy zaskakują. – Na przejazdach firmowych klienci jeżdżą z ulicy na ulicę. Wychodzą z założenia, że po co iść, jak firma płaci. Czasami mam dłuższy czas dojazdu niż przejazd z klientem. W Śródmieściu wygląda to bardzo źle – przyznaje pan Piotr.
Nie tylko klienci firmowi zamawiają taksówki, aby przejechać śmieszną odległość. Taksówkarz wspomina, że bardzo często zdarza mu się podwozić klientów np. do sklepu oddalonego o 5 minut drogi od miejsca spotkania.
Innym razem klientka poprosiła, żeby wysadził ją na środku skrzyżowania, ponieważ bylo tam wejście do kawiarni, do której chciała pójść. Nie zrobił tego, więc złożyła oficjalną skargę do jego firmy.
– Czasami pojawia się agresja słowna. Staram się takie tematy ucinać, bo nie chce sobie szargać nerwów. Zdarzają się też bardzo nieprzyjemne teksty np. "Nie dyskutuj, tylko jedź" – ujawnia nasz rozmówca.
Taksówkarze mają sposoby na takie sytuacje. Wprost przyznają, że jeśli powtarzają się nieprzyjemne sytuacje z danym klientem, to kolejny raz po prostu po niego nie jadą.
Pan Piotr zrezygnował też z pracy wieczorami i weekendy z powodu klientów "praktycznie nieprzytomnych". – Na początku to robiłem, ale zrezygnowałem, bo bardzo dużo czasu zajmuje wywietrzenie samochodu po takim kliencie. W dzień ludzie są normalniejsi i trzeźwi, ale są bardziej czepliwi – przyznaje.
Inny taksówkarz, pan Wojciech z Łodzi, nie odpuszcza nocnych przejazdów. – To dobra okazja, żeby zarobić. Jestem wyrozumiały, kiedy do auta wsiada nietrzeźwy klient. Staram się nie rozmawiać z takimi klientami, bo ludzie są różni i nie chce prowokować – tłumaczy w rozmowie z INNPoland.pl.
W trakcie jednego z takich przejazdów wzburzony klient pod wpływem alkoholu zwyzywał go i o mały włos nie doszło do rękoczynów. Pan Wojciech wysadził go w bezpiecznym miejscu i odjechał bez wdawania się w dyskusje. Przekonuje, że prośba o krótki postój, aby zwrócić to, co przyjęło się w trakcie wyskokowego wieczoru, to tak częste sytuacje, że przestał zwracać na to uwagę.
Z kolei pan Piotr wskazuje, że w jego firmie istnieje możliwość wyboru "cichego przejazdu". Zasady są proste – radio ma być wyłączone, a taksówkarz ma nie zagadywać klienta.
– Najśmieszniejsze jest to, że w 95 proc. takich przejazdów klienci proszą o pogłośnienie radia lub całą drogę nawijają przez telefon, specjalnie nie wyciszając swojego głosu. Więc to działa tylko w jedną stronę – wyjaśnia taksówkarz.
Elastyczny czas pracy to i zaleta i wada
Dopytywani o zalety pracy taksówkarza zgodnie wskazują na sam fakt prowadzenia pojazdu. – Cenię sobie też kontakt z ludźmi, choć klienci są różni – przyznaje pan Andrzej.
Z kolei pan Piotr docenia, że jest panem własnego czasu. – Zaletą jest to, że człowiek sam decyduje o sobie i swoim czasie. Jednak z tyłu głowy cały czas mam, że jeśli nie pracuję, to nie zarabiam. To taki przywilej własnej działalności – podkreśla.
– Dla mnie to ciężka praca, głównie przez stosunek klientów. Męczy mnie to, że niektórzy traktują taksówkarzy jak szoferów – dodaje pan Wojciech.
W niektórych korporacjach są dyżury, które zobowiązują taksówkarzy do jazdy np. w weekendy, święta i w nocy. Jednak jak słyszymy od naszych rozmówców, coraz więcej firm od tego odchodzi, bo jest tak dużo taksówek.
Praca, która coraz mniej się opłaca. Układ goni układ
Szacuje się, że średnie zarobki taksówkarza oscylują wokół 6–10 tys. zł miesięcznie, ale kierowca musi jeszcze uregulować wszystkie koszty prowadzenia działalności. Dla niektórych to gra niewarta świeczki.
– Wysiadam z samochodu i staram się o tym zapomnieć, bo to nie jest praca, która spełnia moje zawodowe oczekiwania. Z dnia na dzień coraz mniej spełnia też te finansowe – przyznaje pan Piotr, który wprost mówi, że rozważa porzucenie pracy taksówkarza.
W tym zawodzie trudno przewidzieć, jak zakończy się dany miesiąc. Zdarzają się lepsze i gorsze okresy.
– Miesięcy wakacyjnych nie można porównać do innych. Nawet luty, kiedy ludzie wyjeżdżają, jest odczuwalny jako dwa tygodnie przestoju. Dlatego staram się nie jeździć w wakacje, bo przy takich kosztach okazuje się, że (na rękę – red.) zostaje około 2 tys. zł – tłumaczy.
Poza tym problem polega na tym, że maksymalne stawki taksówek nie były zmieniane od około 20 lat. Natomiast paliwo, opłaty, składki ZUS – to wszystko drożeje. Koszty rosną, a dochód jest mniej więcej ten sam.
– Sporo ludzi z branży woli iść na etat, bo pieniądze są takie same, ale jest mniej godzin pracy. Żeby zarobić sensowne pieniądze jako taksówkarz, trzeba codziennie wysiedzieć 12 godzin w samochodzie, a mało kto tak pracuje – podkreśla pan Piotr.
Jego spostrzeżenia potwierdza także taksówkarz z Łodzi. – Gdybym nie lubił jeździć samochodem, to natychmiast rzuciłbym tę robotę. Kilkanaście godzin za kółkiem to norma, żeby zarobek był na rozsądnym poziomie – przyznaje pan Wojciech i dodaje, że w tym roku w najlepszym miesiącu zgarnął na czysto około 5 tys. zł.
Poza tym, jak wszędzie, liczą się koneksje. – Kierowcy, którzy mają układy, jeżdżą w dalekie trasy, pozostali kręcą się po Warszawie, a do Piaseczna rzadko wyjeżdżają. Układ goni układ, jak w każdej firmie – przekonuje pan Piotr.
Uberów coraz więcej, taksówek coraz mniej
Taksówkarze czują też oddech na plecach kierowców Ubera czy Bolta. Konkurencja jest wskazana, pod warunkiem że jest zdrowa. Taksówkarze mają co do tego wątpliwości.
– Kiedyś była określona liczba licencji na konkretną liczbę mieszkańców. Żeby dostać licencję, trzeba było zdać egzamin z topografii miasta, samochód musiał być zarejestrowany np. w Warszawie, kierowca też musiał tam mieszkać. Nie było takiej wolnej amerykanki jak dziś. Problem polega na tym, że teraz wszystko jest puszczone na żywioł – ocenia pan Piotr.
Obecnie kierowcy np. Ubera muszą posiadać identyfikator kierowcy. Licencje "wynajmują". Tak skonstruowany system sprawia, że bogacą się przede wszystkim pośrednicy, którzy wynajmują pojazdy, a składki ZUS opłacą z puli, którą zarobi konkretny kierowca.
Warszawski urząd wydaje dziennie po kilkadziesiąt identyfikatorów kierowców, co daje kilkaset nowych "uberowiczów" na mieście w każdym tygodniu. Tego naporu nie są w stanie wytrzymać korporacje, co widać też w liczbach.
Jak już informowaliśmy w INNPoland.pl, jeszcze w 2009 r. firm taxi było w Polsce 71 tys. Tylko w 2022 r. z rynku zniknęło ponad 1,5 tys. takich spółek. Niewykluczone, że pod koniec tego roku ich liczba spadnie poniżej 50 tys., a zawód taksówkarza znajdzie się na granicy wymarcia.
*imiona rozmówców zmienione w celu zachowania anonimowości.