Sprzedają sos jako “staropolski”, a w środku? Spójrz na skład! Bosacka ostrzega
"Widzicie w sklepie taki 'pięknej urody' słoiczek wyglądający na babciny, naturalny, zdrowy, na pierwszy rzut oka przywołuje pozytywne wspomnienia. Do tego na opakowaniu napis 'staropolskie receptury' – no nic tylko zajadać i cieszyć, że dorwaliśmy taki 'naturalny' produkt" – zaczyna się wpis Katarzyny Bosackiej.
Dziennikarka i influencerka zajmująca się zdrowym żywieniem kolejny raz zwraca uwagę konsumentów na to, jak ważne jest sprawdzanie etykiet, a nie kupowanie wzrokiem.
"Niestety nie wszystko jest takie na jakie wygląda – nie dajcie się zwieźć tej szacie graficznej, sposobie pakowania czy kuszącym napisom" – dodała Bosacka. I zapytała, czy w staropolskiej recepturze do sosu czosnkowego dodawało się:
- suszony czosnek;
- gumę guar;
- gumę ksantanową;
- konserwanty – sorbinian potasu i benzoesan sodu;
- żółtko w proszku.
"Odpowiedź oczywiście znacie. Czytajcie etykiety i bądźcie świadomymi konsumentami!" – zaapelowała.
Sztuczny miód
Bosacka regularnie na swoich profilach w mediach społecznościowych przestrzega przed kupowaniem produktów, które tylko z wyglądu są "eko" lub "bio".
"Kupiliście kiedyś coś takiego jak "miód sztuczny"? Ten produkt można znaleźć na półce obok prawdziwych miodów. Warto jednak wiedzieć, że nie ma nic wspólnego z wyrobem pszczół" – ostrzega dziennikarka.
W jego składzie znajduje się:
- cukier,
- woda,
- syrop skrobiowy,
- kwas cytrynowy,
- aromat miodowy.
Jak dodała, niektórzy producenci barwią też taki produkt karmelem. "Jak miód – to tylko prawdziwy. Pamiętajcie, że jest to produkt bezterminowy, czyli w zasadzie nigdy się nie psuje" – skwitowała.
Tak nas "robią" w sklepach
Wcześniej w INNPoland pisaliśmy o praktykach sprzedawców w czasach wysokiej inflacji. To downsizeing i shrinkflacja, czyli zmniejszane opakowań lub gramatury pod pozorem ich utrzymywania. De facto płacimy tyle samo lub więcej, ale za mniej.
O sprawie również alarmowała Bosacka. W dobie szalejącej inflacji, część producentów daje nam mniej i daje nam złudzenie, że ceny nie rosną lub rosną nie tak znacznie.
"Oto kilka nowych przykładów downsizingu/shrinkflacji (czyli zmniejszania przez producentów opakowań/zawartości produktów), które ostatnio od Was otrzymałam":
- jogurt 165 g, wcześniej 180 g;
- mąka 800 g, kiedyś 1 kg;
- olej 900 ml, kiedyś 1 l;
- mrożone maliny 300 g, kiedyś 450 g.
"Wygląda na to, że producenci mogą w tej kwestii spać spokojnie. Zdaniem UOKiK, mogą oni dowolnie zmieniać wielkość opakowań. Ważne, aby podawali obecną gramaturę. A radą dla konsumentów jest porównywanie cen i zwracanie uwagi na cenę za 1 kg/1 litr, a nie za konkretną sztukę czy dany produkt" – napisała dziennikarka.