Były prezes zdradza, ile powinniśmy płacić za paliwo. Złapiesz się za głowę

Konrad Bagiński
03 października 2023, 09:46 • 1 minuta czytania
Jaka powinna być cena benzyny na stacjach? Na pewno nie poniżej 6 zł za litr, byłoby to raczej 7-7,50 zł – przyznał w TVN24 Paweł Olechnowicz, były prezes Lotosu. Dodał, że "u nas nie funkcjonuje rynek, u nas jest ręczne sterowanie". Olechnowicz nie ma wątpliwości, że niska cena paliwa ma związek ze zbliżającymi się wyborami.
Ceny paliw na polskich stacjach oderwały się od rzeczywistości. Wiemy jak bardzo Stanislaw Bielski/REPORTER
Więcej ciekawych artykułów znajdziesz na stronie głównej

– To jest okres wyborczy i dlatego jest taka cena. To na pewno nie jest cena rynkowa. To nie jest sterowanie rynku tylko sterowanie ręczne – tak powiedział o cenach paliw w "Rozmowie Piaseckiego" w TVN24 Paweł Olechnowicz, były prezes Lotosu.


Pytany, ile powinno kosztować paliwo, najpierw uchylał się od odpowiedzi. Gdy Konrad Piasecki przytoczył obliczenia analityków, którzy wskazują, iż cena paliwa wraz z VAT-em powinna wynosić około 7,20 zł, Olechnowicz powiedział, że "jak najbardziej zgodziłbym się z tym".

– Tak pomiędzy 7 a 7,50 zł to jest prawidłowe wyliczenie – stwierdził były prezes Lotosu.

Dodał, że "Orlen nie jest od ubiegłego roku na rynku, nie musi się tak promować". Wyjaśnił, że Orlen po przejęciu Lotosu jest w tej chwili "monopolistą na polskim rynku".

Kiełbasa wyborcza na Orlenie

Ceny na stacjach paliw należących do koncernu Orlen od wielu dni lecą w dół. Zdaniem ekonomistów taka sytuacja podyktowana jest stricte kalendarzem politycznym. "Aktualny poziom cen paliw dyktowanych przez Daniela Obajtka nie utrzyma się długo" – słyszymy, pytając ekspertów.

– To jest pokazywanie na krótko przed wyborami, że władza jest skuteczna, że władza dobrze rządzi, natomiast ktoś za to zapłaci i najprawdopodobniej po wyborach wszyscy za to zapłacimy – mówi w rozmowie z INNPoland.pl dr Antoni Kolek pytany o długofalowe skutki decyzji Daniela Obajtka, prezesa Orlenu.

Kierowcy w innych krajach Europy borykają się ze stale rosnącymi cenami ropy i benzyny, Orlen obniża ceny. Do tego stopnia, że do przygranicznych stacji w Polsce ustawiają się kolejki Niemców, Czechów i Słowaków, którzy przyjeżdżają zatankować do pełna swoje baki i kanistry w bagażnikach.

Takie działania Orlenu mogą doprowadzić to tego, że w Polsce będziemy mieli scenariusz węgierski – twierdzi analityk ds. energetycznych Robert Tomaszewski.

Już 19 września dziennikarze Polityka Insight opublikowali dane, z których wynika, że Orlen sztucznie zaniża hurtowe ceny paliw poprzez wykorzystywanie rezerw strategicznych.

Spółka wciąż usiłuje zdemontować te doniesienia, jednak nie jest w stanie przedstawić wiarygodnych dokumentów potwierdzających, że nie dopuszcza się takiego działania. W czasie, gdy ropa na globalnych rynkach jest droższa o 30 proc., w Polsce ceny dla odbiorców detalicznych nie ulegają zmianie, albo wręcz spadają.

Czy paliwa zabraknie czy nie?

Na dodatek pojawiają się doniesienia o brakach paliw. "Żarty się skończyły. Przez kryzys paliwowy karetki z naszej WSPR mają trudności z tankowaniem. Na północy województwa w większości stacji Orlenu są braki paliwa" – poinformował Olgierd Geblewicz, marszałek woj. zachodniopomorskiego.

"Mamy z Orlen umowę flotową, nie mamy zapasów hurtowych, więc ratownicy jeżdżą i szukają po stacjach paliwa. Państwo PiS" – dodał.

Co na to Orlen? Biuro prasowe spółki najwidoczniej nie przejmuje się pacjentami, woli zajmować się politykami i zarzuca im sianie dezinformacji.

"Prosimy o nieprowadzenie dezinformacji! W przypadku chwilowego braku jakiegokolwiek produktu jest on niezwłocznie uzupełniany. Podkreślamy, że ORLEN ma odpowiednią ilość paliwa, aby zaspokoić zapotrzebowanie klientów. Jest to wyłącznie kwestia czasu potrzebnego, aby dostarczyć paliwo do punktu sprzedaży. Dlatego wzmocniliśmy siły logistyczne i dostawy paliw realizowane są na bieżąco" – brzmi komunikat Orlenu.

Odpowiedź Geblewicza była krótka i dosadna: "Proszę wytłumaczyć to chorym i umierającym czekającym na karetkę...".

Liczne "awarie" na stacjach Orlen

Rzeczywistość można jednak zaczarować tylko do pewnego stopnia. Na platformie X (dawniej Twitter) biuro prasowe Orlenu toczy polityczny bój. Odnosi się do "niektórych polityków" i wciąż powtarza komunikat o "dezinformacji".

Na jedną ze stacji wybrał się również senator KO Krzysztof Brejza. Próbował dopytać pracownika stacji, czy "awaria" to tak naprawdę brak paliwa. Przypomnijmy, wyciekł mail Orlenu rozsyłany do stacji, informujący o obowiązku wywieszania kartek z napisem "awaria", zamiast "brak paliwa", o czym pisaliśmy wcześniej w INNPoland.

Zdaniem Orlenu to "niektórzy politycy próbują destabilizować rynek paliwowy w Polsce i wywołać panikę". Warto jednak mieć w pamięci to, co wydarzyło się na Węgrzech, gdy przed wyborami sztucznie zawyżono ceny paliw.

PiS kroczy drogą Orbana

Węgierski rząd w 2022 roku sztucznie ustalił urzędową, niską cenę paliwa. W ten sposób oparł cały rynek paliw na swoim państwowym koncernie MOL. Innym po prostu nie opłacało się sprowadzać paliw z zagranicy, bo musiałyby dokładać do interesu.

Identycznie dzieje się już w Polsce. Innym firmom niż Orlen już nie opłaca się sprzedawać paliw. Cierpią na tym zarówno firmy, które importowały pozostałe 35 proc. paliw do sprzedaży hurtowej, jak i ich klienci. To nie tylko stacje paliw, ale i duże firmy transportowe, którym zaczyna brakować ropy i benzyny, które są głównym kosztem w ich działalności.

Na Węgrzech doprowadziło to do sytuacji, w której na rynku po prostu zabrakło paliwa. Postawiony pod ścianą węgierski rząd w ciągu jednego grudniowego wieczoru zniósł limit cen na paliwa.

Efekt był taki, że w kilkadziesiąt minut benzyna na stacjach zdrożała z odpowiednika ówczesnych 5,52 zł do ponad 7,40 zł na litrze. Dziś jest po 7,94 zł.

Cena paliwa w Polsce może zostać urealniona już w dzień po wyborach. Ile wtedy będziemy płacić? Może kilka, może kilkanaście groszy mniej niż Czesi czy Słowacy. A jednocześnie dramatycznie podskoczy wskaźnik inflacji.

Skąd to wiemy? Bo tak właśnie stało się na Węgrzech! U nich inflacja i tak była już bardzo wysoka i jeszcze skoczyła do góry, przebijając magiczną barierę 25 procent. Do dziś Węgrom udało się ją zbić do zaledwie nieco poniżej 20 procent.