Unia szykuje radykalne zakazy połowów. Polska się nie zgadza

Sebastian Luc-Lepianka
21 października 2024, 13:55 • 1 minuta czytania
Komisja Europejska planuje gwałtownie zmniejszyć połowy najważniejszych dla polskiego rybołówstwa gatunków na Bałtyku. Polska chce walczyć o złagodzenie propozycji. Rybacy mogą stracić uprawnienia.
Komisja Europejska zaproponowała skrajne rozwiązanie do ratowania ryb na Bałtyku. Fot. Piotr Dziurman/Reporter/East News
Więcej ciekawych artykułów znajdziesz na stronie głównej

Dla polskich rybaków to katastrofalna propozycja. Komisja Europejska przedstawiła możliwość drastycznego zakazu połowu określonych gatunków ryb. Wiceminister ds. rolnictwa Jacek Czerniak zamierza wnioskować przeciw tej decyzji. Chce nawet, by niektóre połowy zwiększyć.


Jakie gatunki ryb mogą mieć ograniczenie połowów?

W poniedziałek i wtorek w Luksemburgu trwają rozmowy o sytuacji rybołówstwa w Unii Europejskiej. Podstawą do radykalnej propozycji KE jest coroczny raport Międzynarodowej Rady Badań Morza, wskazujący na zagrożenie dla pewnych gatunków ryb. Wedle wniosków raportu populacja ryb na Bałtyku musi mieć czas na odbudowę.

Dlatego propozycja zakłada, by polscy rybacy będą mieli ograniczone uprawnienia połowowe do następujących gatunków: śledzia, łososia, szprota, gładzicy i dorsza ze stada wschodniego i zachodniego.

Polska chce zwiększenia liczby połowów

Wiceminister ds. rolnictwa Jacek Czerniak podczas rozmowy z Polską Agencją Prasową przekazał jednak, że "do końca roku przedstawimy naszym rybakom zgodę na wyższe połowy".

– Będziemy wnioskować – odwrotnie niż chce Komisja – o zwiększenie kwot połowowych, zwłaszcza szprota i śledzia. To dla naszych rybaków najważniejsze gatunki. Liczymy, że uzyskamy poparcie dla zwiększenia połowów także ze strony innych państw UE – powiedział wiceminister.

Czerniak podkreśla, że wniosek Komisji na podstawie raportu jest skrajny i nie wzięła ona pod uwagę społeczno-ekonomicznych skutków decyzji. Rybacy mówią: "chcemy łowić".

– Zakazy połowowe utrudniają im działalność gospodarczą, mniejsze kwoty połowowe oznaczają mniejszy dochód i mniejsze wsparcie finansowe ze strony państwa, bo budżet państwa wspiera rybaków zmuszonych tymczasowo zawiesić działalność. Ale to się oczywiście przekłada na sytuację ekonomiczną i rodzinną rybaków – ocenia Czerniak.

Warto przypomnieć, że zakup i organizacja statku do połowów kosztuje. Często są nabywane na kredyt, a w sytuacjach gdy rybacy mierzą się z zakazami albo ograniczeniami, statki stoją przez zwiększony czas nieużywane. Rybacy nie mogąc poławiać, nadal płacą koszty opłat portowych, ubezpieczeń, podatków oraz wynagrodzeń pracowników. Z kolei jednostka tkwiąca wciąż w miejscu utrudnia rozwój portu i niszczeje.

Tak działo się po wprowadzeniu zakazu połowy dorsza na Bałtyku od 1 stycznia 2020 roku. We wrześniu br. resort infrastruktury przygotował projekt ustawy przewidującej pomoc państwa dla armatorów.

Marek Gróbarczyk, minister gospodarki morskiej i żeglugi śródlądowej w 2019 zarzucał KE, że zakazy połowów są spóźnioną reakcją na problemy populacji bałtyckich ryb. W dużej mierze winą za stan dorsza obarczał Szwecję, której "zachowanie było całkowicie nieracjonalne", gdyż blokowała wprowadzenie okresów i obszarów ochrony dla dorsza.

Argumenty wiceministra

Czerniak wskazał również na pominięcie w ocenie innych uwarunkowań związanych z ekosystemem Morza Bałtyckiego – na przykład powiększaniem się "martwych wód", czyli stref beztlenowych gdzie organizmy wodne się duszą. Jego zdaniem potrzeba nam wieloletniego planu odbudowy stad przy zachowaniu połowów na Bałtyku. Uważa, że optymalnie w 2025 roku połowy dla rybaków będą wyższe, a w najgorszym razie nie ulegną zmianie.

Minister wspominał także o rosnącej populacji fok, zresztą nie po raz pierwszy wskazane są jako winne. Choć nawet najbardziej wygłodniałe i liczne stada fok nie mają szans z konsumpcjonizmem człowieka. Na stan życia w Bałtyku większy wpływ mają rosnące temperatury wody, ilość glonów i zaśmiecania morza.

Wprowadzenie ograniczenia lub zakazu na jeden kraj również nie sprawią, że kraje spoza Wspólnoty zaprzestaną działań na morzu. Tak, jak dzieje się na oceanach.

Chiński drapieżnik

Decyzja KE może otworzyć Bałtyk drapieżnikowi, który plądruje wiele międzynarodowych łowisk – chińskim rybakom.

O problemie kłusowników ze wschodu mówi się od kilku lat. Gigantyczna flota (ponad 3 tys. statków) pływa tysiące kilometrów od rodzimych wód, plądrując wybrzeża m.in. Afryki i Ameryki Południowej. Naturalnie, nie przejmują się miejscowymi regulacjami. Ofiarami są najczęściej mniej zamożne kraje.

Drapieżna polityka Chin odnosi skutek, bo nie każde państwo może pozwolić sobie na inwestycję w straż przybrzeżną i regularne patrole. Pekin tymczasem wspiera swoich rybaków m.in. dotacjami na paliwo.

Czytaj także: https://innpoland.pl/205664,miliony-smieci-na-dnie-oceanow-niepokojace-badania-naukowcow