Mistrz świeckiej ceremonii pogrzebowej to osoba, która jest odpowiednikiem księdza prowadzącego pogrzeb katolicki. Co ciekawe, pogrzeby świeckie zamawiają w Polsce również osoby wierzące. Takich pochówków jest w naszym kraju coraz więcej.
Jest ich w Polsce zaledwie 19. Takich, którzy żyją wyłącznie z pogrzebów. Taka liczba w Polsce wystarcza. Małżeństwo Anny i Jacka Borowików to jedni z najstarszych stażem mistrzów świeckiej ceremonii pogrzebowej w Polsce. Prowadzą ceremonie pochówku w całej Polsce, najczęściej w Warszawie i okolicach.
Zaczęli w 1992 roku. Prowadzili agencję, która opracowywała oprawę muzyczną dla najróżniejszych uroczystości. – Dostawaliśmy najwięcej zleceń na muzykę sakralną i poważną do pogrzebów. Były to zlecenia najtańsze, ale najczęstsze. Osiem najpopularniejszych wyznań w Polsce plus pogrzeby świeckie. I tak Jacek został mistrzem ceremonii – mówi w rozmowie z INN:Poland Anna Borowik.
Borowikowie działają w duecie. – Nad każdym pogrzebem pracujemy wspólnie. Rodzina wskazuje palcem, kto poprowadzi pogrzeb. Kiedy robię to ja, Jacek najpierw przeprowadza wywiad z rodziną i przygotowuje mowę, opisującą zmarłego tak, jak życzy sobie tego jego najbliżsi . Kiedy Jacek wygłasza mowę, ja ją przygotowuję – dodaje Anna Borowik.
Dziś poza tym, że wykonują swój fach, w razie potrzeby kształcą kolejnych mistrzów. Na prośbę Polskiego Stowarzyszenia Pogrzebowego – najstarszej działającej organizacji tej branży w Polsce - opracowali dla nich program kształcenia. Kurs trwa rok, obejmuje 7 przedmiotów teoretycznych i 7 praktycznych.
Ile może zarobić mistrz ceremonii? W Warszawie jego wynagrodzenie waha się od 300 do 800 zł za jeden pogrzeb. Jest to uzależnione od stopnia skomplikowania ceremonii. Wchodzi w to wywiad przeprowadzony z rodziną na żywo z wizytą domową, przygotowanie scenariusza pogrzebu, przygotowanie mowy pogrzebowej, poprowadzenie pogrzebu z mową pogrzebową, deklamacje poezji, opracowanie scenariusza muzycznego w wybranych składach instrumentalnych, w co wchodzą spotkania z muzykami, a także odprowadzenie zmarłego na inny cmentarz, albo poza granice miasta.
Mowa pogrzebowa jest zwykle wielokrotnie poprawiana. Sama wizyta domowa może trwać nawet osiem godzin. Do tego telefony do rodziny i znajomych zmarłego. – To nocna dłubanina. Zanim wyjdę na salę, najpierw rozmawiamy z żoną zmarłego, potem trzeba zadzwonić do wujka Kazika, który też chce dodać trzy grosze od siebie, tak jak przyjaciel od serca z lat dziecinnych. Potem przesyła się taką mowę do autoryzacji, ale rodzina przypomina sobie jeszcze, że dodać by coś chciała ciocia Gienia. Zdarza się, że rodzina chce, by zapoznać się z artykułami w gazetach o zmarłym czy zbudować narrację na podstawie listów kondolencyjnych z zagranicy – opowiada Anna Borowik.
Podstawową usługę za 300 zł wykonują zwykle chałturnicy, którzy myślą, że łatwo jest zostać mistrzem ceremonii, tylko trochę tańszym. Nie mają doświadczenia, a liczą na łatwy zarobek. To często świeżo upieczeni absolwenci różnych uczelni bez pracy. – Jeśli ktoś oferuje panu Fiata Pandę za połowę ceny Porsche Carrera, to chyba jest to drogo, prawda? – obrazowo wyjaśnia Anna Borowik. Czyli przemówienie napisze za niego rodzina, a jego rola sprowadza się do wygłoszenia kilkuminutowej mowy pogrzebowej. Niechlubny rekordzista przemawiał niespełna... dwie minuty.
W tym zawodzie wszystko jest trudne. Z kilku powodów. Prowadzący pogrzeb świecki nie może w żaden sposób oszacować swoich dochodów, zaplanować wydatków. – To zawód, w którym niczego nie może pan być pewny. Raz pogrzebów w miesiącu jest 7, a raz 27. Tego nie da się przewidzieć. W jednym miesiącu jest wiele zgonów, ale nie dzwoni nikt. Bo Pan Bóg akurat nie pobiera ateistów. I odwrotnie: mało zgonów, a ja biegam z jednego cmentarza na drugi. Najwięcej pogrzebów w dużych miastach jest w piątki, bo wtedy rodzina i znajomi zmarłego biorą wolne, by na spokojnie rozpocząć przepracowanie żałoby w weekend – opowiada Anna Borowik.
Ostatnie 5 lat to też trudny, nowy typ klienta. – Taki klient zdarza się ostatnio coraz częściej. Ma około 30-35 lat, 3 tysiące znajomych na Facebooku, ale siedzi sam w domu, bo nikt do niego nie zatelefonuje. Schludny, elegancki, podobno wykształcony ale nie rozumie, co się do niego mówi. Może jestem na tyle stara, że myślę, że z pogrzebem wiążą się emocje. A tu okazuje się, że nie zawsze. Organizację pogrzebu ten klient traktuje, jak każdą inną transakcję, niczym kolejną tabelkę w excelu. Ponieważ nawet bułki kupuje przez Internet, dziwi się, że trumnę dla babci musi wybrać osobiście w zakładzie pogrzebowym, ze swoją pocztą e-mail nie rozstaje się nawet po pracy, nie ma w nim emocji, ani potrzeby rozmowy. To szalenie trudne przy przygotowaniu mowy pogrzebowej opisującej zmarłego – wyznaje Anna Borowik.
– Jednocześnie potrafi liczyć róże w wieńcu, czy wyrwać płatek róży z wieńca i – podnosząc go przed oczy – powiedzieć do przedsiębiorcy pogrzebowego: to nie jest ten odcień, zawiodłem się na panu. Drugą jego tragedią jest to, że pogrzeb opóźnił się o trzy minuty. Potrafi zrobić aferę grabarzowi, mistrzowi ceremonii, zakładowi pogrzebowemu – mówi Anna Borowik.
Trudne jest też to, kiedy spotykasz kogoś podobnego do siebie. – Nawet doświadczonemu mistrzowi ceremonii trudno powstrzymać emocje, gdy podczas wywiadu z rodziną zmarłego trafia na kogoś podobnego do siebie. Łapie się pan na tym, że osoba, z którą pan rozmawia, mogłaby być pana najlepszym przyjacielem. Macie tak fantastyczny kontakt, jakbyście wychowali się w jednej piaskownicy. Jego tragedia staje się pańską tragedią - tłumaczy mistrzyni ceremonii.
Poza tym trudne są pogrzeby dzieci. – Bo jeśli nie rusza mnie śmierć dziecka, czytelnik pomyśli, matko boska, ta baba jest z kamienia – mówi mistrzyni ceremonii. Zmarły może mieć kilka lat, a rodzice koło trzydziestki, ale może mieć i 60, a jeżeli żyją jego ponad 80-cioletni rodzice, to też jest to pogrzeb dziecka.
– Ale niech pan popatrzy. Są rzeczy, o których się nie mówi. Jak 90. latek żegna swoją żonę, która ma 88 lat. Każdy powie: no czego chcieć, rany boskie, pora umierać, w takim wieku przecież nie wstyd. Ale jaki jest stan psychiczny osoby, która zostaje na tym ziemskim padole, jeśli ci ludzie przeżyli ze sobą 70 lat? Niech pan sobie wyobrazi, że odarto panu połowę ciała. Taki człowiek nie ma przed sobą już nic. Kompletnie nic. Nawet nie zdąży przed własną śmiercią przepracować żałoby – mówi mistrzyni ceremonii.
Najtrudniejszy pogrzeb jaki odprawili?
– Bałam się wtedy o Jacka. Myślałam, że to tak ciężkie zadanie, że może mu nie sprostać. Istnieje takie pojęcie jak syntonia, czyli współodczuwanie. Na to nie ma mocnych. Jesteśmy zwierzętami stadnymi, a grupa potrafi zadziałać błyskawicznie i identycznie. Jacek sprostał, świetnie poprowadził ten pogrzeb. Ale zbierał się po nim bardzo długo. Ma szczęście, że ma drugą połówkę, która również wykonuje ten zawód. Ma kogoś, kto go rozumie – szczerze opowiada Anna Borowik.
To zawód dla twardziela, który wymaga zachowania higieny psychicznej. Z kilkunastu mistrzów ceremonii, których zna Anna Borowik, prawie każdy ma hobby, dzięki któremu odreagowuje. Zdarza się, że to hobby ekstremalne. Jeden mistrz jest skoczkiem spadochronowym, drugi kierowcą rajdowym.
– Po jakimś czasie dopada człowieka zgorzknienie. Po iluś wysłuchanych historiach o zmarłych od ich rodzin, dochodzę do wniosku, że wszyscy powinniśmy się wstydzić, że należymy do gatunku ludzkiego. Weźmy drugą wojnę światową. Niby były sytuacje czarno-białe, kata i ofiary. Ale również całe mnóstwo pokazujące ogół ludzi od najgorszej strony. „Ludzkość - to brzmi butnie i zawodzi okrutnie” – cytuje Anna Borowik.
Borowikowie towarzyszyli w ostatniej drodze Władysławowi Szpilmanowi, Władysławowi Kopalińskiemu, Stanisławowi Mikulskiemu i wielu innym ludziom nauki, sztuki, życia politycznego i społecznego.
Jednym z najbardziej znanych pogrzebów, jakie odprawili Borowikowie, był pochówek prof. Zbigniewa Religi. Był to pogrzeb państwowy. Borowikowie mieli rolę czarnych konferansjerów, porządkująco-zapowiadającą. – Politycy chcieli pokazać swoje buzie: tak, jestem, ładnie wyglądam i jeszcze do tego coś powiem. Plejada mówców związana z pozycją w państwie. Przyjaciele profesora przemawiali dopiero nad grobem. Politycy „odebrali im” Dom Pogrzebowy - miejsce uznawane za bardziej prestiżowe – tak zapamiętała Anna Borowik pogrzeb kardiochirurga.
Z kolei w przypadku pogrzebu Zbigniewa Zapasiewicza, Olga Sawicka, żona zmarłego, poprosiła ich, by nie występowali w todze. Jacek miał być kimś na kształt suflera. Miał też odprowadzić zmarłego do grobu. Wrócił z pogrzebu w czarnym garniturze i powiedział: słuchaj, więcej nie dam się w to wpuścić. Ekipa techniczna cmentarza w ogóle nie traktowała go jak mistrza ceremonii, widząc go w towarzystwie rodziny zmarłego. Miała smutne miny i była gotowa składać mu wyrazy współczucia.
Bo regułą stroju mistrza ceremonii jest właśnie czarna toga. Kiedyś nosili łańcuchy z godłem miasta. Ale jeździli po całym kraju. I byłoby dziwne, gdyby mistrz z Wrocławia, chowając zmarłego w Obornikach Śląskich, używał symbolu stolicy Dolnego Śląska. Dlatego jako dodatek do togi wprowadzono biały plastron. Strój prosty, dwubarwny, skromny, zarazem wskazujący na to, że ta osoba prowadzi pogrzeb. I to się sprawdza. Choć czasami są myleni z pastorami protestanckimi.
– Jest coś takiego jak magia kostiumu. Jak Jacek założy tę swoją togę, wydaje mi się wyższy, bardziej wyprostowany, od razu dostojniej się porusza, mówi ze staranniejszą dykcją. Ze mną dzieje się to samo – tłumaczy Anna Borowik.
Są takie, gdy mistrz ceremonii mało się nie udusi, żeby się nie rozpłakać. Pamiętam ceremonię, którą prowadził Jacek. Od zawodowca wymaga się profesjonalizmu, od płaczu jest rodzina. To był pogrzeb pani, która zmarła na raka w wieku czterdziestu kilku lat. Była szeroko znana i bardzo lubiana. Przez salę ceremonialną, nabitą ludźmi, raz na jakiś czas przechodziła wręcz fizycznie wyczuwalna fala bólu, która kosiła tych ludzi. Ale takiego bólu, że zgina w pół.