15 października 2023 r. odbędą się wybory parlamentarne do Sejmu i Senatu. "Fakt" wyliczył, ile podatnicy zapłacą za przygotowanie i obsługę głosowania, bez uwzględniania wydatków poszczególnych komitetów wyborczych.
Najwięcej wydamy na diety dla członków komisji wyborczych. Krajowe Biuro Wyborcze szacuje, że na wybory 2023 trzeba będzie utworzyć około 31 tys. komisji. To o około 4 tys. więcej niż cztery lata temu.
Wówczas liczba członków komisji wyniosła około 230 tys. Z szacunków dziennika wynika, że do organizacji tegorocznego głosowania trzeba będzie zatrudnić przynajmniej 260 tys. osób.
Tymczasem niedawno podniesiono stawki dla członków komisji wyborczych. Przewodniczący dostaną 800 zł (wcześniej 500 zł), a ich zastępcy – 700 zł (wcześniej 400 zł). Z kolei członkowie obwodowych komisji wyborczych zarobią 600 zł (wcześniej 350 zł). Łącznie na ich wynagrodzenia trzeba będzie wydać 140 mln zł.
Dodatkowo należy doliczyć też diety mężów zaufania. Każdy z nich otrzymuje 240 zł, więc przy założeniu, że będzie ich około 100 tys., wydamy na to 24 mln zł. Zatem w sumie wydatki na poczet komisji wyborczych i mężów zaufania będą opiewały na co najmniej 164 mln zł.
Na przygotowanie kart wyborczych przed wyborami prezydenckimi, które ostatecznie się nie odbyły, wydano około 70 mln zł. "Fakt" szacuje, że w tym roku na ten cel wydamy przynajmniej 100 mln zł. Koszty wzrosną o około 30 proc. głównie z powodu podwyżek cen papieru, druku i dystrybucji.
Zgodnie z najnowszym rozporządzeniem ministra finansów w przypadku wyborów do Sejmu limit wydatków na kampanię wynosi 1 zł 10 gr na wyborcę ujętego w rejestrze. Z kolei w przypadku wyborów do Senatu limit to 24 gr. Na tej podstawie Businessinsider.pl oszacował, że wydatki kampanijne pochłoną 102 mln zł.
Po zsumowaniu tych wszystkich wydatków wychodzi kwota rzędu ponad 365 mln zł. Oznacza to, że wybory 2023 będą najdroższe w historii (po 1989 r.).
Październikowe głosowanie będzie o około 60 mln droższe niż ostatnie wybory prezydenckie. KBW informuje, że wówczas kosztowało to podatników 304 mln zł.
PiS chce, aby w tym samym czasie co wybory odbyło się także referendum. W ostatnich dniach poznaliśmy pytania, jakie partia Jarosława Kaczyńskiego planuje zadać Polakom.
Łącznie pytań będzie pięć, trzy już poznaliśmy – dotyczą "wyprzedaży państwowych przedsiębiorstw" oraz "podniesienia wieku emerytalnego". Wczoraj premier Mateusz Morawiecki ogłosił treść trzeciego pytania.
"Czy popierasz przyjęcie tysięcy nielegalnych imigrantów z Bliskiego Wschodu i Afryki, zgodnie z przymusowym mechanizmem relokacji narzucanym przez biurokrację europejską?".
Jak już informowaliśmy w INNPoland.pl, rząd zaliczył sporą wpadkę przez to pytanie. Ekonomista Rafał Mundry przypomniał unijny przepis, który... Polska sama wynegocjowała. Głosi on, że: "kraj, który stoi w obliczu znaczącej sytuacji migracyjnej może wnioskować o wyłączenie z relokacji".
W obliczu przyjęcia uchodźców wojennych z Ukrainy Polska może zostać wyłączona z mechanizmu, którego dotyczy pytanie referendalne, mające straszyć Polaków i potęgować stereotypy dotyczące migrantów. Wystarczy, że rząd złoży odpowiedni wniosek do organów UE. W poniedziałek nad ranem poznaliśmy czwarte pytanie: "Czy popierasz likwidację na bariery na granicy Rzeczypospolitej Polskiej z Republiką Białorusi?". Ostatnie zostanie ogłoszone 15 sierpnia.