Na jeden dzień zostałem kontrolerem biletów.
Na jeden dzień zostałem kontrolerem biletów. Fot. Sylwester Kluszczyński/naTemat.pl
Reklama.

Pytam Przemka, dlaczego wybiera tramwaj, w którym prawie nie ma ludzi.

– Jak wchodzimy do tych pełnych pasażerów, to natychmiast idzie informacja po wagonach, że jest kontrola. Jak nie złapiemy kogoś od razu, to ci bez biletu dopchają się do najbliższych drzwi i wysiądą na najbliższym przystanku. Wtedy nie zarobimy, a miasto nie wyegzekwuje opłaty za przejazd – twierdzi jego kompan Tomek (warszawskie "kanary" zawsze jeżdżą w duecie).

Jedziemy w starym tramwaju w kierunku Dworca Wileńskiego. Wewnątrz panuje stosunkowy spokój. Do chwili zablokowania kasowników przez Przemka.

Po chwili w naszym prawie pustym tramwaju dwie osoby wstają i truchtają szybko do drzwi na widok zablokowanych kasowników. Udaje im się uniknąć mandatu. Przemek trafia na studenta, który twierdzi, że "zostawił legitymację na uczelni, bo cały czas ją podbijają i nie mogą skończyć". Młody mężczyzna nie awanturuje się, ale nie jest też "dobrym klientem".

Tym terminem kontrolerzy nazywają tych, którzy płacą na miejscu. To margines.

– [Student – red.] To jeden z tych spokojniejszych. Stosunkowo często się zdarzają, ale najłatwiej poznać ich po języku, którego używają i ubiorze. Inaczej porozmawiasz ze studentem Uniwersytetu Warszawskiego, a inaczej z facetem po czterech piwach, który nigdy nie kasuje biletu. Dla pierwszego wykonujesz swoją pracę, a drugi postrzega cię jak intruza i osobistego wroga – kwituje interwencję Przemek.

Czekając na przesiadkę, dodaje, że rzadko wybiera tę trasę, bo wiedzie ona wzdłuż warszawskiego "trójkąta bermudzkiego" [rejon ulic Brzeskiej, Ząbkowskiej i Targowej na warszawskiej Pradze Północ – red.], gdzie giną nie tylko bilety. Kiedy mówi te słowa nie wiem, że jeszcze dziś przekonam się o tym na własnej skórze.

Awanturnicy i tak zwani "gici"

Tych najwięcej jest w okolicy ul. Brzeskiej, gdzie odbywa się regularny handel środkami odurzającymi. Potwierdzają to publikowane przez stołeczną policję komunikaty o zatrzymaniach dilerów narkotyków.

Jest tu też przystanek zwany potocznie "sypialnią". To z powodu regularnie nocujących tu pijanych osób, które nie są w stanie dojść do domu.

Wsiadamy do tramwaju w kierunku Gocławka. Po przejechaniu niecałych 200 metrów Tomek blokuje kasowniki i się zaczyna.

Kontrolowany pasażer to rosły chłopak w wieku około 27 lat, który trzyma w ręce do połowy dopite piwo, którego zapach czuć w całym składzie. Na "dzień dobry" Tomka pasażer na gapę odpowiada wiązanką inwektyw.

Gdy po 10 minutach wyzywania "kanarów" od najgorszych dochodzi do niego, że i tak dostanie mandat mówi, że dowodu nie posiada.

To klasyczny przykład. Jak sam widziałeś, został poinformowany o tym, że dojedziemy z nim na pętlę, czyli ostatni przystanek, a tam będzie czekała policja. Na większości z nich to nie robi wrażenia, ale często jest tak, że przy rutynowej kontroli w systemach policyjnych celem sprawdzenia danych wpadają, bo "palą się na bębnie czerwono", czyli są poszukiwani do innych spraw lub odbycia kary. Wtedy swoją podróż bez biletu kończą w zakładzie karnym.

Przemek

warszawski kontroler biletów komunikacji miejskiej

Tym razem pasażer na gapę trafia jednak do policyjnej izby wytrzeźwień, ponieważ badanie alkomatem wykazuje u niego 1,7 promila w wydychanym powietrzu.

Pomimo, że na koszulce ma wielki napis "sztywniutko", to dosłownie błaga policjantów, by ci puścili go wolno. "Bardzo przeprasza" i "błaga o wyrozumiałość".

Gaz w kieszeni, bo "nie raz się przydał"

Im dłużej spędzam czas z Przemkiem i Tomkiem, tym lepiej rozumiem, z jakim pokładem złych emocji mierzą się codziennie. Widzę, że obaj noszą ze sobą puszki z gazem pieprzowym. Pytam o powód ich zakupu.

– Są takie miesiące, że zużywam dwie [puszki – red.]. Rzadko zdarza się, żeby na miesiąc wystarczyła jedna. Zrozumiałem, że te wydane 40 złotych może mi naprawdę uratować życie – mówi.

Tomek podaje przykład swojego kolegi, który został zaatakowany nożem, kiedy sprawdzał bilety w Szybkiej Kolei Miejskiej.

W pociągu SKM na wysokości Zielonki jeden z takich samozwańczych gitów zamiast dowodu i biletu postanowił wyciągnąć nóż. Ranił mojego kolegę i policjanta, który wracał w tym samym wagonie już po służbie. Cudem obaj przeżyli. 

Tomek

warszawski kontroler biletów komunikacji miejskiej

Przemek, słysząc naszą rozmowę, od razu się dołącza. Opowiada o tym, co spotkało go całkiem niedawno, bo w tym roku.

– Klasyczny dzień. Jechaliśmy w kierunku lotniska Chopina. Mój kolega kontrolował tył, a ja przód autobusu. Zatrzymaliśmy się na przystanku Novotel, gdzie nagle z hukiem mój kolega wyleciał przez drzwi autobusu. 17-latek chciał uciec przed nami, więc wypchnął kontrolera za drzwi. Gdy ten się wywrócił, to ten wybił hartowaną szybę w przystanku. Posunął się nawet do użycia paralizatora. Kolega został po zdarzeniu przetransportowany do szpitala – opowiada.

Masz propozycję tematu? Chcesz opowiedzieć ciekawą historię? Odezwij się do nas na kontakt@innpoland.pl

Prywatna ochrona "kanarów"

Przyznam, że gdy słyszę od kontrolerów, że mają własną ochronę, to nie za bardzo w to wierzę. Widzę to na własne oczy kolejnego wieczora pracy ze stołecznymi "kanarami".

Jest kilka minut przed godz. 23, a my znajdujemy się na Moście Poniatowskiego. Lada chwila ruszają linie nocne. Nagle podjeżdża biały samochód z czerwonymi kogutami. Wysiada z niego dwóch fanów treningów siłowych, których ciemną nocą omijałbym szerokim łukiem.

Przez cały kurs tajemnicze auto, jak gdyby nigdy nic, jedzie śladem autobusu. Ochroniarze wysiadają z niego jedynie w sytuacji, gdy osoba kontrolowana opuszcza autobus razem z pracownikami ZTM. Mężczyźni nie są rozmowni.

– Oni [ochroniarze – red.] pojawili się stosunkowo niedawno, ale bardzo nam pomagają. Wszystko przez liczne przypadki napadów na nas i pobić. Ktoś w końcu pomyślał, zanim stała się jakaś tragedia. Nawet największe kozaki z Pragi odpuszczają. Na początku myślą, że mają do czynienia z nami, a gdy auto jadące za autobusem niespodziewanie podjeżdża przed wejście i wysiadają z niego ochroniarze, to dowodzik bardzo szybko się znajduje – opowiada Przemek.

Praca "kanara" okiem "kanarki" z Trójmiasta

– Wtedy, gdy pchnął mnie, a ja zemdlałam, zabił mnie zawodowo. Nie wróciłam już do pracy, a do dziś panicznie boję się ludzi – mówi Monika, kontrolerka biletów i ofiara dwóch napaści.

Pytam ją o to, co kierowało nią przy wyborze tej pracy.

– Chciałam zmienić swoje życie. Pracowałam jako opiekunka medyczna i musiałam zresetować swój mózg. Stwierdziłam, że ta praca będzie idealna do tego – opowiada. Zatrudniała się bez najmniejszego problemu.

Monika została dwukrotnie pobita. Za każdym razem przez młodego mężczyznę.

Raz jak miałyśmy kontrolę, to młody chłopak wykłócał się, że ma bilet, choć go nie miał. Nagle złapał mnie za rękę, wykręcił mi ją i przydusił do ziemi i było po wszystkim. Miałam zerwane stawy, a sprawę zgłosiłam policji.

Monika

była kontrolerka biletów z Trójmiasta

Agresor nie poniósł odpowiedzialności karnej, ponieważ prokuratura zdecydowała o umorzeniu postępowania. Jej karierę zawodową przekreśliło pobicie przez pijanego mężczyznę.

– To była godz. 23, więc ten ktoś zapewne wybierał się na imprezę. To był młody chłopak w wieku około 30 lat. Stałam przed nim. To wszystko działo się w kilkanaście sekund. Stanął na krześle i rzucił się na mnie. Straciłam przytomność, uderzając głową o ziemię. Dzięki adrenalinie i czujności koleżanki byłyśmy w stanie go złapać. Stało się to niemalże vis a vis komisariatu policji. Sąd skazał go za napaść na nas, ale nie wyobrażam sobie już powrotu. Do dziś mam traumę – mówi.

Monika ma największy żal do ludzi, którzy za każdym razem biernie przyglądali się krzywdzie, jaka jest jej wyrządzana. "Nikt nie zareagował, to boli najbardziej"

Czytaj także:

Tyle zarabiają kontrolerzy biletów

Milczenie w odpowiedzi na pytanie o wysokość zarobków jest spowodowane zapisami w umowach. Ustaliłem jednak, że w Trójmieście oraz w Warszawie kontrolerzy otrzymują podstawę w postaci najniższej krajowej, do której dochodzi procent od wystawionych mandatów. Pieniądze z procenta nie wpływają na konta kontrolerów do czasu, gdy pasażer na gapę nie opłaci kary.

Zachęcamy do subskrybowania kanału INN:Poland na YouTube. Od teraz Twoje ulubione programy "Rozmowa tygodnia" i "Po ludzku o ekonomii" możesz oglądać TUTAJ.

– Jest duże ciśnienie i presja. Były sytuacje, gdy otwarcie mówiono, że trzeba jak najwięcej mandatów wystawić i działać wręcz hurtowo – mówi jeden z kontrolerów pracujący w prywatnej firmie w Trójmieście, która świadczy usługi na rzecz miasta. Woli pozostać anonimowy.

Praca kontrolera biletów w polskich miastach nie należy do najprzyjemniejszych i najłatwiejszych. Przekonałem się o tym na własnej skórze. Aż dziwne dla mnie, że ci, którzy tu pracują, na długo zostają w tej pracy. Przemek i Tomek kontrolują autobusy i tramwaje już od 7 lat.

Nasza bohaterka z Trójmiasta robiła to natomiast przez niespełna 3 lata. Kilka miesięcy po napadzie Monika trafiła do szpitala i nadal nie jest w stanie poradzić sobie z traumą.