
– Nie chcemy być lekiem na całe zło, ale cegiełką, która może pomoże w tym trudnym świecie – mówi mi Damian Ziółkowski, współzałożyciel "Niedzielnych". – Wierzę, że powinno być jak najwięcej takich projektów. Bo projektów cyfrowych, AI-owych, social mediowych jest w bród. I chociaż to ważne, żeby technologia się rozwijała, to nie kieruje nas to do wspólnoty.
Czy to przeciw algorytmom, czy konwencjom spędzania czasu, czy w poszukiwaniu wsparcia w bardzo trudnym dla nas wszystkich okresie – Running Cluby, Coffee Ravy, warsztaty i spotkania tematyczne pojawiają się w niemal każdym dużym mieście. Łączy je m.in. promowanie analogowych doświadczeń czy zdrowego trybu życia, ale nie tylko. Każde z nich stanowi pretekst, żeby spędzić czas z ludźmi spoza naszej społecznej bańki.
Zostaliśmy stworzeni do kontaktu
Trudno jednoznacznie wskazać winnych kryzysu samotności. Można oczywiście mówić o winie technologii: mediów społecznościowych, które obiecując nam stały kontakt, w praktyce oddaliły nas od siebie; Albo aplikacji randkowych, które dały dostęp do dziesiątek potencjalnych par, ale dla wielu spłyciły proces randkowania.
Choć ważne, czynniki te są jedynie częścią problemu. Wiele innych teorii mówi o wpływie zmian urbanistycznych (rozwoju przedmieść, zaniku barów i restauracji) albo nawet o zmianach stylu życia związanych z używkami czy kulturą pracy. Jedno jest jednak pewne – kryzys samotności trwa w najlepsze, a jego konsekwencje są coraz bardziej dotkliwe.
"Kiedy czujemy się samotni, nasz mózg zaczyna działać inaczej – funkcje poznawcze spadają, pojawia się trudność w jasnej ocenie sytuacji, rośnie czujność i skłonność do widzenia świata w kategoriach zagrożeń. A my przecież jesteśmy istotami relacyjnymi – dopiero w kontakcie z drugim człowiekiem, który nas przytuli, poda rękę, powie: chodź, zrobimy to razem, układ nerwowy odzyskuje równowagę" – powiedziała mi niedawno Justyna Żukowska-Gołębiewska, psycholożka i psychotraumatolożka, związana z inicjatywą Młode Głowy.
Rozmawiałem z nią w trakcie "Niedzielnych" – cyklicznego, porannego wydarzenia organizowanego w Warszawie.
"Ludzie przychodzą tu przede wszystkim po to, żeby się poznać, pobawić. Żeby budować relacje, spotykać drugiego człowieka na żywo, w dzień, a nie w nocy, gdy jesteśmy zmęczeni lub zamroczeni alkoholem" – mówi dalej Żukowska-Gołębiewska. "Możemy poszerzać naszą sieć społeczną, która bywa bardzo wąska".
Na tym samym wydarzeniu rozmawiałem z jednym z organizatorów – współzałożycielem Niedzielnych, Damianem Ziółkowskim. To on wraz z Mikołajem Kudełką zorganizowali inicjatywę, która co weekend przyciąga dziesiątki uczestników do innego miejsca w stolicy. Ta poranna alternatywa dla konwencjonalnego clubbingu okazuje się wyjątkowo skuteczną przestrzenią do poznawania nowych ludzi.
Tu jesteśmy podani jak na tacy. To dobrze
Spotykacie się zawsze w ciągu dnia. Dlaczego?
W nocy nie widzimy siebie nawzajem. Światła, stroboskopy – to wszystko zaburza. Nie chcę, żeby to brzmiało, jakbym negował nocne imprezy. One spełniają swoją rolę i są ważne na swój sposób. Ale ta ciemność sprawia, że jesteśmy anonimowi. A tu jesteśmy podani na tacy, takimi, jakimi jesteśmy.
Część osób świetnie tańczy, a ja na przykład jestem jak drewno wyciągnięte z lasu. I ludzie mnie widzą takim, jakim jestem. To jest trudniejsze, ale daje wspaniałe uczucie, że można być sobą i inni to akceptują.
Co sprawia, że tutaj łatwiej nawiązać znajomości?
Na pewno głośna muzyka, ilość osób i poczucie imprezy temu sprzyjają. Myślę, że większość tych osób była kiedyś na nocnej imprezie i czuje inny experience, niż jakbyśmy poszli do parku, była cisza i nagle musielibyśmy rozmawiać ze sobą. To tempo, głośna muzyka, nastawienie ludzi do tej sytuacji – to pomaga w rozpoczęciu dialogu.
Jak poznałeś Mikołaja?
Znamy się dwadzieścia lat, z podstawówki. Jeździliśmy razem na desce przez jakieś 13 lat. Poznaliśmy się w piątej klasie. Mieliśmy naszą ekipę, która oczywiście już się trochę pokruszyła, ale Miki to jedna z moich pierwszych znajomości z podstawówki.
Opowiedz mi, skąd się wziął pomysł na wspólny projekt.
Przyjaciółka wysłała mi rolkę z AM Radio w Los Angeles. Od razu mi się spodobało to, że ludzie spotykają się w ciągu dnia. Zobaczyłem, że tam ludzie mogą się bawić i tańczyć, i uznałem, że to totalnie moja bańka.
Na początku pomyślałem, żeby zaproponować taki projekt klientom w moim studiu brandingowym, ale nie było zainteresowania. Dlatego napisałem do Mikiego, który gra od czasu pandemii. Okazało się, że dwa dni wcześniej pokazywał to samo nagranie swojej rodzinie.
No i rzuciłem mu: "To co, próbujemy?". Ja mam background graficzny, on ma muzyczny. I myślę, że te wszystkie wątki jakoś się połączyły i podziałały.
Mam wrażenie, że poranne imprezy mają coraz gorszą sławę. Coraz częściej są krytykowane jako "kolejny wymysł Zetek". Kim w takim razie jest wasza publiczność?
Upraszczając, powiedziałbym, że jesteśmy dla milenialsów. Ale są też starsi i dużo młodsi uczestnicy. Chcemy być dla każdego, bez podziałów, presji, VIP-ów i dress code'ów.
Powiedziałeś o tym, że negatywna narracja wokół coffee rave'ów rośnie i że to chwilowy trend. Zgadzam się. Widzimy to i czujemy. Są grupy krytykujące to, i ja się nie dziwię, bo wiele podmiotów zaczęło wykorzystywać ten trend na ślepo, goniąc jedynie ilość lajków na Instagramie.
Ale my nie jesteśmy takim Coffee Ravem – przede wszystkim nie robimy rave’ów, nie gramy techno, a jedyne co nas łączy to kawa. My jesteśmy o porannych spotkaniach ze znajomymi przy fajnej muzyce. Chcemy to kontynuować, bo widzimy, że jest potrzeba spotykania się z ludźmi.
Dlaczego budowanie takiej wspólnoty miałoby być ważne?
Jest ważne dla mnie. Też miałem taki okres w życiu, kiedy czułem się sam. I wiem, że można żyć w jakimś środowisku, widywać ludzi, ale tak naprawdę tylko scrollować ich na Instagramie. Dzisiaj rzadko kiedy zdarzają się sytuacje, kiedy możesz po prostu spotkać się z drugim człowiekiem. Uważam, że te spotkania są niezwykle ważne w tym trudnym świecie, który daje tak cholernie dużo negatywnych bodźców.
A jednak można powiedzieć, że nigdy wcześniej nie mieliśmy tyle sposobów utrzymywania kontaktu.
To jest bardzo pozorne. Mamy stały kontakt, ale to jest kontakt błyskawiczny, płytki. Takiego realnego kontaktu jest bardzo mało. Oczywiście, jest tak, że idziesz przymusowo do pracy, do jakiegoś miejsca, jedziesz metrem, ale jedziesz metrem totalnie sam, rzadko kiedy ktoś się nawet uśmiechnie.
A tutaj ja już wiem, że jest mnóstwo sytuacji, gdzie ludzie przypadkowo się spotykają i poznają. Tutaj robią się różne dziwne miksy towarzyskie. Nagle poznaję kogoś, kogo wcześniej nie znałem i idziemy razem na obiad, i to jest super. Nie chcemy być lekiem na całe zło, ale cegiełką, która może pomoże w tym trudnym świecie.
Wierzę, że powinno być jak najwięcej takich projektów, które dodają do tego gromadzenia się. Bo projektów cyfrowych, AI-owych, social mediowych jest w bród. I chociaż to ważne, żeby technologia się rozwijała, to nie kieruje nas to do wspólnoty, do offline’u. Trochę się w tym zatracamy.
Myślę, że jeśli cały czas dostajemy informację o światowych tragediach, ten komunikat zaczyna się rozmywać. Jak zrobimy sobie chwilę przerwy, może będziemy mieli więcej siły, żeby jakoś na nie zareagować.
Właśnie. Trochę jak z wakacjami, nie? Jak z nich wracasz, dopiero widzisz, co się dzieje, ile jest wątków, które nas atakują. A w tym często jesteśmy sami, bo siedzimy przy komputerze, zagłębiamy się w ekran. Tego jest dużo, więc warto spotkać się z ludźmi.
Zobacz także
