osoba kupująca warzywa na targu
Aktywiści biadolą, bo warzywniaki znikają. Nie dziwię się po tym, jak wybuchły mi ogórki Fot. Viki Mohamad / Unsplash

Coraz częściej czytam, że urbaniści i aktywiści narzekają na znikające małe sklepy. Że ich miejsce zajmują większe samoobsługowe markety. A najbardziej załamują ręce nad zmniejszającą się liczbą warzywniaków, gdzie mieszkańcy mogą kupować świeże owoce i warzywa. Tyle, że często… nie chcą.

REKLAMA

I wiecie co? Ja się czasem nie dziwię. Rozmawiałem ostatnio z kilkoma osobami, które po prostu boją się kupować warzywa i owoce na bazarach. Bo nie wiedzą, co to jest, skąd to jest i czy to jest bezpieczna żywność. Serio. Z jednej strony zachwycamy się polskim jedzeniem, pochylamy nad niepewnym losem polskiego rolnika. Ale z drugiej mamy sporo niepewności co do metod uprawy i stosowanych w rolnictwie chemikaliów.

Czy słusznie?

Cóż, warzywniaki nie sprzedają żywności wyprodukowanej przez siebie, ale kupioną na giełdach rolno-spożywczych. Wielu sprzedawców ma swoich zaufanych dostawców, którzy dostarczają warzywa i owoce wysokiej jakości, sprawdzone. Sprzedawcy zapewne starają się właśnie z takich ofert korzystać. W warzywniakach tanio nie jest, więc powinno być przynajmniej dobrze. Ale niestety pewności nie mamy. Nie wiemy, czy na jedzeniu nie ma resztek pestycydów, czy innych środków.

– Ja nie kupuję na targach i w warzywniakach, bo się boję. Nie wiem, co kupuję. A w markecie wiem, bo przecież żywność tam sprzedawana jest pod ciągłym nadzorem. Na targu nie wiem kto tego pomidora czy ogórka wyhodował, nie wiem jak, nie wiem, jak był przechowywany – mówi mi znajoma.

I ma sporo racji. Sprzedaż tego typu opiera się na zaufaniu. Jeśli ktoś reklamuje na targu ziemniaki czy czereśnie jako "niepryskane", to możemy się spodziewać, że faktycznie nie były traktowane chemikaliami. Ale jakimi nie były, a jakimi były? Nie wiemy, bo tego nikt nam nie powie. Często możemy zobaczyć napisy "z własnego gospodarstwa" czy "bez chemii". Czyli cała reszta jest pryskana i z chemią? Jeśli znamy sprzedawcę lub producenta, na ogół mu ufamy, prawda? Prawda jest jednak taka, że na bazarach żywność jest kontrolowana rzadko i wyrywkowo.

Kiedy takie ogórki "z własnego gospodarstwa" kilka miesięcy temu wsadziłem do słoika z zamiarem zrobienia z nich małosolnych, omal nie rozsadziły mi słoika. Potem zaczęły śmierdzieć, popękały, cały nastaw poszedł do kosza. A takie z Lidla się udały...

Markety: ostre normy, ale czy wspieramy rolnika?

Z drugiej strony mamy supermarkety i dyskonty. One akurat podlegają ciągłej kontroli, wiele z nich ma normy dla chemikaliów o wiele ostrzejsze, niż dopuszczone przepisami. Faktycznie żywność pochodzi od dużych dostawców, którzy są w stanie przysyłać ogromne ilości warzyw czy owoców. Są też takie, które oznaczono jako "ekologiczne", tu również mamy niemal pewność, że takie są. Że ktoś używał naturalnych nawozów, że nie pryskał ostrą chemią. To też jest sprawdzane.

– Bardziej ufam kontrolom tych sieci handlowych. Wiesz, taki Lidl czy Biedronka nie mogą sobie pozwolić na wpadkę, więc badają, testują i sprawdzają. No i może warzywa od nich nie są od małego rolnika, ale za to bezpieczne. Widzę to ja, widzi sporo moich znajomych – mówi mi kolega z pracy.

To też fakt. Jest jeszcze jedna sprawa: transport i przechowywanie. Duże sieci sklepów mają ściśle kontrolowany system dostaw i magazynowania. Mają własne chłodnie z określonymi strefami temperatur. Coś, czego na targowiskach i w większości warzywniaków nie uświadczymy. Taka żywność po prostu dłużej zachowuje świeżość i trudniej się psuje.

Misja: odbudować zaufanie

Czemu to wszystko piszę? W sumie sam przyłapałem się na tym, że nieufnie podchodzę do wielu sprzedawców na targowiskach czy bazarach. Bywa, że zastanawiam się, czy to możliwe, żeby naturalnie ogórek czy kalafior dorosły do takich rozmiarów. Czy pomidora mogę zjeść bez obierania ze skórki, czy te czereśnie dać dziecku. I wiecie co? Nie wiem.

Bywam na wsi i wiem, że wielu hodowców ma specjalne poletka z warzywami i owocami na własne potrzeby. "Chcesz? To sobie narwij i weź, ale nie z pola, o tu, z tej grządki za stodołą" – słyszałem nieraz. I jak tu mieć zaufanie?

Nie namawiam nikogo do porzucenia zakupów w warzywniakach i kupowania warzyw i owoców w sklepach wielkopowierzchniowych. Chcę po prostu zwrócić uwagę na pewien istotny problem – braku zaufania do jakości produktów z bazaru. Czasem nieufność ta jest niepotrzebna i wyolbrzymiona, ale jeśli gdzieś można natknąć się na warzywa pędzone i pryskane, to właśnie tam.

Być może potrzebny jest jakiś system kontroli, znak jakości producentów? Rolnicy zwykle są pierwsi do protestów i żądania dopłat, ale słabo umieją się porozumieć w kwestiach wspólnego podnoszenia jakości czy współdziałania podczas dostaw. Chyba przyszedł na to czas.