Jeździmy za grosze, a kierowcy zarabiają krocie. Oto kulisy wojny między Taxify i Uberem

Adam Sieńko
Wejście Ubera i Taxify do Polski zrewolucjonizowało transport miejski. Klienci są zadowoleni, bo mogą jeździć po mieście za śmieszne pieniądze, zyskują również kierowcy, bo kursów jest zdecydowanie więcej, a oni sami potrafią naprawdę nieźle zarobić. Tylko jak długo to potrwa? Obecny stan to przecież bitwa na śmierć i życie między dwoma korporacjami – Uberem i Taxify.
Łukasz Głowala/Agencja Gazeta
Obie spółki palą pieniędze od inwestorów na potęgę. Według Bloomberga w ciągu dziewięciu lat działalności Uber zdążył stracić ponad 10 mld dolarów. Gros tych pieniędzy poszło na specyficznie rozumiany marketing w postaci zwykłego rozdawania pieniędzy klientom.

Amerykanie na polskim rynku hojnie szafowali promocjami i zapoznawali klientów z ideą przewozu osób z wykorzystaniem aplikacji, która jeszcze kilka lat temu była u nas przecież całkowitą nowością.

I gdy na mieście zaczynało się już przebąkiwać o pewnym monopolu ze strony Ubera, nagle na białym koniu wkroczyło Taxify. Nieco na raty, bo Estończycy duże kampanie promocyjne odpalali dwa razy – w końcu jednak udało im się przebić do społecznej świadomości i skłonić Polaków do instalacji kolejnej aplikacji na telefonie.

Taxify w Polsce

– Zadziałał efekt świeżości – nie ma wątpliwości Jacek Kotarbiński, ekspert od marketingu strategicznego i operacyjnego. – Uber ma już swoją historię i perypetie związane z przewozami klientów. Tymczasem Taxify kopiuje model biznesowy swojego konkurenta, poza tym ma w nazwie „taxi” co dla wielu może być sugestią że chodzi o zwykłą firmę taksówkarską – zauważa.
Uber już dawno przestał być wyłącznie firmą organizującą przewozyFranciszek Mazur / Agencja Gazeta
Swoje zrobiły również pieniądze. Wykorzystując wsparcie Didi Chuxing (chińskiego Ubera) i Daimlera, Taxify zaczął się rozpychać. Opłata startowa – 2 zł, kilometr przejazdu za 60 gr – pisaliśmy w INNPoland w 2017 roku. Niedawno Estończycy odpalili natomiast 50 proc. zniżki, dzięki którym zapłacenie więcej niż kilkunastu złotych za przejazd po mieście stało się niemałą sztuką.


– W tej walce Taxify udowadnia, że przyzwyczajenie klienta jest żadne: dajesz dobrą ofertę i zabierasz klientów Uberowi tak łatwo jak dziecku lizaka – dowodził na swoim blogu przedsiębiorca internetowy Rafał Agnieszczak.

I co? Okazało się, że cały wysiłek, który Uber ponosił przez lata, wsiąkł jak krew w piach. Niskie ceny zaczęły odciągać klientów do Taxify, a obniżenie prowizji sprawiło, że łakomym okiem na Estończyków zaczęli również spoglądać kierowcy.

W dobitny sposób pokazał to jeden z vlogerów, który postanowił zainstalować obie apki. Werdykt był bezlitosny. – W poniedziałek podczas dwóch godzin jazdy kierowca na Uberze zarobił 22,47 zł, zaś na Taxify… 105,98 zł - policzył youtuber.
Swoją rozpoznawalność Uber zbudował na kontrowersjach związanych z protestami taksówkarzyDawid Zuchowicz / Agencja Gazeta
Cierpliwość inwestorów
Jacek Kotarbiński zwraca jednak uwagę na to, że w rzeczonej konfrontacji Uber jest wciąż na zdecydowanie lepszej pozycji. – Swoją rozpoznawalność zbudował na kontrowersjach związanych z protestami taksówkarzy. Dzisiaj nazwę Uber kojarzą klienci zarówno w w Europie jak i w USA – opowiada.

Amerykanie wygrali, bo zagospodarowali sobie dziewiczą ziemię na rynku przewozów osób. –Każdy, kto chce teraz wejść w ten segment zwołuje wojnę cenową, by pokazać, że potrafi taniej – mówi Kotarbiński.

To jak długo pasażerowie będą mogli cieszyć się z nieracjonalnie wysokich promocji zależy w tej chwili od cierpliwości inwestorów. Biorąc pod uwagę kapitał, który stoi za obiema markami patowa sytuacja może jeszcze trochę potrwać.

– Cechą modeli biznesu cyfrowego, jest to, że inwestorzy bardzo wysoko cenią sobie wartość marek. Na rynku pojawia się w ten sposób wiele jednorożców (spółek wycenianych co najmniej na miliard dolarów – przyp. red.), które mówiąc metaforycznie, mają może wielkie rogi, ale raczej dość wątły korpus. Swoje bieżące funkcjonowanie opierają na pieniądzach od inwestorów, którzy potrafią łożyć na swoje projekty przez lata. Spójrzmy chociażby na Twittera – puentuje Kotarbiński.