Duża polska firma skasowała stanowiska kierownicze. "Wyniki poprawiły się o 20-30 procent"

Mariusz Janik
Przeszło rok temu firma, która mogłaby uchodzić za symbol biznesowego konserwatyzmu – PKS Gdańsk-Oliwa – zdecydowała się na radykalny krok. Do kasacji poszły stanowiska kierownicze, zmieniono zasady wynagrodzeń i przekazano sporą część władzy „w ręce pracowników”. Rafał Olszewski, prezes przedsiębiorstwa, zapewnia, że te „turkusowe” zmiany wyszły przewoźnikowi na dobre.
PKS Gdańsk-Oliwa zrezygnował z hierarchicznych struktur. Teraz kluczowe decyzje zapadają w zespołach. Fot. YouTube / PKS Gdańsk-Oliwa
Istniejemy od pięćdziesięciu lat, wielu pracowników jest tu zatrudnionych od bardzo dawna. Wprowadzanie turkusu w takiej firmie jest trudniejsze niż w przypadku mniejszych firm – mówi nam Rafał Olszewski, prezes PKS Gdańsk-Oliwa. – Ale uważam, że to właściwy trop, jeśli chcemy, by pracownicy mieli większą przyjemność z pracy i wpływ na to, co dzieje się w firmie – dodaje.

Idea, żeby zaadaptować na własne potrzeby popularny wśród startupowców „turkusowy model pracy”, przebijała się powoli. Olszewski słyszał o niej od kolegów, wybrał się na poświęconą jej konferencję, wreszcie – odpoczywając na urlopie – sięgnął po „Pracować inaczej”, bestseller belgijskiego polityka socjalistycznego Frederica Lalouxa. Od tamtego momentu „ruszyła lawina”.


Czekano aż zmiany się znudzą
W lipcu 2017 roku prezes napisał do pracowników list intencyjny, zapowiadając rewolucję. Za nim poszły spotkania, z każdym praktycznie zatrudnionym w firmie – zarówno w Gdańsku, jak i w Polsce. Wreszcie przyszedł czas na zmiany.

– Na początku spłaszczyliśmy strukturę organizacyjną, likwidując różnego rodzaju stanowiska dyrektorskie, kierownicze czy koordynatorskie. W to miejsce powstały zespoły, w których obowiązuje podział ról, ale też podział odpowiedzialności. Dawni szefowie komórek nie zawsze są ich reprezentantami – opisuje Olszewski.
Prezes firmy Rafał Olszewski, zanim zainicjował zmiany, spotkał się z każdym z pracowników.Fot. YouTuve / PKS Gdańsk-Oliwa
Pracowników, którzy zakładali, że zmiany mają charakter tymczasowy i po krótkim czasie znudzą się menedżerom firmy lub sytuacja niepostrzeżenie wróci do wcześniejszej „normy”, czekało zaskoczenie. Mimo to żadna z osób, które piastowały stanowisko kierownicze, nie odeszła z firmy. – Wręcz odwrotnie, rotacja przystopowała: z poziomu 26 do 16 proc. w skali roku – podkreśla prezes PKS Gdańsk-Oliwa.

– Pracownicy mogą rotować między zespołami i nikt im w tym nie przeszkadza – mówi nam Zbigniew Hamanowicz, dawniej szef pionu operacji w przedsiębiorstwie. – Jeśli tylko zespoły dogadają się między sobą co do takiego transferu, uznają go za potrzebny, wystarczy tylko informacja do kadr – kwituje.

Najtrudniej rozmawia się o pieniądzach
W polskich realiach najtwardszy orzech do zgryzienia to pieniądze. Przy restrukturyzacjach firm – pensje. – Rozmawianie o pieniądzach to jeden z najtrudniejszych aspektów zmian – przyznają nasi rozmówcy. – Ustaliliśmy zasadę, że o pieniądzach rozmawiamy raz do roku. Więc jeśli ktoś przychodzi i mówi mi „jak mi pan nie podwyższy, to ja podziękuję”, pozostaje mi powiedzieć: no to bardzo mi przykro, ale umawialiśmy się na coś innego – podkreśla Rafał Olszewski.

„Coś innego” to zmiana systemu wynagradzania. – Gdy wchodziliśmy w turkus, mieliśmy bardzo zróżnicowany system wynagrodzeń: bywało, że jedna osoba zarabia np. 2000 zł wynagrodzenia i 4000 zł premii, a inna z kolei miała 4000 zł wynagrodzenia i 2000 zł premii – opowiada szef firmy. – Myśmy to spłaszczyli, nie zmniejszając wynagrodzeń – zastrzega.

Docelowo o wynagrodzeniach mają decydować zespoły. – Jako zarząd potwierdzalibyśmy ich rekomendacje, sprawdzając czy są zgodne z polityką firmy. Chcemy, żeby pracownik miał pewność płacy, a nie żył, zastanawiając się, ile premii wpadnie w danym miesiącu – kwituje prezes Olszewski.
PKS Gdańsk-Oliwa jest jednym z największych przedsiębiorstwo logistycznych na Pomorzu: tylko w pionie administracyjnym zatrudnia około 250 osób.Fot. 123rf.com
Turkus to również trudności, ale inne niż wcześniej – podsumowuje. – To ciągła praca nad odpowiedzialnością, zaufaniem i współpracą. To takie wykonywanie obowiązków, by nie budziły wątpliwości współpracowników. W nowej strukturze nie ma też „pleców”, za którymi można się było ukryć: kiedyś to kierownik był rozliczany przez dyrektora, a ten przez zarząd. Teraz jest większa otwartość, nie ma też „grania na stanowiska”, bo nie ma stanowisk – dorzuca.

Bywa inaczej. – Przykładowo, przychodzi pracownik i mówi: kolega z tamtego oddziału coś mi tam źle zrobił. Odpowiadam: to mu to powiedz. Wszyscy w firmie musimy się teraz uczyć komunikacji międzyludzkiej. Taka praca od podstaw: żeby mówić konkretnie, a jednocześnie krytykę formułować delikatnie – opowiada Olszewski.

Za wpadkę uważa też kwestie związane ze zwalnianiem pracowników. – Pozwoliliśmy zespołom na takie decyzje i zespoły je podejmowały. Do dziś mam kaca moralnego, że pozwoliłem na sytuację, w której ktoś się komuś nie spodobał i wypadł z zespołu. To prowadzi do sytuacji, w której pracownicy nie wierzą w dobre potraktowanie, jeżeli np. zwrócą komuś uwagę, że źle pracuje – dodaje.

Nikogo nie trzeba zaganiać do pracy kijem
Turkusowe zarządzanie ma swoich wpływowych ambasadorów w biznesie. W Polsce jego wielkimi zwolennikami są choćby przedsiębiorca i naukowiec Andrzej Blikle czy psycholog i doradca biznesowy Mateusz Grzesiak. Nie ma magazynu biznesowego, który by nie poświęcił nowej modzie albo metodzie (w zależności od stosunku autora do sprawy) jakiejś noty czy artykułu.
Inspiracją dla zmian w PKS Gdańsk-Oliwa jest koncepcja turkusowych organizacji, w Polsce popularyzowana m.in. przez Andrzeja Blikle.Fot. Michał Grocholski / Agencja Gazeta
Na ten model decydowały się do tej pory przede wszystkim firmy z sektora nowych technologii. Należy do nich choćby Coders Center z Wrocławia, producent opakowań spod Białegostoku Masterpress, sieć przedszkoli Leance czy producent wód Spółdzielnia Pracy „Muszynianka”.

– W organizacji turkusowej nikogo nie trzeba pilnować, by pracował, nikogo nie trzeba oceniać, ani też zaganiać do pracy kijem i marchewką. A skoro nie trzeba ani pilnować, ani zaganiać, to kierownicy zamienią się w autentycznych liderów i mentorów. Tam nikt nikomu nie wydaje poleceń, a zakres zadań każdego pracownika mieści się w czterech zasadach – opisywał ten model Blikle.

Teraz okazuje się, że model, który był kojarzony z firmami małymi lub średnimi, można wdrożyć w dużej – zatrudniającej kilkaset osób w firmie – i to się podoba. – Bilans jest na plus – podkreśla Rafał Olszewski. – Z badań przeprowadzonych w firmie wynika, że 47 proc. pracowników jest ze zmian zadowolona, 36 proc. uważa je za neutralne, nie podobają się 17 proc. – wylicza.

Jak na przedsiębiorstwo zatrudniające na stanowiskach administracyjnych 250 osób, plus 50 kierowców (którzy dopiero wkrótce zetkną się z nowym modelem działania), to całkiem nieźle. Na koniec jednak decydują słupki księgowych. A te, jak zapewnia prezes Olszewski, wyglądają całkiem nieźle.

Turkus nie wpłynął może na wyraźny wzrost wydajności firmy, ale wyniki są lepsze – zastrzega szef firmy. – Początkowo w niektórych zespołach uznano, że zmiany oznaczają brak zobowiązań, czyli „róbta co chceta” i tam wyniki spadły. Dziś jednak wyniki całej firmy są lepsze od ubiegłorocznych o jakieś 20-30 proc. – kwituje.