Zapowiedziano dwa razy więcej fotoradarów w Polsce. Wyjaśniamy, jak wpłyną na bezpieczeństwo
Inspekcja Transportu Drogowego otrzymała właśnie zielone światło na wykorzystanie unijnych dotacji na budowę fotoradarów w Polsce, a to oznacza, że pod koniec 2020 r. ich liczba na polskich drogach może się nawet podwoić – donosi poniedziałkowy „Dziennik Gazeta Prawna”. Nie jest żadną tajemnicą, że polscy kierowcy z fotoradarami są raczej na bakier i taka wiadomość raczej ich, powściągliwie mówiąc, zmartwi, zamiast ucieszyć. Czy słusznie?
Jak wynika z ustaleń „DGP”, Inspekcja Transportu Drogowego (ITD) właśnie otrzymała zgodę, by wykorzystać unijne pieniądze w projekcie „Zwiększenie skuteczności i efektywności systemu automatycznego nadzoru nad ruchem drogowym”, który zakłada wybudowanie kilkuset nowych urządzeń rejestrujących.
Projekt wart jest 162 mln zł, lecz ITD może liczyć na maksymalną, czyli 85-proc. refundację wydatków ze strony UE. Nowe fotoradary mają pojawić się już w drugiej połowie 2020 r. lub na przełomie 2020 i 2021 r.
Policyjne państwo Tuska czy PiSu?
Rządowy projekt stoi nieco w sprzeczności z dawną retoryką rządzącej partii, która niegdyś przekonywała, że większa liczba stacjonarnych radarów zrobi z Polski "policyjne państwo Tuska", na co zwraca uwagę w rozmowie z INNPoland.pl Adrian Furgalski, ekspert z Zespołu Droradców Gospodarczych TOR.
– Kierowcy, do których przyłączała się ówczesna opozycja, krzyczeli, że mamy policyjne państwo Tuska, że fotoradarów jest za dużo i kierowcy czują się inwigilowani. A dzisiaj sama rozbudowuje fotoradary - chyba więc widzi pozytywne efekty działania tych urządzeń – śmieje się specjalista.
Na naszych drogach zaroi się zatem od fotoradarów, zaś internauci już podnoszą pierwsze głosy sprzeciwu twierdząc, że takie rozwiązanie zrobi z Polski „państwo policyjne”, a „dobrym” kierowcom założy „kaganiec”. Zresztą urządzeń rejestrujących i tak już jest u nas za dużo.
– Ilu kierowców, tylu jest specjalistów w Polsce od bezpieczeństwa – mówi Furgalski. – Tymczasem sens realizacji tego projektu jest jak najbardziej słuszny, gdyż rozbudowa systemu fotoradarów w Polsce i tak idzie zbyt wolno. W porównaniu do innych europejskich krajów mamy ich tyle, co kot napłakał – twierdzi.
Fotoradary w Europie
I rzeczywiście, porównując nasze polskie drogi „naszpikowane” 431 stacjonarnymi fotoradarami z drogami francuskimi czy niemieckimi, nie jest u nas aż tak „źle”. Według ostatnich badań systemu Yanosik ze stycznia 2018 r., we Francji fotoradarów było 2,6 tys., a w Niemczech aż 3,9 tys. Jednak absolutną czołówkę osiągnęły Włochy z niemal 5,9 tys. takich urządzeń oraz Wielka Brytania z 5,5 tys. fotoradarami.
– Miejsca szczególnie niebezpieczne, w których obecnie stoją fotoradary, zbadano przed i po instalacji. Okazało się, że odkąd stoją tam urządzenia liczba wypadków spadła średnio o 40 proc., a liczba ofiar śmiertelnych o połowę. Dodatkowo przy braku fotoradarów połowa kierowców nie stosowała się do znaków ograniczeń prędkości, a po zainstalowaniu fotoradarów ich liczba spadła do ok. 10 proc. – opowiada Furgalski.
Bezpieczeństwo na drogach
Przekonuje jednak, że kilka fotoradarów więcej nie załatwi sprawy bezpieczeństwa na polskich drogach. Na to składa się bowiem o wiele więcej czynników, a warto o to walczyć, bo większe bezpieczeństwo jest nie tylko korzyścią dla obywateli, ale również dla ekonomii państwa.
– Koszt projektu to 162 mln. A że w gospodarce wszystko się przelicza, czyli m.in. wypadki, kolizje, praca służb, naprawa infrastruktury, a nawet śmierć, co kosztuje Polskę rocznie 60 mld zł, to z ekonomicznego punktu widzenia bardziej opłaca się inwestować w zwiększone bezpieczeństwo na drogach – podsumowuje.