Zabijanie zwierząt to wielki biznes. Krwawy sport wart jest setki milionów złotych rocznie
Lasy Państwowe zarabiają setki milionów na zabijaniu dzikich zwierząt. Dbanie o przyrodę w wykonaniu myśliwych polega na wyrzucaniu do lasu setek ton pożywienia a następnie strzelaniu do zwierząt do niej podchodzących.
Rzeczpospolita przytacza dane ze sprawozdania ŁOW-2, które obejmuje dane z 2557 kół łowieckich w Polsce. Według niego w 2016 roku podlegające pod Polski Związek Łowiecki jednostki przyniosły 306 mln zł przychodów. Z tego polowania komercyjne przyniosły 72,5 mln, sprzedaż tusz myśliwym – prawie 32 miliony a sprzedaż mięsa podmiotom zewnętrznym – 110 milionów złotych.
Myśliwi kupują mięso zabitych przez siebie zwierząt średnio po kilka złotych za kilogram. W skupie dostają od 2 – 2,50 zł za kilogram tuszy dzika, przez 7-9 zł za kilo jelenia po 14 zł za kilogram tuszy z sarny. Z danych, jakie udostępniły nam Lasy Państwowe wynika, że w samych Ośrodkach Hodowli Zwierzyny zarządzanych przez tę instytucję w sezonie łowieckim 2017/2018 pozyskano ok. 55,8 tys. zwierząt, a z nich 2,2 tys. ton tusz. Zdaniem rzecznika LP, Krzysztofa Trębskiego, jest to ok. 8-10 proc całej zwierzyny grubej upolowanej w Polsce. W skład "zwierzyny grubej" nie wchodzą np. ptaki, lisy czy zające.
Myśliwi nie odróżnają dokarmiania zwierząt od organizowania nęcisk - miejsc, gdzie zwierzęta są wabione i zabijane•Fot. Jarosław Kubalski/ Agencja Gazeta
Własne cenniki ma każda z regionalnych dyrekcji Lasów Państwowych (łącznie 206 obwodów łowieckich), przygotowują je też nadleśnictwa.
Myśliwi płacą nie tylko za zabijanie jeleni, saren i dzików. Specjalne cenniki obowiązywały jeszcze niedawno na przykład na żubry. Zastrzelenie króla Puszczy Białowieskiej, z takim trudem uratowanego przed wyginięciem kosztowało od kilkunastu do ponad trzydziestu tysięcy złotych. Polowania na chronione żubry odbywały się pod pretekstem eliminowania chorych osobników. W ten sposób zginęła na przykład samica w ciąży albo młody samiec, który podchodził blisko siedzib ludzkich - podobno był agresywny.
Zgodnie z rozporządzeniem dyrektora generalnego Lasów Państwowych z kwietnia 2018 r., nadleśnictwa w Puszczach Knyszyńskiej i Boreckiej zaprzestały oferowania myśliwym komercyjnych odstrzałów żubrów.
Może zwierząt jest za dużo?
Koronnym argumentem myśliwych jest to, że polskie lasy są pełne zwierzyny, która wychodzi na pola, zżera plony rolnikom i powoduje wypadki samochodowe. Można wręcz odnieść wrażenie, że gdyby nie myśliwi, to zwierzęta chodziłyby po ulicach i żywiły się na miejskich klombach.
Ten argument kompletnie pada w obliczu innej działalności myśliwych. Lubią chwalić się tym, że dokarmiają zwierzynę. Cóż, nic dziwnego, że zwierzęta mają się nieźle. Poraża jednak skala tej działalności.
Przykład: myśliwi z olsztyńskiego okręgu łowieckiego (chodzi o 10 kół) w jednym z minionych sezonów kupili prawie 270 ton karmy suchej, 1,7 tysiąca ton karmy soczystej i 600 ton karmy treściwej. Ponad 2 tysiące ton jedzenia w jednym tylko kole. Ile jedzenia wrzucają do lasów myśliwi w całej Polsce? Tego nie wie nikt, ale mówimy o ogromnych ilościach.
Co więcej – myśliwi nie rozróżniają dokarmiania zwierząt od organizowania nęcisk. Te drugie to po prostu sterty ziemniaków, kukurydzy, buraków, zbóż a nawet zepsutego chleba, które mają służyć przyciągnięciu zwierzyny w miejsca, gdzie jest masowo zabijana.
Myśliwi znęcają się nad postrzelonym jeleniem•Fot. Facebook
Hodowla zwierzyny?
Szczególną rolę w myśliwskim biznesie pełnią Ośrodki Hodowli Zwierzyny. Prowadzą je Lasy Państwowe oraz Polski Związek Łowiecki. W teorii mają pełnić rolę ochronną dla zagrożonych gatunków, być bazą dla badań naukowych i ostoją dla zwierząt. W praktyce są miejscami, gdzie zwierzęta hoduje się tylko po to, by wypuścić je pod lufy myśliwych.
Koronnym przykładem zdegenerowanej roli OHZ-ów, było zeszłoroczne polowanie z udziałem ówczesnego ministra środowiska Jana Szyszki. Jeden z ośrodków kupił (bo sam nie hoduje) 500 młodych bażantów, które wypuszczono z klatek jako cel dla strzelców. 400 zginęło od razu.
Podobne rzeczy dzieją się cały czas – przykładem może być wystrzelanie przez dewizowych myśliwych z Włoch około tysiąca ptaków nad Zalewem Wiślanym. Co prawda nie było to polowanie w OHZ, ale odbyło się w rejonie, do którego żaden myśliwy nie powinien mieć wstępu. Sprawę bada policja.
Diana Piotrowska, była już rzeczniczka Polskiego Związku Łowieckiego, znana ze swojej niechęci wobec ekologów powiedziała w zeszłym roku, że w Polsce są 123 tys. myśliwych, którzy posiadają ok. 300 tys. jednostek broni, a codziennie na polowanie wychodzi ok. 16 tys. myśliwych.
To potężna grupa, chroniąca swoje krwawe hobby i bardzo kontrowersyjny biznes, nad którym – jak przypomina Najwyższa Izba Kontroli – nikt nie sprawuje należytej kontroli. Jej raport powstał w 2015 roku i do dziś zmieniło się niewiele. Izba wykazała, że w statystykach dotyczących zabitych zwierząt są istotne rozbieżności, że wielu myśliwych posługuje się nieaktualnymi albo wystawionymi na inne osoby dokumentami.
Władze PZŁ zarzuciły NIK upolitycznienie raportu, a rzeczniczka prasowa PZŁ oceniła raport jako "skandaliczny" i "kontrowersyjny".
Przecież myśliwi płacą odszkodowania
Wreszcie warto wspomnieć o kwestii wypłat odszkodowań, które również objęła kontrola NIK. Myśliwi często podkreślają w polemikach, że owszem, uprawiają swoje hobby, ale także biorą na siebie finansowy ciężar szkód wyrządzanych przez zwierzęta w uprawach rolnych i leśnych.
Sęk w tym, że lista zwierząt, które myśliwi mogą zabijać, liczy 30 gatunków. Tymczasem przepisy nakazują myśliwym wypłatę odszkodowań za szkody spowodowane zaledwie przez… 4 gatunki: dziki, jelenie, daniele i sarny.