To już koniec pracy "na etat". Eksperci zapowiadają wielkie zmiany na rynku pracy

Mariusz Janik
Dekada lub dwie – tyle czasu dają zatrudnieniu na umowach stałych zachodni eksperci. Oceny polskich analityków rynku pracy niewiele się różnią. Model zatrudnienia naszych rodziców, w którym dążono do zawarcia stałej umowy o pracę „w zawodzie” i na stanowisku, które będzie się piastować przez większość ścieżki zawodowej, dobiega swojego kresu.
Miejsca takie jak centra coworkingowe (na zdj. Kompany w Krakowie) będą w przyszłości zastępować firmowe biura, sprzyjając rotacji pracowników. Fot. Jakub Ociepa / Agencja Gazeta
Dziesięć, najdalej dwadzieścia lat – taki horyzont czasowy nakreślił jakiś czas temu niemiecki socjolog z firmy doradczej Hay Group, dr Georg Vielmetter. Według niego stałe umowy o pracy zastąpią w tym czasie rozmaite formy kontraktów na określony, krótszy raczej niż dłuższy, czas.

Opiniom niemieckiego eksperta sekundują również polscy specjaliści. – Na znikanie etatowych form zatrudnienia wpływają z pewnością rosnące koszty pracy oraz brak wiary samych pracowników, że ZUS zapewni im w miarę godziwą emeryturę – potwierdza w rozmowie z INNPoland.pl Monika Smulewicz, ekspertka polskiego oddziału firmy Grant Thornton.


Poczucie bezpieczeństwa
Zacznijmy od początku: etat był zdobyczą czasów wielkiej rewolucji przemysłowej, gdy zatrudnienie kogoś w fabryce czy w handlu oznaczało wiele godzin stosunkowo powtarzalnych prac, które trzeba było wykonać fizycznie – przez co można rozumieć zarówno pracę na budowie, jak i żmudne wypełnianie papierów.

Stała umowa o pracę, wraz z rozwojem prawodawstwa chroniącego pracowników, stawała się optymalnym sposobem zagwarantowania sobie ochrony prawnej w relacjach z pracodawcą. W komunizmie była standardem, gdyż relatywnie niewiele było alternatywnych form zatrudnienia. Dlatego też najstarsi pamiętają jeszcze weteranów, którzy potrafili pracować na dwóch czy trzech etatach.
Automatyzacja i robotyzacja może sprawić, że roboty "przejmą" 800 mln miejsc pracy na świecie.Fot. 123rf.com
Z kolei z perspektywy ekonomii i finansów państwa, zatrudnienie na etacie oznaczało strumień składek utrzymujących przy życiu publiczny system opieki socjalnej i świadczeń – zdrowotnych i emerytalnych. O tym, jak nikłe znaczenie dla rynku pracy miały niegdyś alternatywne formy zatrudnienia, świadczyć może fakt, że przez długie dekady nikt nie próbował ich „oskładkować”.

Dzięki etatom mieliśmy pewność, że w przyszłości dostaniemy emeryturę, pozwalającą jakoś funkcjonować. Państwo zyskiwało pewność, że nawet najbardziej lekkomyślni z nas, nie będą w przyszłości umierać z głodu na ulicach, prowokując do rewolucji. Dziś, gdyby chcieć się odwołać do argumentów Smulewicz, najważniejsze atuty zatrudnienia na etacie stają się powoli przeszłością. Emerytury z ZUS wydają się być śmiesznie niskie w porównaniu do sklepowych realiów. A o stabilności gospodarki w większym stopniu ma decydować kondycja firm niż stopa bezrobocia.

Młodzi nie myślą o emeryturze
– Drugim aspektem jest fakt, że na rynek wchodzi młode pokolenie – zainteresowane bardziej elastycznymi formami zatrudnienia, nie chcące wiązać się umowami, odżegnujące się od pracy przez „określoną liczbę godzin, w określonym miejscu” – wskazuje Smulewicz. Rzeczywiście, z badań nad dwiema najmłodszymi generacjami na rynku, czyli milenialsami oraz „zetkami”, wynika, że młodzi Polacy marzą wolności, której ilustracją mają być własne firmy czy startupy.

Problem w tym, że to co najmłodsi z doroślejących Polaków kojarzą ze swobodą, pracą w komfortowo dobranych godzinach oraz realizowaniem własnych pasji i zainteresowań, to w rzeczywistości niemała katorga. Wystarczy dopytać tych, którzy własne firmy mają lub mieli: dla nich była to praca 24/7, bez czasu na odpoczynek, hobby, znajomych, nierzadko rodzinę. Grono tych, którzy dziś mogą pracować z hamaka rozpiętego między palmami na egzotycznej wyspie, jest relatywnie niewielkie, jak na mit, którym żyją nowe generacje.
Młode generacje cenią sobie swobodę odnośnie tego "ile, kiedy i gdzie się pracuje". Ta swoboda ma niewiele wspólnego ze stałym zatrudnieniem.Fot. Jakub Włodek / Agencja Gazeta
– Rynek pracy się zmienia wraz z kolejnymi pokoleniami. Jestem przekonana, że starsze pokolenia – jak baby boomers czy Y – są bardziej przywiązane do umów etatowych i tu nie przewidywałabym większych zmian. Młode pokolenie zaś nie tylko jest bardziej otwarte na inne formy zatrudnienia, ale i nie myśli dziś zbytnio o zabezpieczeniu emerytalnym – mówi Smulewicz.

Przewrotnie, można by powiedzieć, że przynajmniej na razie nie ma takiej potrzeby – bezrobocie w Polsce spadło w październiku do rekordowo niskiego poziomu 5,7 proc. (w listopadzie prawdopodobnie symbolicznie wzrosło do 5,8 proc.). Rośnie wydajność: w latach 1993-2016, jak podaje portal Puls HR, wzrosła z 12,2 tys. dol. Do 29,1 tys. dol. Pracujemy też nieco mniej – 1895 godzin w 2018 r. w porównaniu do 1928 godzin rok wcześniej.

Trendy pokazują zatem, że kolejne pokolenia nie będą gonić za pracą, a wręcz przeciwnie. Praca będzie im zajmować mniej czasu, za to będzie wydajniejsza. Optymalne warunki dla spełnienia marzenia o pracy „ile i kiedy się chce”.

Śmierć etatu
Niestety, nawet jeżeli będzie to oznaczać śmierć etatowych form zatrudnienia, to nie pracownicy wybiorą miejsce i czas zgonu. Ten przywilej będzie dotyczyć tylko wybranych.

– Na pewno łatwiej przechodzić na inne formy zatrudnienia osobom na wysokich stanowiskach, specjalistycznych lub menedżerskich – podkreśla Smulewicz. – Kto wykonuje jednak prace prostsze, jest bardziej przywiązany do tej formy zatrudnienia – dorzuca.

Ale wykonawcy prac prostszych mogą się pożegnać ze stałymi umowami ze względu na coraz większy udział robotów i automatyki w przedsiębiorstwach. Prognozy McKinsey Global Institute opierają się na założeniu, że w 2030 r. roboty będą pracować na 800 milionach stanowisk pracy. Nawet jeśli część zostanie stworzona „pod nie”, to resztą będą stanowiska odebrane ludziom. Globalnie może to być co piąty etat na świecie.
Polska walczy z nie-etatowymi formami zatrudnienia. "To walka z przyszłością" - twierdzą eksperci, przypisując etaty czasom rewolucji przemysłowej i dominacji związków zawodowych.Fot. Grzegorz Celejewski / Agencja Gazeta
Część przedsiębiorców eksperymentuje z czasem pracy: w końcu naukowcy dowodzą, że człowiek nie jest w stanie utrzymać wysokiej produktywności przez bite osiem godzin. Dziś głośno o tych firmach, które redukują zatem liczbę godzin pracy do 6 dziennie – bez zmniejszania wynagrodzenia. Ale wkrótce ten proces redukcji może pójść w niepożądanym kierunku: po prostu pracownicy nie będą potrzebni w takim zakresie, jak dotychczas.

Nie będzie też powodu, by płacić im za 8 godzin dziennie. Potrzeby firm będą zaspokajać tworzone ad hoc zespoły specjalistów, zajmujące się konkretnymi zadaniami czy problemami – i rozwiązywane po opracowaniu rozwiązań.

Pozorne bezpieczeństwo
Starsi mogli się przyzwyczaić do etatów, młodsi będą kiedyś opowiadać o poczuciu bezpieczeństwa, jakie dawał. Monika Smulewicz jest jednak przekonana, że owo bezpieczeństwo jest pozorne. – Pracodawca, który będzie chciał rozstać się z pracownikiem, znajdzie sposób, by to zrobić. Jest okres wypowiedzenia, zdarzają się rekompensaty za rozwiązanie stosunku pracy – argumentuje ekspertka Grant Thornton.

„Polska wybiera przeszłość” – przekonuje z kolei Puls HR, podkreślając, że polskie władze „poszły na krucjatę” z pozaetatowymi formami zatrudnienia.

Etaty da się na pewien czas ocalić, to pewne. Pracownicy mają dziś więcej do powiedzenia niż kiedykolwiek wcześniej w ciągu ostatnich trzydziestu lat. Z drugiej jednak strony wszystko wskazuje na to, że ta swoboda wcześniej czy później zacznie się kończyć. – Sądy coraz częściej stają na stanowisku, że pracodawca nie może być zakładnikiem pracownika – a rynek pracy w Polsce ewidentnie jest dziś rynkiem pracownika. I to pracownika, który nierzadko nadużywa swoich uprawnień – dowodzi Smulewicz.