Rockowa prawnik, która szyje dziecięce ubranka. „W sklepach dla dzieci nie było ciuchów z pazurem”
Katarzyna Żur rockowo ubierała się zawsze. Nawet mimo poważnego zawodu radcy prawnego – pod togą nie widać przecież bluzki z czaszkami. Kiedy zatem urodziła się Mia, jej córka, zapragnęła ubierać ją w podobnym do swojego stylu – na czarno i z pazurem. Jakież było jej zdziwienie, kiedy okazało się, że w sklepach z dziecięcą odzieżą znajdują się wyłącznie słodkie ubranka w misie i kotki. Katarzyna zdecydowała zatem stworzyć własną markę, w której to nie różowa sukienka, a skórzana kurtka z czaszką będzie produktem dla kilkulatki.
Zaczęło się od narodzin mojej córki. Sama jestem fanką muzyki rockowej i ubieram się głównie na czarno, więc bardzo chciałam ubierać ją podobnie, jak ubieram siebie - w ciemniejsze ubranka, z pazurem. Tymczasem w sklepach odbijałam się od ściany.
Same słodkie ubrania z misiami i kotkami?
Z ust mi pani to wyjęła. W sieciówkach nie byłam w stanie kupić dla dziecka czarnych śpioszków. Wszystko było na „jedno kopyto” - pastelowe, słodkie i w króliczki. A ja chciałam, żeby moja córka nosiła skórzaną, czarną kurtkę z motywem czaszki. Dlatego postanowiłam stworzyć firmę, która takie ubrania będzie tworzyć.
Miała pani wcześniej jakikolwiek kontakt z szyciem czy projektowaniem ubrań?
Absolutnie nie. Choć projektów mam w głowie mnóstwo, to nigdy wcześniej się tym nie zajmowałam.
A co z prowadzeniem firmy, czy zakładaniem własnej marki?
To też jest dla mnie nowością - sama siebie rzuciłam na głęboką wodę! (śmiech) Zupełnie przypadkiem natknęłam się na kurs online o zakładaniu marek odzieżowych, gdzie było sporo informacji od czego trzeba zacząć. Nie kierowałam się nimi krok po kroku, ale z kilku ważnych rzeczy skorzystałam.
To jak zakłada się własną markę odzieżową?
Trudno (śmiech). Wyzwań z tym związanych jest całe mnóstwo. Stworzyłam sobie listę, z której odhaczałam punkt po punkcie. Zaczęłam od jeżdżenia na targi tekstylne, żeby wybrać materiały do moich produktów. Później nadeszło poszukiwanie szwalni, co w Polsce jest ogromnie problematyczne, gdyż dobrych szwalni jest naprawdę mało. Do tego doszło założenie strony, płatności online, wysyłki, metki, pudełka fasonowe, towarowanie sklepu.
Tworzenie swojej własnej marki i produktu, który będzie miał logo, nazwę, metkę, wszywkę, swoje pudełko i całą rozmiarówkę jeszcze dwa lata temu wydawało mi się czystą abstrakcją.
W sieciówkach nie ma rockowych ubranek dla dzieci. Katarzyna Żur stwierdziła więc, że takie stworzy.•fot. Hanna Sokólska
A dużo kosztuje?
Trzeba liczyć się z kosztem rzędu kilkudziesięciu tysięcy złotych, na sam start to pewnie około 50 tys. Największym kosztem jest uszycie ubranek, trzeba bowiem uszyć rozmiarówkę dziecięcą, która jest bardzo rozległa. Na początku ruszałam w rozmiarach od 56 do 122, teraz powiększyłam kolekcję do 146. Żeby zatowarować sklepowy magazyn, trzeba mieć co najmniej dziesięć ubranek każdego rozmiaru.
Są też koszty ukryte i jest ich sporo - metki, pudełka, etykiety, postawienie sklepu, sesje zdjęciowe, grafiki. Nie spodziewałam się, że będzie tego tak dużo. Na szczęście jako prawnik, pracująca przez kilka lat w dużej budowlanej spółce, udało mi się zgromadzić oszczędności.
Zwróciło się?
Ciężko mówić o tym, ile się zwróciło, ponieważ część zarobionych pieniędzy od razu reinwestuję w nowe produkty. Natomiast na pewno jest to opłacalne. Z różnych względów nie chciałabym podawać konkretnych kwot, ale spokojnie mogę stwierdzić, że sprzedaż z miesiąca na miesiąc jest coraz większa.
Nie myśli pani czasem, że tyle lat ciężkich, prawniczych studiów poszło na marne, bo teraz szyje pani ubranka dla dzieci?
Ludzie często mnie o to pytają - czy nie żałuję. Odpowiedź brzmi: nie, bo dzięki moim studiom i doświadczeniu prawniczemu wszystko jestem w stanie zrobić sama. Sama prowadzę sklep, piszę regulaminy, zakładam spółkę. Moja wiedza jest moim ogromnym atutem i jest niezastąpiona w prowadzeniu firmy.
A co z byciem prawnikiem? Czy musiała pani rzucić pracę, żeby ruszyć z Mia Rock?
Nie. Na pomysł założenia Mia Rock wpadłam będąc na urlopie macierzyńskim i teraz, przebywając na urlopie wychowawczym, od pół roku prowadzę swój własny biznes. Mimo to nie zamknęłam za sobą "prawniczych" drzwi i zawsze jest opcja powrotu.
Chciałaby pani kiedyś wrócić do zawodu?
Nie wykluczam tego. Jeśli mój biznes przestanie działać, to ja zawsze mam do czego wrócić, a moja toga w szafie daje mi poczucie bezpieczeństwa. Jednak praca prawnika biznesowego, którym byłam przed urlopem macierzyńskim, wiązała się z częstymi delegacjami i wyjazdami, stresem. Teraz mam więcej czasu dla dziecka, bo pracuję z domu i wszystko robię sama. I jestem tym zachwycona.
Nazwa Mia Rock wzięła się od imienia Mii - córki Katarzyny.•fot. Hanna Sokólska
Spotyka się pani z negatywnymi reakcjami? W końcu małe dziecko ubrane w czaszki nie jest typowym widokiem.
Do mnie negatywne reakcje nie docierają, a tak właściwie otrzymuję wyłącznie pozytywne. Aż jestem w szoku z jak dobrym odzewem się spotkał mój pomysł i jak lawinowo rośnie nam grono zainteresowanych odbiorców. Bardzo często kiedy idę z Mią po ulicy przechodnie zaczepiają mnie i pytają, gdzie kupiłam jej ubranka. Musiałam nauczyć się nosić cały czas ze sobą wizytówki, bo normalnie rozdaje je na ulicy.
Przychodziły chwile zwątpienia?
Pewnie. Bywały myśli: "co ja robię, przecież nie dam rady tego ogarnąć". Teraz, gdy sklep ruszył i posypały się zamówienia, jest lepiej i coraz łatwiej. Jednak wiem, że człowiek się całe życie uczy i chwile zwątpienia mogą wrócić. Teraz jednak jestem przeszczęśliwa, że robię, co robię i dumna z tego, co udało mi się do tej pory stworzyć. Każdemu życzę takiego uczucia.