Trzeba uporządkować rynek najmu. Ale bez mydlenia oczu baśniami o tanich mieszkaniach

Katarzyna Florencka
Kolejne wybory, kolejne pomysły na uporządkowanie sytuacji mieszkaniowej w Polsce. Zamiast jednak potraktować obywateli poważnie, rządzący przedstawiają (całkiem ciekawą) ideę jako cudowny lek na całe mieszkaniowe zło, próbując zatuszować nią niepowodzenia pewnego programu z plusem w nazwie.
Rząd chce uregulować prawnie Społeczne Agencje Najmu, które miałyby wynajmować mieszkania poniżej stawek rynkowych. Fot . Grzegorz Skowronek / Agencja Gazeta
W projekcie nowelizacji ustawy o niektórych formach popierania budownictwa mieszkaniowego pojawia się propozycja stworzenia społecznych agencji najmu (SAN). Mowa tutaj o agencjach, które wynajmują mieszkania na rynku komercyjnym, aby następnie podnajmować je osobom, których dochody lub sytuacja życiowa nie pozwala na wynajem po cenie rynkowej.

Pomysł może się sprawdzić albo nie, ale z całą pewnością jest ciekawą innowacją – do tej pory był wypróbowany na małą skalę we współpracy z samorządami m.in. w Poznaniu i w Warszawie. Gdy o nim usłyszałam, nie mogłam się jednak oprzeć wrażeniu, że w miejscach, gdzie na lokale mieszkalne zapotrzebowanie jest największe, ma on małe szanse na spowodowanie zauważalnej zmiany. Ale niech będzie, eksperymentujmy.

Propaganda sukcesu

I wszystko byłoby dobrze, gdybym nie przeczytała wywiadu udzielonego przez wiceministra rozwoju Roberta Nowickiego "Gazecie Wyborczej". Jak tłumaczy Nowicki, pomysł SAN wziął się z tego, że "najem mieszkań jest w Polsce mocno detaliczny – co umowa najmu, to inna stawka czynszu". I wychodzi na to, że rząd chciałby te czynsze nieco wyrównać właśnie z pomocą SAN-ów.


– To byłby najem wieloletni, ustandaryzowany, z gwarancją określonego czynszu, który pomógłby poczuć się jak w domu. Własność nie musi być jedynym synonimem bezpieczeństwa, co pokazują doświadczenia Wielkiej Brytanii, Francji czy Belgii, gdzie takie agencje działają – taką piękną wizję zarysowuje wiceminister.

Niestety, wypowiedź Nowickiego napełnia mnie obawą, że rząd nic nie nauczył się ze spektakularnej kraksy na autostradzie, którą jest program "Mieszkanie Plus". Nie sposób nie zauważyć, że minister nowy program zaczyna reklamować w wywiadzie z okazji czwartych urodzin "Mieszkania Plus" i w odpowiedzi na pytanie o to, co z osobami, których z powodu pandemii może nie stać na wynajem komercyjny.

Nie tak rewolucyjne

Zarówno kontekst, jak i ton wypowiedzi ministra sugerują, że mamy do czynienia z poważnym projektem. Projektem mogącym odmienić losy osób, które z rynku najmu może zdmuchnąć koronakryzys.

A teraz się czegoś chwyćcie, bo okazuje się, że moja pierwsza reakcja na SAN-y była prawidłowa. Ministerstwo Rozwoju ocenia, że do 2030 roku agencje te będą dysponować zasobem około... 2 tys. lokali. Dwóch tysięcy, tak. Przypomnę: pod koniec 2018 r. w Polsce było 100 tys. mieszkań socjalnych, a liczba oczekujących na nie gospodarstw domowych była niewiele krótsza. Deficyt mieszkaniowy pod koniec 2019 r. wynosił 641 tys. mieszkań.

Szkoda, że ciekawy eksperyment rzucono w przestrzeń publiczną jako wyborczy ochłap. Eksperymenty eksperymentami, ale problem cen najmu istnieje, przede wszystkim w dużych miastach, gdzie wynajem potrafi pochłaniać nawet 61 proc. zarobków. Nikt chyba nie wierzy w to, że kredyty na 30 lat ludzie biorą dla przyjemności? A one właśnie przestają być łatwo dostępne.

Problem może zaraz uderzyć ze zwielokrotnioną siłą. Ten czas moglibyśmy wykorzystać na dyskusje nad odważnymi, acz radykalnymi rozwiązaniami, takimi jak na przykład zamrożenie czynszy.

Ale niestety, dyskusje mogłyby zrodzić niewygodne pytania o to, gdzie w sumie te obiecane tysiące tanich mieszkań. A na cokolwiek innego niż propaganda sukcesu przecież nie możemy sobie pozwolić.