Jako jedyni nie zamknęli kraju w czasie pandemii. Oto rezultat

Leszek Sadkowski
Coraz więcej pojawiających się sygnałów świadczy o tym, że szwedzka gospodarka zniosła kryzys lepiej, niż początkowo zakładano. Głównie dzięki temu, że w odróżnieniu od prawie całego świata nie wprowadzono tam zamknięcia.
PKB Szwecji skurczy się o tylko 2,5 proc. w tym roku. Fot. 123rf.com

Sygnały poprawy

Na początku maja pisaliśmy o tym, że podczas gdy cała prawie Europa ugięła się pod ciężarem wirusowej pandemii i płaci za to ogromną cenę, to Szwedzi odnotowali w I kwartale br. gospodarczy wzrost.

Niewielki co prawda, ale bardzo symboliczny. W I kwartale br. w porównaniu do pierwszego kwartału 2019 r. wzrost szwedzkiego PKB wyniósł 0,5 proc.

Później miało być już tylko gorzej, ale coraz więcej sygnałów świadczy o tym, że jest wręcz przeciwnie. Bo szwedzka gospodarka po kilku miesiącach epidemii koronawirusa ma się znacznie lepiej niż gospodarki innych krajów – wynika z raportu Capital Economics.


Ekonomiści, którzy odbierają coraz bardziej pozytywne sygnały z rynku oczekują teraz, że PKB Szwecji skurczy się o „tylko” 2,5 proc. w tym roku (wcześniej prognozowano -7,5). A są to dość ostrożne dane i raczej nie byłoby zaskoczenia, gdyby kraj ten zupełnie w tym roku uniknął spadku.

Szwedzka "odporność stada”

Ostatni raport Capital Economics pokazuje, że Szwecja ma niezaprzeczalną przewagę nad innymi gospodarkami, co przekłada się na to, że jej PKB na skutek epidemii zmniejszy się o 8 proc, podczas gdy analogiczne spadki w Wielkiej Brytanii i we Włoszech wyniosą od 25 do 30 proc. – wynika z szacunków dla okresu od IV kw. 2019 do II kw. 2020 roku.

Wiadomo więc już, że Szwecja spadnie znacznie mniej niż zakładano i znacznie mniej niż inne kraje, w tym Polska, gdzie trupy dopiero po wyborach zaczną wypadać z szafy.

Neil Shearing, główny ekonomista Capital Economics pisze, że nawet jeśli uwzględnimy rozbieżności danych i inne zróżnicowanie, "to zakładane szacunki i różnice w wynikach są ogromne".

Przypomnijmy, że Szwecja w czasie epidemii zdecydowała o niezamykaniu sklepów, klubów fitness, szkół i restauracji, co miało uratować gospodarkę przed kryzysem.

Szwedzki rząd radził obywatelom, aby w miarę możliwości pozostali i pracowali w domu, ale niczego im nie zabronił, a bary czy restauracje pozostały otwarte, podobnie jak szkoły dla dzieci poniżej 16. roku życia.

To podejście do epidemii wynikało z przekonania, że Covid-19 pozostanie przez pewien czas w społeczeństwie, więc czasowe lockdowny nie będą miały większego znaczenia dla rozprzestrzeniania się choroby w długim terminie.

Żelazna logika

Oczywiście pełny obraz sytuacji będziemy mieli za pewien czas i nikt nie ogłasza pełnego sukcesu, ale na obecny moment wiele wskazuje na to, że Szwecja wygrała pierwszą bitwę na długiej wojnie z wirusem.

Poprawę sytuacji i lepsze prognozy ogłaszają bowiem ostrożnie szwedzki rząd i bank centralny, ale minister finansów Magdalena Andersson stwierdziła przed miesiącem, że kraj będzie musiał się zmierzyć z największą recesją od czasów zakończenia II wojny światowej.

Teraz zapewne będzie miała dużo lepszy nastrój, a być może za kolejny miesiąc jeszcze bardziej się on poprawi.

Wyraźny wyjątek

Przypomnijmy, że strategia Szwecji w walce z pandemią była i jest wielce kontrowersyjna, ale główny epidemiolog kraju bronił jej, mówiąc, że Sztokholm zmierza w kierunku nabycia tzw. „odporności stada”.

Lars Jonung, profesor z Knut Wicksell Centre for Financial Studies Lund University ocenia, że efektem Covid-19 było wprowadzenie drastycznych środków w wielu krajach, w tym blokad i surowych ograniczeń w swobodnym przepływie osób.

Sama Szwecja była jednym wyraźnym wyjątkiem od tego wzoru - Szwedzi mogli i mogą swobodnie przemieszczać się zarówno w obrębie swojego kraju, jak i przez granicę.
Ale prawdą jest też to, że ​​istniały i istnieją ograniczenia dotyczące maksymalnego rozmiaru zgromadzeń publicznych, a restauracje, które nie przestrzegają zasad dystansu społecznego mogą zostać zmuszone do zamknięcia.

Szkoły średnie i uniwersytety były w najtrudniejszym momencie czasowo zamknięte, ale przedszkola i szkoły podstawowe pozostały otwarte.

Do dziś główny powód takiej reakcji szwedzkiego rządu nie został ujawniony. Jonung twierdzi, że było to podyktowane ramami prawnymi, a ściślej przepisami konstytucyjnymi dotyczącymi swobody przemieszczania się i niezależności władz publicznych i lokalnych.

Świat po prostu oszalał

Główny epidemiolog kraju Andersem Tegnell przyznał tymczasem, że nie docenił koronawirusa, wyznając na konferencji prasowej w Sztokholmie, że zaskoczyły go działania innych państw, które całkowicie zamknęły w domach i unieruchomiły społeczeństwa.

– Sądziłem, że więcej państw wybierze szwedzką strategię, ale okazało się, że finalnie zostaliśmy sami. Świat po prostu oszalał – powiedział.

Ze statystyk wynika, że liczba potwierdzonych przypadków koronawirusa wzrosła właśnie do ponad 62 tys. i trend powoli spada, a na oddziałach intensywnej terapii leczonych jest obecnie 191 zakażonych pacjentów. To blisko dwa razy więcej niż w Polsce, ale w ocenie ekspertów liczby zależą w dużej mierze od ilości osób przetestowanych, a tych w Polsce jest wyraźnie mniej niż w innych krajach Europy.

Dodajmy, że większość szwedzkich ofiar koronawirusa (4 583 spośród 5 161) to osoby powyżej 70 lat, a połowa z nich przebywała i zaraziła się w domach opieki. Dla porównania - w gorącym lecie 2018 roku w skutek upałów zmarło w Szwecji ponad 600 starszych głównie osób.

Druga fala

Czy Polska szykuje się na drugą falę koronawirusa i czy faktycznie ona nadejdzie? Minister zdrowia Łukasz Szumowski powiedział w programie specjalnym WP "Newsroom", że większość krajów już będzie miało znacznie lepiej przygotowane systemy.

– W Polsce mamy już system szpitali jednoimiennych, mamy ponad 165 laboratoriów, które wykonują testy. To są te działania, które mają przygotować kraj na szybkie rozróżnianie, kto ma covid, a kto inne choroby – tłumaczył minister.

I dodał, że pewne formy obostrzenia mogą być ponownie wprowadzane. – Lockdownu nie da się wprowadzić ponownie, widzimy jakie to są skutki dla gospodarki. Musimy też uwzględniać choroby i zgony z innych przyczyn – twierdzi Szumowski.

Polska zapłaciła niestety dużą cenę za zamknięcie. Tegoroczny deficyt w finansach całego sektora publicznego może sięgnąć nawet 200 mld zł. Dziura wielkości od 50 do 100 mld zł przewidywana jest w samym tylko budżecie centralnym.

Ludzie i tak umrą

Warto wspomnieć jeszcze o kontrowersyjnym, ale też i dość zdroworozsądkowym głosie prof. Johana Giesecke, doradcy Szwedzkiej Agencji Zdrowia Publicznego oraz WHO, który w latach 1995-2005 był głównym epidemiologiem Szwecji. Mówił on w TOK FM, że to polska strategia wiąże się z bardzo dużym ryzykiem.

– Nie wiecie jeszcze, jakie mogą być rezultaty tak drakońskich ograniczeń. A może to być mnóstwo problemów w przyszłości, nawet jeśli jeszcze nie w tym roku, to w następnych. Możecie mieć problem z demokracją, bo autorytarni przywódcy w takich czasach poszerzają władzę, jak na Węgrzech, i nie wiadomo, co z nią zrobią – stwierdził Giesecke.

Jego zdaniem kraje, które wprowadziły lockdown, podjęły ogromne ryzyko. Nie ma bowiem żadnych podstaw i dowodów naukowych na skuteczność takich działań, a ich konsekwencje mogły być dla wielu osób przerażające.

– Ludzie i tak umrą, tylko później, bo w którymś momencie trzeba będzie lockdown uchylić. Będziecie mieć w Polsce przypadki śmiertelne, z którymi Szwecja teraz ma do czynienia, kiedy zaczniecie zdejmować obostrzenia – mówił w kwietniu.

Przypomnijmy też, że stopniowo przybywało krytyków zamknięcia w Europie. Wiele osób w Europie i USA twierdziło też, że w czasie kryzysu publicznego zabrakło im prawa do „ostrzegania, zwątpienia i wymiany zdań”, zwłaszcza w przypadku tłumienia podstawowych praw obywateli. I że kosztowało to wszystko miliardy, które długo jeszcze będziemy spłacać.