PiS się wygadał. Jego plan na odejście od węgla to zupełny absurd i zwiastun tragedii

Katarzyna Florencka
Reforma górnictwa? Raczej tylko kosmetyczne zmiany. PiS naprawdę nie ma ochoty psuć sobie sondaży niepopularnymi zmianami, nawet jeśli to ostatnia szansa na przeprowadzenie ich bez naprawdę wielkiego bałaganu. Taki obraz prawdziwych planów partii rządzącej wyłania się z ostatnich wypowiedzi wicepremiera i ministra aktywów państwowych Jacka Sasina.
PiS bardzo nie chce być rządem, który przeprowadzi prawdziwą reformę górnictwa. Fot. Grzegorz Celejewski / Agencja Gazeta
Uciekanie od kwestii reformy sektora górniczego, a wraz z nim polskiej energetyki to oczywiście problem nie tylko PiS: unikanie trudnych, niepopularnych decyzji i zamiatanie problemów pod dywan uprawiały praktycznie wszystkie rządy III RP, nie ma w tym nic nowego. Zjednoczona Prawica ma jednak takiego pecha, że to akurat jej rządy przypadają na czas, kiedy węglowe problemy wysunęły się na pierwszy plan.

Lata najlepszej koniunktury PiS oczywiście spędził na innych rozrywkach, ale w pierwszej połowie roku zaczęły pojawiać się sygnały, że chyba jednak do partii dotarły argumenty ekonomiczne: najpierw wycofano się z budowy nowego bloku węglowego w Ostrołęce, potem pojawiła się konkretna data wygaszenia elektrowni Bełchatów. Wszystko wyglądało, jakby za kulisami decyzja o dekarbonizacji już zapadła, tylko trochę głupio było podawać ją do wiadomości przed wyborami prezydenckimi.


Wybory jednak były, minęły – a żaden plan odejścia od węgla się nie zmaterializował. Zamiast tego zaliczyliśmy kolejne westchnięcie o tym, jak to fajnie byłoby mieć elektrownię jądrową oraz wielką kompromitację rządu, który już chciał zamykać kopalnie, ale ostatecznie stchórzył w dniu rozmów z górnikami.

Czyli po staremu: PiS płynie z prądem, a żadnego konkretnego planu działania nie ma? Prawdę mówiąc, chciałabym żeby tak było. Bo kilka ostatnich wypowiedzi Jacka Sasina sugeruje inną, znacznie bardziej niepokojącą alternatywę.

Samotny rycerz na umorusanym koniu

Przed kilkoma tygodniami minister aktywów państwowych udzielił interesującego wywiadu "Dziennikowi Gazecie Prawnej". Żalił się w nim, że Polska jest na arenie Unii Europejskiej osamotniona w kwestiach węglowych, przez co biedny PiS zmuszony jest do majstrowania przy górnictwie.

Jednym z najpiękniejszych fragmentów jest tłumaczenie, dlaczego w sumie zmiany zaczynają być wprowadzane dopiero w piątym roku rządów PiS – skoro od lat stanowisko unijne żadną tajemnicą nie było. Otóż, drogi czytelniku, "wszyscy jesteśmy zaskoczeni tempem zmian polityki klimatycznej UE".

– Ono rośnie mimo naszego sprzeciwu. Polityka Zielonego Ładu czy wskazywanie bliskiej z naszej perspektywy daty neutralności klimatycznej to nowa okoliczność – zwierzał się Sasin.

Gdyby to była jedyna jego wypowiedź w tym temacie, mogłaby zostać uznana po prostu za jedną z wielu dziwnych rzeczy, które powiedzieli przedstawiciele obozu rządowego. Ale przed kilkoma dniami Sasin udał się do Telewizji Trwam, gdzie swoją opowieść kontynuował.

– Zrobimy wszystko i robimy wszystko, by przynajmniej ten okres odchodzenia od węgla wydłużyć, licząc, że, być może, w pewnym momencie nastąpi korekta tej polityki, gdy okaże się, że ta polityka prowadzi do skutków bardzo złych dla gospodarki europejskiej – zapewnił.

Czyli - mówiąc metaforą, bo jedynie metafory są wystarczające dosadne, by opisywać działania tego rządu - podstawową strategią PiS z "uciskającą nas Unią" jest... odmrożenie sobie na złość uszu. Szkoda tylko, że na pewno nie będą to uszy Jacka Sasina czy Mateusza Morawieckiego.

Partia pełna nadziei

Niestety, ten "plan" brzmi bardzo prawdopodobnie. Zwłaszcza gdy weźmie się pod uwagę, że w rozmowie z "DGP" Sasin niespodziewanie oznajmił, że kres energetyki węglowej w Polsce może nastąpić dopiero w 2060 r. – zabrzmiało to wówczas jakby PiS od niczego nie zamierzał odchodzić. Teraz to się potwierdza.

Po co w sumie przygotowywać się na nieuniknione, prawda? Po co inwestować w OZE, tworzyć tam miejsca pracy dla dotychczasowych górników, pomagać im się przekwalifikować i jak najłagodniej przejść przez te zmiany – skoro zamiast tego można zaangażować się w dziwną wojnę podjazdową z naszymi najbliższymi sąsiadami, której głównym celem jest ocalenie ego naszych szanownych możnowładców?

Strategia wydaje się naprawdę idiotyczna, ale jestem skłonna w nią uwierzyć. W końcu słyszymy o niej z ust człowieka, który wysyłany jest do realizacji pomysłów, takich jak błyskawiczne wybory korespondencyjne – co robi z przekonaniem i subtelnością czołgu.

PiS wysłał właśnie jasny sygnał: o ile nikt go do tego nie zmusi, to jakiekolwiek zmiany w górnictwie czy energetyce będą tylko kosmetyczne. Za kilkanaście lat górnicy i ich rodziny znajdą się na lodzie, ale kogo to obchodzi, to problem dla przyszłych rządów.

I wszystko wskazuje na to, że mamy do czynienia ze świadomą decyzją – co jest o wiele bardziej przerażające niż zwykła niekompetencja.