"Władza stosuje jawny szantaż". Inicjatorka #OtwieraMY ostro o polityce PiS

Krzysztof Sobiepan
Mimo że powinniśmy dawno wrócić do żółtych stref, to rząd raz za razem zdaje się przesuwać datę odwilży i zmieniać zasady w trakcie gry. Jak mówią – dla naszego dobra. "Co to ma znaczyć?" – pyta Daria Koligot ze stowarzyszenia WIR, jedna z inicjatorek akcji #OtwieraMY. W rozmowie z INNPoland.pl nie zostawia na PiS suchej nitki.
Stowarzyszenie WIR Masz Głos na "akcje" zakłada specjalne kamizelki. Fot. Facebook.com / WIR - Masz Głos
Choć 18 stycznia nie otworzył się cały polski biznes, to część przedsiębiorców zdecydowała się na udział w od dawna zapowiadanej akcji #OtwieraMY i zaprosiła gości do wizyty w hotelach, pensjonatach czy do zjedzenia posiłków na miejscu. W lokalach co odważniejszych właścicieli szybko zjawiała się policja i sanepid.


O początki ruchu #OtwieraMY, historie polskich przedsiębiorców i ocenę polityki rządu zapytaliśmy Darię Koligot ze Stowarzyszenia WIR Masz Głos. To jedna z dwóch głównych osób stojących za pomysłem na akcję otwierania polskich biznesów, jej inicjatorka oraz koordynatorka.

Jak powstał pomysł na akcję #OtwieraMY?

Daria Koligot: Przy którymś spotkaniu WIR, to był chyba 16 grudnia, zastanawialiśmy się, z której strony można by pomóc przedsiębiorcom. Już wtedy byli oni w strasznej sytuacji ekonomicznej, wielu straciło dorobek życia, są przez lockdown w ciężkiej sytuacji rodzinnej, słyszeliśmy nawet o samobójstwach.

Podczas jednej burzy mózgów ze strony współpracującego z nami prawnika Pawła Nogala padł pomysł akcji masowego otwierania biznesów pod hasłem #OtwieraMY. Chcieliśmy namawiać i umożliwić przedsiębiorcom powrót do normalnego działania, otwarcia lokali. Oczywiście przy zachowaniu reżimu sanitarnego i bezpieczeństwa gości.

Straty już teraz są ogromne, a otwarcie pozwoliłoby choć trochę je zmniejszyć.

I co dalej? Jak pomysł był wprowadzany w życie?

Jeszcze tego samego dnia ogłosiliśmy akcję na naszym Facebooku, zaczęliśmy zbierać kontakty do przedsiębiorców. W okresie świątecznym był lekki przestój, ale potem wszystko nabrało tempa. Co z grupą OtwieraMY się Polska? To też Państwa pomysł?

Akurat ta grupa zrzesza informacje o otwartych, bądź zamierzających się otwierać lokalach. Na Facebooku WIR Masz Głos mamy zaś opublikowane bardzo dużo materiałów dla samych przedsiębiorców. Wiemy, że pod hashtagiem #OtwieraMY udziela się również Strajk Przedsiębiorców. mają większe zasięgi niż nasze stowarzyszenie, to też dzięki nim ta akcja się tak rozrosła.

Obecnie działamy głównie przez Facebooka, bo nasza strona jest jeszcze w kolebce.

A co z mapą otwartych biznesów? To też był pomysł WIR, czy oddolna akcja?

Powiem panu szczerze – nie wiem, kto tę mapę stworzył, ale uważam, że jest bardzo przydatna. Stowarzyszenie promuje więc to narzędzie i zachęca by właściciele biznesów się tam wpisywali.

Zgaduję, że dużo przedsiębiorców kontaktuje się z Państwem bezpośrednio. Co mówią?

Często proszą o pomoc, dobrą radę. Stworzyliśmy taki zestaw dokumentów dla właścicieli zainteresowanych ponownym otwarciem swoich lokali. Mamy np. plik z odpowiedziami na 15 często zadawanych pytań. Adresuje on podstawowe obawy, jakie mają właściciele.

Kolejny dokument to instrukcja na wypadek kontroli policji czy sanepidu. Wyjaśniamy jakie są prawa funkcjonariuszy, a co może podczas kontroli robić właściciel obiektu. Przedsiębiorca ma na przykład prawo nagrywać urzędników, poprosić o imię i nazwisko. Policja bez zgody właściciela nagrywać już nie może, ale mundurowi nagminnie to robią. Najważniejsze w takich sytuacjach jest zachowanie spokoju.

Co więcej, mamy paru dobrych prawników, którzy z nami współpracują. Wydali opinie dla różnych branż w związku z otwarciem. Ostatnia gotowa, to ta dla branży fitness. Siłownie zamierzają się przecież otwierać od 1 lutego.

18 stycznia zorganizowaliśmy nawet spotkanie, taką wideokonferencję na żywo z naszymi prawnikami. Odbyła się w świeżo otwartym dla gości Pałacu w Małkowie.

Widziałem łapiący za serce wpis właścicielki Pałacu na stronie Góralskiego Veta. Jak rozumiem miejsce nie było przypadkowe?

Tak właściwie organizowaliśmy to nieco spontanicznie, ale miejsce też jest wymowne. Biznes ten otworzył się parę dni wcześniej, a dzień przed naszym przyjazdem Pani Agnieszka miała wizytę policji i sanepidu – na razie zakończoną upomnieniem, ale mandaty mogą zawsze dosłać. Do Małkowa zjechało ponad 20 osób. Pięciu prawników odpowiadało na pojawiające się pytania z widowni, bardzo merytorycznie rozwiewali wątpliwości zaniepokojonych przedsiębiorców. Trzeba otwarcie mówić o tym, że prawo stoi po stronie przedsiębiorców. Rozporządzenie jest po prostu niezgodne z Konstytucją RP.

W wideokonferencji brali udział adwokat Arkadiusz Tetela z Poznania, Joanna Dwornicka i Jakub Artemiuk z kancelarii Adlo Legal Office we Wrocławiu. Z Łodzi połączyła się z nami zaś pani prawnik Katarzyna Krause, a z Warszawy – Katarzyna Agaciak. Pragnę podkreślić, że współpracujemy z prawnikami z całej Polski i wciąż ich przybywa.

Właścicielami przedsiębiorstw zamkniętych przez państwo muszą targać silne emocje. Mam rację, że wszyscy chcieliby się otworzyć, ale jest wśród nich dużo strachu?

Tak. Przede wszystkim obawiają się kar i represji ze strony policji i sanepidu. Dużo z nich jest na ostatnich nogach i kara rzędu 30 tys. złotych po prostu by ich wykończyła. Drugą dużą obawą jest odcięcie od środków pieniężnych z tarcz antykryzysowych.

Władza stosuje tu jawny szantaż, gdy mówi, że przedsiębiorcy będą musieli zwracać otrzymane środki z odsetkami. Przecież te pieniądze dawno temu poszły na utrzymanie biznesu, nikt nie trzyma ich na kontach czy w skarpecie.

Zdaniem mecenasa Teteli pomoc ze strony rządu to nie jest jakaś łaska – te pieniądze należą się zamkniętym odgórnie biznesom. Jego zdaniem wszystko zależy oczywiście od indywidualnych okoliczności, ale jeśli państwo każe komuś zwracać środki pomocowe, to można złożyć pozew i sądy powinny się przychylić do strony przedsiębiorcy.

Rząd zamyka biznes, straszy właścicieli utratą pieniędzy i nasyła kontrole. Jak Pani ocenia taką strategię, te decyzje?

Powtórzę jeszcze raz co było mówione już wielokrotnie. Gdyby rząd chciał być fair w stosunku do przedsiębiorców, to wprowadziłby stan nadzwyczajny i wypłacał odszkodowania za zamknięcie. Tymczasem mamy takie ślizganie się po różnych terminach, jakiś stan epidemii, który faktycznie powinien być stanem klęski żywiołowej.

Obecna sytuacja jest kuriozalna. Działają wielkie markety, dyskonty. A na przykład małe, rodzinne restauracje są zamknięte na cztery spusty. A przecież w takich lokalach łatwo dopilnować reżimu sanitarnego i dużo ciężej się zarazić. Wolałabym 10 otwartych małych restauracji, niż jeden działający Kaufland. To co robi polski rząd to nie jest walka z wirusem Covid-19. To jest walka z ludźmi, obywatelami naszego kraju. Nie chodzi tu o zmniejszenie liczby zakażeń, bo zgodnie z obietnicami przy wprowadzaniu Etapu Odpowiedzialności już dawno powinniśmy być w strefie żółtej.

PiS wodzi ludzi za nos. Co miesiąc mamy nową strategię rządu. Kolejne ustalenia, które wywracają wszystkie plany do góry nogami. Gdy przedsiębiorcy pytają się o otwarcie, bo od tej daty zależy czy przeżyją czy zbankrutują, dostają jakieś mgliste zapewnienia, że "już niedługo". Co to ma znaczyć?

Ogromnie cierpią restauracje , bo działanie tylko "na wynos" to spadek obrotów o ok. 80 proc. Często zarobki nie wystarczają na opłacenie podstawowych rachunków. Trzeba to jakiś ruszyć, dlatego m.in. wspieramy takie inicjatywy jak referendum w Karpaczu.

WIR jest jakoś zaangażowany w ostatnie wydarzenia w Karpaczu?

Bardzo silnie wspieramy restauratorów i innych biznesmenów z tego miasta. Nasza ekipa filmowa była np. na otwarciu jednej z restauracji. Mamy jeszcze dużo nieopublikowanych materiałów, które pokazują jak dramatyczna jest tam sytuacja bez turystów.

To jakie straty ci ludzie teraz ponoszą to po prostu tragedia – inaczej nie da się tego nazwać. Wielkie długi i duże problemy bez żadnego światełka w tunelu. Nikt się tym nie interesuje, a rząd twierdzi, że ma związane ręce.

Jedna Pani, z którą rozmawialiśmy, ma w Karpaczu restaurację i do tego duży pensjonat. Czyli zamknięcie uderzyło w nią dwa razy, zabierając wszystkie środki do życia. Budynki są zamknięte ale koszta zostały – ogrzewanie, prąd, media. Lekko licząc to 20 tys. miesięcznie, których nie ma jak odrobić.

Porozmawiajmy o 18 stycznia. Zapowiadano wielkie otwarcie polskich biznesów. Jak Pani ocenia ten dzień?

Wszystkie media chyba liczyły na jakieś pospolite ruszenie, ogólnopolskie otwarcie się biznesu. W poniedziałek ogłosili wielką klapę, bo tak im pasowało. My jednak mówiliśmy, że nie tak to będzie wyglądać.

Gdzieś w telewizji usłyszałam, że ok. 130- 160 restauracji oficjalnie otworzyło się tego dnia. Chcę podkreślić, że to nadal jest dużo. Dodatkowo uważam, że otworzyło się dużo więcej lokali, ale nie afiszują się z tym w internecie i mediach. Po prostu boją się odwetu ze strony policji.

Mamy też informacje o paru lokalach z którymi stało się jak z Klubem Banderoza z Witoni, czyli zapowiadano otwarcie, ale ostatecznie z tego zrezygnowano. Nie można mieć tego za złe przedsiębiorcom, to nie jest żadne tchórzostwo. Właściciele stawiają często wszystko na jedną kartę, to musi być niezwykle trudna decyzja – czekać na otwarcie, czy otwierać się z narażeniem na kary, bo nie ma innego wyjścia na ocalenie lokalu.

Niektórzy przedsiębiorcy się boją i mają prawo się bać. Chcieliby się otworzyć, móc zarabiać i normalnie żyć, ale po otwarciu rzuca się na nich cały aparat państwa.

Trudno jest organizować przedsiębiorców, zachęcać do otwarcia mimo możliwych konsekwencji?

To co robimy jest niezwykle trudne do przeprowadzenia, m.in. logistycznie. Jeszcze nie mogę zdradzić szczegółów, ale na dniach można liczyć na dużo większe wsparcie dla przedsiębiorców. My się na pewno nie zatrzymamy w naszych działaniach. Chcemy, by rząd racjonalnie i logicznie podszedł do problemów tych ludzi – bo za każdym zamkniętym lokalem stoi historia człowieka.

Rząd zmienia zasady gry w czasie meczu. Raz za razem oddala obietnice otwarcia, to po prostu nie jest poważne podejście do ludzi, dla których koniec lockdownu to "być albo nie być". Nie może być tak, że władza steruje biznesem jak pachołkami, które zatańczą jak im się zagra.

Ci ludzie mają kredyty, leasingi, czynsze i inne stałe opłaty. Muszą wiedzieć, kiedy w końcu będą mogli normalnie działać. Zegar tyka. Rząd ogłasza pomoc w tarczach, okazuje się że 70 proc. biznesów nie jest objętych przez postawione warunki. Potem nie mogą się otworzyć bo będą musieli zwracać otrzymane środki – są w impasie.

Przyznam, że spojrzałem na to czym Stowarzyszenie WIR zajmowało się przed #OtwieraMY. Trafiłem na ogłoszenie zachęcające do uczestnictwa w wydarzeniu "Odwołujemy Plandemię" z hasłem "Zdejmij Maskę". Mam nadzieje, że nie negują państwo istnienia pandemii Covid-19?

My negujemy sposób walki z pandemią, nie samo istnienie koronawirusa. Negujemy też to, w jaki sposób służba zdrowia została poprowadzona do walki z wirusem. Tworzenie jakichś szpitali tymczasowych, które jak wiemy stoją prawie puste. Przetasowania personelu medycznego bez ładu i składu. Przed szpitalami kolejki karetek. O to nam chodzi.

Tym bardziej bulwersuje np. ostatnia wypowiedź rzecznika prezydenta. Dane jasno wskazują, że w listopadzie 2020 r. mieliśmy ogromną liczbę zgonów w kraju, sytuacja jest najgorsza od czasów drugiej wojny światowej. Tymczasem rzecznik mówi, że to wina złego odżywiania i smogu. Można tylko wybuchnąć śmiechem.

Czytaj także: Zwrot w sprawie gigantycznej kary dla knajpy spod Krakowa. "To kłamstwo partii rządzącej"