Polskie drzewa uginają się od czereśni, a w sklepach owoce z zagranicy. Wiemy dlaczego

Katarzyna Florencka
Środek lipca, a wraz z nim – środek sezonu na polskie czereśnie. Będąc na zakupach w pobliskim markecie, chcesz nabyć trochę owoców, ale nagle widzisz napis "kraj pochodzenia: Turcja". Sieci handlowe twierdzą, że zagraniczne owoce tylko okazyjnie uzupełniają asortyment – jednak ekspert, z którym rozmawiamy, przedstawia zupełnie inny obraz sytuacji.
W środku sezonu w marketach pojawiają się owoce z importu. Fot. Iwona Burdzanowska / Agencja Gazeta
Jeśli nie czytacie uważnie oznaczeń w sklepach, bardzo możliwe, że nawet w samym środku sezonu zdarza wam się wcinać owoce pochodzące z zagranicy. I nie jest to nic dziwnego, gdy w danym roku pogoda akurat nie dopisała, a zbiory zniszczyły przymrozki – ale zadziwia w momencie, gdy owoców krajowych jest na rynku aż za dużo.


Kilka dni temu głośno było o akcji organizacji rolniczej AGROunia, która pokazała kartony czereśni pochodzących z Turcji i wystawionych na sprzedaż w Biedronce. W minioną sobotę portal sad24.pl zamieścił z kolei zrobione w Auchan zdjęcie czereśni pochodzących z Serbii.

Nie ma mocnych, żeby w wyjątkowo urodzajnym sezonie Polacy dali radę wykupić wszystkie owoce dostępne na rynku – część z nich marnuje się nawet wtedy, gdy rolnicy próbują sprzedawać je poniżej kosztów produkcji. Jak to się dzieje, że w środku sezonu w ogromnych sieciach możemy nie dostać krajowych owoców?

Importowane owoce w sezonie – wyjaśnienia sieci

Tłumaczenia sieci handlowych można podsumować prosto: "staramy się, ale...". Nie ma praktycznie w tym momencie sieci, która nie deklarowałaby, że pragnie kupować lokalnie – jak jeden mąż wprowadzają do tego w życie strategie sprzedaży, które na pierwszym miejscu stawiają polskie uprawy.

Lidl i Carrefour wprost deklarują, że wszystkie dostępne w ich sklepach miękkie owoce sezonowe pochodzą z Polski. Inne sieci z kolei podkreślają, że od krajowych rolników pochodzi większość sprzedawanych owoców.

"Aktualnie w ofercie Biedronki znajdują się czereśnie z Polski, od 20 krajowych dostawców jak również z innych krajów. Te ostatnie uzupełniają naszą ofertę ze względu na duże zainteresowanie klientów tymi owocami" – odpisał nam na pytanie o pochodzenie sprzedawanych owoców Marek Walencik, dyrektor kategorii owoców i warzyw w Biedronce.

Wspieraniem polskich producentów, rolników i hodowców szczyci się także sieć Auchan. "Obecnie w naszej szerokiej gamie owoców sezonowych na pierwszym miejscu stawiamy na produkty sezonowe polskiego pochodzenia, oczywiście zgodnie z ich rynkową dostępnością" – stwierdza Dorota Patejko, dyrektorka komunikacji w Auchan.

Zagraniczne owoce w sezonie

W deklaracjach wszystko brzmi więc logicznie: duże sklepy kupują polskie owoce, chyba że popyt na nie jest tak wielki, że musi być on uzupełniany przez towar z importu. A co o takiej argumentacji myśli osoba znająca rynek od podszewki?

– Tłumaczenie importu uzupełnianiem oferty i ewentualnych niedoborów w szczycie sezonu to jest totalna bujda, zwłaszcza w tak urodzajnym w truskawki i czereśnie roku – stwierdza wprost Karol Pajewski, rolnik oraz redaktor serwisu sad24.pl.

– Zagraniczne owoce i warzywa sprowadza się w szczycie zbiorów po to, żeby zbić cenę produktów krajowych: kupowane są one dopiero wtedy, gdy odpowiednio obniży się ich ceny importem – tłumaczy.

Z owoców sezonowych problem ten dotyczy w największym stopniu truskawek, czereśni oraz śliwek. Jak zaznacza nasz rozmówca, import nie jest z definicji zły – jednak w aktualnym kształcie zagraniczne owoce robią polskim nieuczciwą konkurencję.

– Aktualnie mamy szczyt zbioru wiśni i czereśni w kraju, a na rynku w Broniszach jest prawdziwe zatrzęsienie tych gatunków kupionych w Serbii. Nie byłoby to problemem, gdyby sprowadzano stamtąd owoce premium – ale prawda jest taka, że importowane są owoce tańsze, niższej jakości. Problem jakości dotyczy przede wszystkim czereśni. W ten sposób owoce z Polski zmuszone są do konkurowania z odmianami niższej klasy pochodzącymi z zagranicy – opowiada Pajewski.

Ekspert zwraca również uwagę na to, że rękę do problemu przykładają również importerzy i duzi hurtownicy, którzy importują na potęgę w samym środku sezonu: – Ściągają te owoce praktycznie na ślepo, w ogromnych ilościach. W szczycie polskiego sezonu na truskawki na Bronisze potrafi przyjeżdżać dziennie 5-7 TIR-ów z Serbii i Turcji. Nie ma po prostu możliwości, żeby to wszystko sprzedało się w dobrej cenie – podkreśla.

Czy warto kupować owoce importowane?

Na wszystko nakłada się zresztą jeszcze jeden aspekt: w przypadku owoców pochodzących spoza Unii Europejskiej nie wiemy, co dokładnie się w nich znajduje. Wiele z nich może zwyczajnie nie spełniać norm unijnych, jeśli chodzi o chemiczne środki ochrony roślin stosowane przy ich uprawie.

Karol Pajewski przywołuje tutaj przykład Hiszpanii, która po wyrywkowych kontrolach jakości truskawek sprowadzanych z Turcji masowo wycofywała partie owoców, w których wykryto niedozwolone w Unii substancje. W tym samym czasie w Polsce truskawki takiego samego pochodzenia sprzedawane były na potęgę.

– Niestety, polskie służby są na to zupełnie ślepe: owoce importowane spoza Unii nie są przez nie sprawdzane. Należy pamiętać, że mają ku temu szereg podstaw prawnych. Te owoce są tańsze niż unijne między innymi dlatego, że używa się tam więcej środków chemicznych niż u nas lub takich, których w UE już stosować nie wolno – dodaje Pajewski.

Więcej ciekawych informacji znajdziesz na stronie głównej INNPoland.pl