Tak bardzo tęskniliście za "najntisami", że w końcu wracają. I nie ma w tym nic dobrego
Tak wysoki wskaźnik inflacji, jak w październiku 2022 r., mieliśmy ostatnio na przełomie lat 1996 i 1997. Dzisiaj wynosi ona 17,9 proc. W styczniu '97 r. było to natomiast ciut mniej, bo 17,8 proc. Wskaźnik cen towarów i usług jest zatem najwyższy od blisko 26 lat.
Kultura popularna w ostatnich latach przesycona jest nawiązaniami do ostatniej dekady XX wieku. Duchologia lat transformacji nawiedza sztukę i modę. Żyjąc popkulturą ulegamy retromanii i tęsknimy za latami 90. A raczej za snem o nich. Na maksa odrealnioną przestrzenią poza miejscem i czasem.
Za schowanym w norze królika Bugsa neonowym miastem, w którym Michael Jordan gra z dzieciakami w koszykówkę. Wszyscy noszą na nogach białe Nike'i. Na głowach fryzury à la Nick Carter z Backstreet Boys.
Z otwartych okien słychać piosenki Spice Girls. Ludzie zajadają się burgerami, od których nie tyją i zalewają je Colą, która nikomu nie szkodzi. W telewizji każdy odwiedza jeden adres – Beverly Hills, 90210. Piknikując w parku w kolorach tęczy ludzie spokojnie przeżywają ten cukierkowy fin de siècle.
"Tęsknimy" zatem za czymś, co nigdy nie istniało. Za komercyjnym obrazkiem skrojonym pod zachodniego odbiorcę przez popkulturę. A skoro nie istniało, to nie mogło wrócić. W przeciwieństwie do prawdziwej historii, która – jak wiadomo – lubi się powtarzać.
Smutne dni bez "Kaczora Donalda"
W latach 90. byłem dzieckiem. Tęsknię zatem za tamtą beztroską. Długimi dniami spędzonymi na zabawie z przyjaciółmi. Kiedy jednak rozkładam te wspomnienia na czynniki pierwsze, zagłębiam się w nie, dostrzegam wszechobecną szarość silnie kontrastującą z jaskrawymi flashbackami z dzieciństwa. Za nią nie tęsknię ani trochę.
To brudne bloki, z których odpada tynk, ukazując urwane napisy "..KAZ GRY W PIŁ..". Zniszczone przez powódź tysiąclecia zoo w Opolu, do którego pojechaliśmy na wycieczkę z przedszkolem. Jeśli mieszkaliście w 1997 r. na południu Polski, dobrze pamiętacie skalę zniszczeń. Jeśli nie, obejrzyjcie przynajmniej "Wielką wodę". To tak w klimacie duchologii bliższej polskim, a nie amerykańskim, snom o latach 90.
Straty po powodzi tysiąclecia wyceniono na 12 miliardów złotych. I wiecie co? To był tylko jeden z co najmniej kilku składowych smutku, który spowijał życie społeczne niesławnego roku 1997.
W styczniu 1997 r. rejestrowane bezrobocie wynosiło 13,1 proc. Osobiście pamiętam frustrację mojego dziadka, którego nikt nie chciał zatrudnić, gdy brakowało mu kilku lat do emerytury. Ludzie żyli w trudnych warunkach. Inflacja była bardzo wysoka. Nie przy każdym wyjściu do kiosku babcia chciała kupować mi nowy numer "Kaczora Donalda".
Tak pamiętam lata 90. w Polsce z perspektywy kilkuletniego dziecka.
Uważaj, czego sobie życzysz
Plusem obecnej sytuacji, w której z każdym miesiącem rozpędza się inflacja, jest fakt, że bezrobocie wciąż utrzymuje się na niskim poziomie. Ludzie mają pracę, zarabiają pieniądze. Co niektórzy po wertepach i koleinach, ale jakoś pchają wózek do przodu.
Kolejne miesiące nie przyniosą gwałtownego spadku inflacji. Nie wspięliśmy się jeszcze nawet na płaskowyż, którego wysokość źle oszacował prezes Narodowego Banku Polskiego Adam Glapiński. Po drodze na szczyt będziemy mijać coraz wyższe koszty prowadzenia działalności, a zatem i utrzymania pracowników. Spadek produkcji w różnych gałęziach gospodarki. Moody's twierdzi, że także recesję.
W trakcie takich wspinaczek zawsze pojawia się ryzyko wystąpienia nagłych lawin. Na przykład lawiny zwolnień. Bezrobocia napędzającego się jak staczającą się w dół kula śniegowa. Kto wie, czy w takich okolicznościach nie zakrzywia się czasoprzestrzeń. Albo nawet cofa nas w przeszłość. Prosto do szarych lat 90.