Fatalne dane GUS potwierdzają najczarniejszy scenariusz. "Pytanie, kiedy zabraknie rąk do pracy"
- Z danych GUS wynika, że liczba urodzeń odbiega od najczarniejszych prognoz
- Oznacza to, że społeczeństwo kurczy się szybciej niż zakładano i nie poprawi tego ani 500 plus, ani Rodzinny Kapitał Opiekuńczy
- Zdaniem eksperta potrzebne jest "wsparcie socjalne środowiska"
- Za kilka, kilkanaście lat może zabraknąć rąk do pracy
W Polsce rodzi się coraz mniej dzieci. Do tych danych powinniśmy przywyknąć
Dane Głównego Urzędu Statystycznego (GUS) potwierdzają niepokojący trend dotyczący polskiego społeczeństwa. We wrześniu urodziło się 26,5 tys. dzieci, a zmarło 34,5 tys. osób.
Na wyliczenia GUS z szerszej perspektywy patrzy ekonomista Rafał Mundry, który zwraca uwagę, że w ciągu ostatnich miesięcy na świat przyszło 314,7 tys. osób. "To poniżej najczarniejszego scenariusza wg prognoz GUS i Ministerstwa Rodziny. W wariancie średnim miało się urodzić 327 tys. Niskim – 314 713 tys. Dzięki 500 plus – 370 tys." – wskazuje na Twitterze.
– To są dane, z którymi powinniśmy się pogodzić i do których powinniśmy się przyzwyczaić. Być może ostateczny wynik za 2022 r. będzie niższy niż 314 tys. – przekonuje w rozmowie z INNPoland.pl Oskar Sobolewski, założyciel Debaty Emerytalnej oraz ekspert emerytalny i rynku pracy HRK Payroll Consulting.
Cała Europa się kurczy, ale Polska szybciej niż zakładano
Dane GUS nie pozostawiają złudzeń. – Nasze społeczeństwo kurczy się w tempie szybszym, niż zakładano. Wszelkie prognozy mówią, że Polska będzie się zmniejszać, jeśli chodzi o liczbę ludności. W wakacje spadliśmy poniżej 38 mln, natomiast biorąc pod uwagę kolejne miesiące i lata, to Polska będzie zmniejszała się w tempie dość szybkim – ocenia ekspert.
Polska nie jest jednak samotną wyspą na demograficznej mapie Europy. W poszczególnych państwach Unii Europejskiej liczba ludności również maleje. Dla przykładu w 2020 r. w Niemczech odnotowano pierwszy spadek ludności od 10 lat.
Jednak Sobolewski zwraca uwagę, że tempo spadku w przypadku Polski jest jednak bardzo szybkie. – Do tego przyczyniła się też nadmiarowa liczba zgonów zwłaszcza w 2021 r. Dane za 2022 r. nie będą aż tak złe, ale na pewno liczba zgonów będzie wyższa niż przed pandemią – przyznaje nasz rozmówca.
Dlaczego Polacy nie chcą mieć dzieci?
Prognozy na kolejne lata są równie niepokojące. – Szanse na to, że w Polsce jeszcze będzie się rodziło dużo dzieci, czyli współczynnik dzietności będzie wysoki, są niewielkie – przewiduje ekspert.
Poza pandemicznymi nadmiarowymi zgonami wpływ na sytuację demograficzną ma także fakt, że obecnie rodzą dzieci osoby z niżu demograficznego. Polska przekroczyła próg 38 mln ludności w 1990 r. i dalszy wzrost został zahamowany, nie tylko z tych dwóch powodów.
Jak tłumaczy Sobolewski, przesunął się moment urodzenia pierwszego dziecka. – Jeśli już się na to decydujemy, to jest to zazwyczaj jedno lub dwoje dzieci, a nie czworo czy pięcioro, jak w przeszłości. Model rodziny bardzo uległ zmianie – ocenia. – Poza tym "wyrok" Trybunału Konstytucyjnego Julii Przyłębskiej sprawił, że młode Polki boją się zachodzić w ciąże - dodaje ekspert.
Polacy są niechętni do zakładania rodziny również z powodów ekonomicznych. To podejście umacnia brak mieszkań czy dostępu do nich, problemy z uzyskaniem kredytu, a w ostatnim czasie – również wojna. – Sytuacja jest po prostu niepewna i młodzi Polacy i Polki nie czują stabilności, jeśli chodzi o miejsce do życia – przekonuje Sobolewski.
Niektórzy chcą, ale nie mogą. A państwo nie pomaga w in vitro
Szansą na odbicie od demograficznego dna byłoby in vitro – niepłodność jest bowiem uznawana za chorobę cywilizacyjną XXI wieku. Tymczasem w Polsce nadal brakuje rządowej pomocy dla osób starających się o dziecko.
– Rząd nie wymienia in vitro wprost w strategii demograficznej 2040 i nie zachęca do tego. Rola jest przerzucona na samorządy. Tylko to nie jest ich rola. Oczywiście, dobrze, że się to dzieje, bo dla niektórych par to jest jedyna forma pomocy, ale to powinny być rozwiązania powszechne, finansowane z budżetu centralnego. Cały program powinien być sterowany centralnie, a nie samorządowo. Dzięki temu zwiększyłyby się szanse na podniesienie liczby urodzeń. Tym bardziej że dane z poszczególnych samorządów dowodzą, że Polki i Polacy chcą z tego rozwiązania korzystać – podkreśla Sobolewski.
Rynek pracy stanie przed kolejnym problemem. "Pytanie, kiedy zabraknie rąk do pracy"
O tym, że zmierzamy w stronę demograficznej katastrofy świadczy nie tylko spadająca liczba urodzeń. Z danych GUS z 2020 r. wynika, że na jedną osobę w wieku produkcyjnym (18–64 dla mężczyzn, 18–59 dla kobiet) przypada aż 68 osób w wieku poprodukcyjnym (powyżej 65 i 60 lat).
Z kolei Narodowy Spis Powszechny Ludności i Mieszkań, przeprowadzony w ubiegłym roku, pokazuje, że w ciągu dekady liczba osób w wieku poprodukcyjnym zwiększyła się o około 1,825 mln. Ta statystyka będzie miała realne przełożenie na nasze życie.
– Pewnego rodzaju pomocą są cudzoziemcy, których w bazie ZUS-u jest już ponad 1 mln. Widać, że rządowe strategie nie są na to przygotowane, a to jest kolejny problem, z którym będziemy się mierzyć. Pytanie tylko, kiedy zabraknie rąk do pracy. Myślę, że to może być za kilka, kilkanaście lat, w zależności od branży. Rynek pracy będzie potrzebował coraz więcej osób z zagranicy – tłumaczy Sobolewski.
Zatrzymanie tego trendu bez konkretnej strategii będzie niemożliwe. – Każdy rok powoduje, że liczba osób schodzących z rynku pracy jest wyższa od liczby osób wchodzących na rynek pracy. Niestety, te różnice będą się zwiększać – prognozuje specjalista. W kontekście nadchodzących wyzwań warto pamiętać, że to właśnie niskie bezrobocie stało się wskaźnikiem, którym rząd PiS chętnie się chwali w kryzysowych czasach.
500 plus nie pomogło, RKO też nie pomoże
Ostatnie lata udowodniły, że dosypywanie pieniędzy do portfeli Polaków to strategia chybiona. Przełomem miał być program "Rodzina 500 plus", wprowadzony w 2016 r.
– Rozjechało się pierwotne założenie, że 500 plus będzie programem prodemograficznym, czyli zwiększy się liczba urodzeń. Mówią już o tym nawet jego pomysłodawcy. W zasadzie nie ma się co dziwić. Na samym początku, w 2017 r. liczba urodzeń się zwiększyła, a później wszystko się odwróciło. Ten, kto miał skorzystać, już to zrobił. Rozszerzenie 500 plus na każde dziecko sprawiło, że zniknął bodziec skłaniający do posiadania więcej niż jednego dziecka – zaznacza Sobolewski.
Mimo że główny cel nie został osiągnięty, a 500 plus nie pomoże w zwiększeniu liczby urodzeń, to ekspert uważa, że program z nami pozostanie. – Czy zostaną wprowadzone w nim modyfikacje, to kwestia bardziej polityczna. Wątpię, żeby to była waloryzacja do 800 plus czy 1000 plus – przyznaje.
Przed demograficzną zapaścią miał nas uchronić Rodzinny Kapitał Opiekuńczy, czyli program wprowadzony w tym roku, w ramach którego rodzice otrzymują 12 tys. zł na drugie i kolejne dziecko.
– Inwestujemy w rodziny, rozwijamy usługi im dedykowane i tworzymy dobry klimat dla rodzin, ponieważ wierzymy, że rodziny są fundamentem, na którym warto budować przyszłość Polski – mówiła w zeszłym roku minister rodziny i polityki społecznej Marlena Maląg.
Jednak w RKO trudno upatrywać powodów do zmiany podejścia młodych Polek i Polaków. – Przy inflacji zbliżającej się do 20 proc., Rodzinny Kapitał Opiekuńczy, czyli 12 tys. zł w skali dwóch lat, to nie jest rozwiązanie, które faktycznie może pomóc systemowo – ocenia Sobolewski.
"Potrzebujemy wsparcia socjalnego środowiska"
Zamiast przekazywać pieniądze, należałoby do tego palącego problemu demograficznego podejść bardziej kompleksowo.
– Raczej musiałaby się zmienić sytuacja w kontekście dostępu do bazy szkolnej, przedszkolnej czy żłobkowej, żeby młodzi rodzice mogli bez problemu mogli łączyć pracę zawodową z wychowywaniem dziecka. Ważny jest także łatwy i sprawny dostęp do służby zdrowia. Potrzebujemy wsparcia socjalnego środowiska, a nie indywidualnego transferu środków do danej rodziny – podkreśla Sobolewski.
Ostatnio coś w tej sprawie drgnęło. Jak już informowaliśmy w INNPoland.pl, minister Maląg zapowiedziała powrót programu "Maluch plus", którego celem jest zwiększenie miejsc w żłobkach, klubach dziecięcych i u dziennych opiekunów dla dzieci do 3. roku życia. Z deklaracji wynika, że budżet programu ma zostać zwiększony prawie trzykrotnie (do około 1,3 mld zł).
Jednak same pieniądze to nie wszystko. – Każda kwota, która w ten sposób wspiera, to dobrze wydane pieniądze. Ale potrzebne są rozwiązania systemowe, nie wystarczy tylko zwiększyć budżet programu. Otoczenie do rodzenia dzieci może i tak się nie poprawić – wskazuje nasz rozmówca.
Trzynastki i czternastki psują system, a piętnastki nie ma pieniędzy
Jedyne co na razie udaje się nam osiągnąć, to bicie własnych rekordów w kontekście spadku liczby ludności. W 2021 r. odnotowaliśmy najgorszy wynik od II wojny światowej. Polska się starzeje, a wszystkie wskaźniki sugerują, że ten trend będzie się tylko umacniał.
Młodzi utrzymują emerytów, których z każdym rokiem będzie coraz więcej. To generuje dodatkowe koszty, zwłaszcza w czasach tak wysokiej inflacji, która w pierwszej kolejności uderza w najuboższych.
Rząd jednak nie odpuszcza i dosypuje pieniędzy. – Osoby w grupie 60 i 65 plus będą decydowały o wynikach wyborów w kolejnych latach i to do nich będą kierowane transfery środków bez względu na to, kto będzie rządził. Więc nie ma się co dziwić, że PiS wprowadziło trzynastkę i czternastkę, ale są one szkodliwe dla systemu – psują go i zniechęcają do pracy. To jest czysta kalkulacja polityczna – tłumaczy Sobolewski.
Ostatnio powrócił także pomysł wprowadzenia kolejnego dodatku – piętnastki. Jako pierwszy tę obietnicę złożył Andrzej Duda w trakcie kampanii wyborczej w 2020 r.
Polityczną zgodę na nowy dodatek miał dać niedawno sam prezes PiS Jarosław Kaczyński. Piętnastka miałaby zostać wypłacona jednorazowo, przed wyborami parlamentarnymi w 2023 r.
Jak już pisaliśmy w INNPoland.pl, te doniesienia szybko zdementował sekretarz generalny Prawa i Sprawiedliwości Krzysztof Sobolewski. – Nie toczą się żadne prace, ani tym bardziej nie ma decyzji politycznej, dotyczącej wypłaty 15. emerytury – przyznał.
Niewykluczone, że na piętnastkę po prostu nie ma pieniędzy w państwowej kasie. – Myślę, że ktoś już zaczął liczyć w Ministerstwie Finansów i piętnastki nie będzie. Gdybyśmy byli w lepszej sytuacji gospodarczej np. sprzed pandemii, to sądzę, że nikt by się nie zastanawiał, czy wprowadzać piętnastkę – ocenia nasz rozmówca. W tym całym chaosie poszkodowane będą osoby z tego pokolenia, ale też z kolejnych. Samo 500 plus kosztuje rocznie około 40 mld zł, więc rachunek za nietrafioną politykę prorodzinną będziemy spłacać przez następne dziesięciolecia. A szanse, że odsuniemy się znad demograficznej przepaści i tak są niewielkie.
Czytaj także: https://innpoland.pl/187384,czarnek-zakazuje-uczenia-dzieci-o-inflacji