2400 zł dla każdego Polaka. Kredyt powszechny "doskonały" czy "niezrozumiały" [DWUGŁOS]

Maria Glinka
19 lutego 2023, 08:01 • 1 minuta czytania
2,4 tys. zł – tyle w ramach kredytu powszechnego mieliby dostać Polacy. Wszyscy i na wszystko, choć w teorii tylko na nagłe wydatki. Eksperci są podzielni. Dla jednych pomysł Fundacji Kaleckiego jest "doskonały", a dla drugich "niezrozumiały".
Kredyt powszechny – co to takiego? Fot. Piotr Hukalo/East News
Więcej ciekawych artykułów znajdziesz na stronie głównej

"Doskonały" kredyt powszechny

Kredyt dla każdego, w wysokości pensji minimalnej netto (2,4 tys. zł), nisko oprocentowany, finansowany przez akcję kredytową Narodowego Banku Polskiego (NBP). To nowy pomysł autorstwa analityków z Fundacji Kaleckiego określany mianem "kredytu powszechnego".

– Moim zdaniem propozycja linii kredytowej ostatniej szansy od państwa, które może pożyczać pieniądz w niewielkiej ilości, jest doskonała – przyznaje w rozmowie z INNPoland.pl Jan J. Zygmuntowski, współprzewodniczący Stowarzyszenia Polska Sieć Ekonomii (PSE).

Innego zdania jest Marcin Zieliński, główny ekonomista i członek zarządu Forum Obywatelskiego Rozwoju (FOR).

– Nie dostrzegam zalet tej koncepcji. Z jednej strony tzw. kredyt powszechny miałby być wsparciem dla osób, które awaryjnie potrzebują pieniędzy, ale z drugiej strony każdy mógłby po niego sięgnąć, niezależnie od swojej sytuacji. Więc można byłoby go zaciągnąć np. na zakup nowego telefonu, a nie tylko w sytuacji awaryjnej – kontruje w rozmowie z INNPoland.pl

2,4 tys. zł na nagłe wydatki, czyli na wszystko?

W raporcie, który przedstawia założenia tej koncepcji, pomysłodawcy argumentują, że 43 proc. ludzi w Polsce nie ma oszczędności, a ponad połowa ma problemy z pokryciem kosztów niespodziewanych wydatków.

W teorii kredyt powszechny ma być odpowiedzią na te problemy. Autorzy zwracają uwagę, że Polacy w sytuacjach awaryjnych są zmuszeni sięgać po chwilówki. Jak podkreślają, wartość pożyczek pozabankowych wzrosła o 29 proc. w ciągu ostatniego roku.

– W trakcie pandemii oszczędności skokowo wzrosły, bo pojawiły się tarcze i wydawaliśmy mniej. Myśleliśmy, że możemy odetchnąć. Tymczasem w Polsce jest teraz problem z wydatkami na czarną godzinę. Przez inflację pieniądze stopniały i niektórzy nie mają oszczędności, aby kupić leki czy komputer do pracy. Więc Polacy masowo ruszyli po chwilówki – tłumaczy Zygmuntowski.

Jego zdaniem obecne rozwiązania nie walczą z prawdziwym problemem. – Chociaż jest ustawa antylichwiarska autorstwa ministra Ziobry, która ma w teorii ograniczyć nabijanie dodatkowych kosztów i drapieżne ściąganie pieniędzy, to prawdziwy problem leży gdzie indziej. To nie jest kwestia istnienia firm pożyczkowych, tylko tego, że ludzie nie mają drobnych oszczędności – zaznacza.

W wyniku ustawy antylichwiarskiej, która utrudniła dostęp do chwilówek, zdesperowani Polacy skierowali swoje kroki w stronę... lombardów. Zastawiają rodzinne pamiątki, sprzęty AGD, biżuterię i telefony. Jak wskazywał na Twitterze Kamil Sobolewski, główny ekonomista Pracodawców RP, w lombardach "pieniądze kosztują nawet 17000 proc.".

Zieliński podkreśla natomiast, że trudno wskazać, jak powszechny jest problem z chwilówkami. – Najpierw trzeba zastanowić się, kto i dlaczego zaciąga chwilówki, zanim spróbuje się znaleźć rozwiązanie tego problemu. Czasami ma to związek z niskimi dochodami, ale są też ubogie gospodarstwa domowe, które nie mają tego problemu. Być może wynika to ze złego zarządzania finansami, a to jest problem, który zdarza się również wśród osób zarabiających bardzo dużo – zaznacza.

Kredyt dla każdego, ale w sytuacji awaryjnej

Koncepcja zakłada, że po kredyt powszechny mógłby zgłosić się każdy – bez względu na dochody czy sytuację, w której się znalazł. 2,4 tys. zł od państwa mógłby wykorzystać na cokolwiek, choć w teorii miałyby to być środki przeznaczone na nagłe wydatki.

– Nie sądzę, że jest sens, aby ograniczać ani krąg osób, które mogłyby skorzystać z kredytu powszechnego, ani zakres potrzeb, na który można byłoby go zaciągnąć. Potrzeby są różne, a to skończyłoby się nadmierną biurokracją, bo trzeba byłoby sporządzić listę wydatków, zatwierdzać i dokonywać kontroli – ocenia współprzewodniczący PSE.

Jednak to właśnie uniwersalność tego rozwiązania budzi wątpliwości wśród niektórych ekspertów. – Programy wsparcia nie powinny być powszechne - powinny być skierowane do osób, które są w trudnej sytuacji finansowej. W ostatnich latach ogromną zmorą stały się programy dla każdego, bez progów dochodowych – jak 500 plus czy wakacje kredytowe – argumentuje ekonomista FOR.

Kredyt w banku tylko dla bogatych? Niekoniecznie

W ocenie Zygmuntowskiego "dla osób majętnych czy klasy średniej" 2,4 tys. zł w ramach kredytu powszechnego to "kwota, która niczego nie zmienia, bo i tak dysponują kartą kredytową w banku, często nisko oprocentowaną".

– Tak naprawdę kredyt powszechny już istnieje tylko w duchu koncepcji "socjalizm dla bogatych, kapitalizm dla biednych". Problemem jest to, że z niską wiarygodnością bez stałych źródeł dochodu, nie mogą pozwolić sobie na jednorazowy wydatek – argumentuje Zygmuntowski.

I tu dochodzimy do sedna problemu. Czy faktycznie osoby mniej zamożne nie mają szansy dostać kredytu w bankach komercyjnych? Faktycznie nie, pod jednym warunkiem.

– Jeśli pojawi się nagła potrzeba np. zakup leków czy komputera dla dziecka, to można skorzystać z kredytu bankowego, który jest o wiele tańszy niż chwilówka. Można np. zgłosić się po kartę kredytową. Bycie ubogim nie jest przeszkodą, przeszkodą jest zła historia kredytowa – wyjaśnia Zieliński.

Okazuje się, że wcale nie trzeba mieć milionów na koncie, aby stać się atrakcyjnym klientem dla instytucji. - Sprawdziłem oferty banków i wcale nie trzeba być bogatym, aby dostać kartę kredytową. Podstawą jest nieposiadanie złej historii kredytowej, ale umowy cywilnoprawne czy niskie dochody nie przekreślają klientów. W jednym z dużych polskich banków jest dostępna karta kredytowa dla osób o dochodach od 650 zł, a w innym – dla zatrudnionych na jakąkolwiek umowę, a także emerytów i rencistów – dodaje ekonomista FOR.

Z kolei Zygmuntowski uważa, że w nagłych sytuacjach, jak np. konieczność zakupu leków czy sprzętu do pracy, "nie ma sensu walczyć o kredyt w banku".

Kredyt powszechny a spirala długów

W związku z tym, że kredyt powszechny można byłoby wziąć de facto na wszystko, powstaje ryzyko, że niektórzy zgłoszą się po niego, aby spłacić inny kredyt np. na mieszkanie. Zadłużenie więc wzrośnie – i tu eksperci są zgodni. Rozdźwięk pojawia się w kwestii spirali zadłużenia.

– Dla osób w spirali zadłużenia to rozwiązanie wcale nie musi być korzystne. Zasadnicze pytanie brzmi, dlaczego ktoś w nią wpadł? Czy dlatego, że nie może pracować z powodu choroby? Ale wtedy to zadanie pomocy społecznej. Czy dlatego, że nie kontrolował swoich wydatków? Ale tutaj kolejny kredyt nie jest żadnym rozwiązaniem – podkreśla Zieliński.

– Oprocentowanie 2 proc. przy 3 tys. zł to 60 zł odsetek. To są grosze przy oprocentowaniu mniejszym niż inflacja. Uważam, że kredyt powszechny nie wpędzi Polaków w spiralę długów. Tak, to jest nowy mechanizm dłużny, ale skierowany do tych, którzy inaczej wzięliby chwilówkę na dużo gorszych warunkach i wpadli w spiralę – przekonuje Zygmuntowski.

Jednak jego zdaniem problem tkwi właśnie w tym, że pierwszą decyzją po wpadnięciu w finansowe tarapaty jest wizyta w firmie pożyczkowej. Około 1/3 wszystkich długów zaczyna się właśnie od chwilówek.

– Jeśli ktoś ma tak duże problemy z płynnością i nie ma dla niego innej pomocy społecznej, to idzie po chwilówkę i wpada w spiralę długów. Wówczas spłaca część ruchomą, czyli koszty poza odsetkowe, ale nie ma szansy spłacić podstawy i cały czas odkłada to w czasie. W USA są osoby, które po 20–30 latach nadal spłacają kredyty studenckie, bo nigdy nie osiągnęły dochodu, który pozwoliłby im zapłacić więcej niż tylko kolejną odsetkę – podkreśla Zygmuntowski.

Mimo tego ekonomista FOR uważa, że "2,4 tys. zł to nie jest kwota, która uratuje gospodarstwa domowe będące w spirali zadłużenia". – To jest program, który nie rozwiązuje żadnego problemu – ocenia.

Takie opcje mają zadłużeni

Przyjrzyjmy się zatem wariantom, jakie do dyspozycji mają osoby zadłużone. To m.in. upadłość konsumencka, czyli zmniejszenie lub umorzenie długów w przypadku pojawienia się niezawinionej niewypłacalności.

– Jest to o tyle lepszy mechanizm, że jest skierowany do konkretnych osób. Być może należy wprowadzić zmiany, ale to jest osobna dyskusja. Wymyślanie nowego programu jest pozbawione sensu – powtarza Zieliński.

Poza tym jedną z odpowiedzi na nagłą potrzebę wydania pieniędzy, których nie mamy, jest mechanizm odroczenia płatności. Na rynku jest np. usługa Klarna lub PayPo, dzięki którym można rozłożyć płatności na raty lub zapłacić w późniejszym terminie.

– Mamy fintechy, które pozwalają na odroczenie płatności za zakupy np. na 30 dni bez odsetek. Nie trzeba być zamożnym, żeby z tego skorzystać. Skoro mało osób używa tych narzędzi, to być może trzeba się raczej zastanowić nad edukacją w zakresie wykorzystania dostępnych opcji do zarządzania płynnością w budżecie domowym, a nie wymyślać nowe rozwiązania – ocenia ekonomista FOR.

Rewolucja czy niewypał?

Kredyt powszechny to koncepcja nowa, która, skoro miałaby dotyczyć wszystkich, wymaga pogłębionej dyskusji. Dwugłos wśród ekspertów wskazuje, że wszystko zależy od tego, jaki punkt wyjścia przyjmiemy do rozważań.

W ocenie Zygmuntowskiego koncepcja kredytu powszechnego "adresuje prawdziwy problem, a nie próbuje ograniczać efekty chwilówek, bo to się skończy tym, że chwilówki zejdą do podziemia"

Z kolei Zieliński uważa, że "ani nie został dobrze zdiagnozowany problem, ani nie zostało dobrze zaadresowane rozwiązanie". – Dla mnie to pomysł niezrozumiały. Raport mówi o rzekomym wykluczeniu finansowym osób ubogich, ale trzeba zauważyć, że sam fakt bycia ubogim nie jest przeszkodą przy korzystaniu z instrumentów oferowanych przez banki komercyjne – podsumowuje ekspert FOR.

Czytaj także: https://innpoland.pl/190973,tsue-wydal-opinie-ws-frankowiczow-moga-dochodzic-dodatkowych-roszczen