A teraz stanę się "skretyniałym frustratem". Skrytykuję klub milionerów z PiS [FELIETON]

Konrad Bagiński
14 czerwca 2023, 10:28 • 1 minuta czytania
Po ujawnieniu kolejnej, rozbudowanej i zaktualizowanej listy PiS-owskich milionerów zaczęły się próby bronienia tych ludzi. A bo za PO też zarabiali, i to więcej. A to ile powinien zarabiać szef dużej firmy? Cóż, nie problem w tym ile zarabiają, ale jakie mają (a raczej nie mają) kompetencje.
Wierchuszka PiS stworzyła nową kastę zależnych od partii milionerów. Jacek Dominski/REPORTER
Więcej ciekawych artykułów znajdziesz na stronie głównej

Za bronienie zarobków PiS-owskich nominatów do państwowych spółek zabrały się osoby, po których najmniej bym się tego spodziewał. Weźmy choćby Cezarego Kaźmierczaka, szefa Związku Przedsiębiorców i Pracodawców, który dość obcesowo zapytał "to ile powinien zarabiać szef dużej firmy".


Zdziwił mnie ten tweet i zmartwił. Bo Cezary Kaźmierczak musi zdawać sobie sprawę z tego, że nie tylko o wysokość zarobków tu chodzi, ale i o sens zatrudniania partyjnych bonzów bez doświadczenia w biznesie na bardzo dochodowych stanowiskach.

Naprawdę trudno nie dostrzegać tego, że każdy zasłużony i w miarę sprytny urzędnik służący interesom PiS dostaje jakąś cieplutką, wygodną posadę, na której może spędzić od kilku miesięcy do kilku lat. Najdłużej siedzą ci, o których jest cicho i się nie wychylają. No, chyba że są w jakiś sposób cenni dla władzy – jak choćby Daniel Obajtek. To fighter, bez mrugnięcia okiem wykonujący polecenia z Nowogrodzkiej.

Kiedy dostał polecenie rozmontowania i sprzedania Lotosu zapytał pewnie tylko na kiedy to ma być zrobione. Poprzednik Obajtka, Wojciech Jasiński, też wziął się tam z klucza politycznego. I od razu powiedział swoim menedżerom, żeby robili swoje, a on się zajmie polityką i nie będzie im się wtrącać w robotę.

Tę historię usłyszałem z ust jednego z moich rozmówców, który woli pozostać anonimowy. Jasiński jak powiedział, tak zrobił. Orlen działał więc praktycznie bez prezesa i... działał nieźle. Przynajmniej afer nie było. Albo jeszcze o nich nie wiemy.

W kręgach bliskich spółkom Skarbu Państwa zasłyszałem też historię o pewnym prezesie. Otóż pewnego dnia na zebranie zarządu ów prezes miał wparować z listem od rolnika. Szycha miał powiedzieć, że rolnik dał mu taką propozycję biznesową: jego gospodarstwo jest niedaleko stacji benzynowej państwowej spółki i on chciałby, żeby jego mleko było sprzedawane właśnie na tej stacji, na przykład do kawy. Prezes miał wręczyć list zdumionej osobie zajmującej się sprzedażą.

To jest jeden z drobnych przykładów tego, jak potrafią działać i czym się zajmować prezesi poważnych spółek.

Przecież nie doprowadzili do bankructwa

Kaźmierczak pyta, czy ktoś z owych nowych prezesów i pomniejszych władców doprowadził firmę do ruiny. Dobre pytanie. Nie, do bankructwa nie. Ale ile Polska straciła na sprzedaży Lotosu Saudyjczykom i Węgrom? A ile Orlen stracił na kupnie Polska Press? Ile na budowie słynnych dwóch wież w Ostrołęce wtopiły Energa i Enea? 2-3 miliardy złotych.

I w tym ostatnim przypadku żaden prezes nie miał tyle odwagi, żeby powiedzieć Krzysztofowi Tchórzewskiemu, że nie wyłoży pieniędzy spółki, za które odpowiada, na tę idiotyczną inwestycję. To są prezesi?

Ile pieniędzy wydał były prezes KGHM, Marcin Chludziński na sprowadzenie kilku milionów maseczek największym samolotem świata? Jeszcze żalił się Morawieckiemu, że ktoś ma o to do niego pretensje, bo "gdybyśmy czekali na wszystkie kwity, to pierwsze dostawy byłyby w czerwcu".

Który genialny PiS-owski menedżer odpowiadał za program "Polskie Szwalnie", w ramach którego mieliśmy mieć miliony maseczek wyprodukowanych w Polsce? No i mamy, ale niekoniecznie polskich, niekoniecznie trzymających normy itd.

Kolejna sprawa: zarządzanie w stylu PiS nie musi przecież prowadzić do bankructwa. Może być odwrotnie: przecież Orlen czy spółki energetyczne koszą niesamowite pieniądze. Problem w tym, że naszym kosztem. I jeśli ktoś zapyta, czy wolałem, jak Orlen za prezesa Krawca przez osiem lat zarobił zaledwie "2,9 mld złotych", jak wypomina Obajtek, to odpowiem, że tak.

Bo za paliwo płaciłem poniżej 5 złotych, a nie prawie 7. Ceny prądu też mamy z kosmosu, co widzę po naszych domowych rachunkach, a jednocześnie konta koncernów energetycznych puchną.

Jest tam ktoś kompetentny?

Kiedy zobaczyłem listę PiS-owskich milionerów stworzoną przez Biankę Mikołajewską, pomyślałem, że z tego wszystkiego ta akurat najmniej czepiałbym się sensu zatrudnienia – ale nie wysokości zarobków – Michała Krupińskiego w PZU. W końcu pracował wcześniej w sektorze finansowym, ma "prawdziwe" MBA. Prawdziwe, czyli nie z uczelni Rydzyka czy Czarneckiego.

Problem w tym, że i on jest umoczony politycznie. Tam, gdzie idzie Krupiński, tam cudownym zbiegiem okoliczności podąża za nim brat ministra Ziobry. No i niebywałą karierę w ubezpieczeniach zrobiła przy okazji żona ministra Ziobry. Bo Patrycja Kotecka-Ziobro nie jest już co prawda członkinią zależnego od PZU towarzystwa Link4, ale przecież ciągle jest w nim szefową marketingu.

No i te taśmy Giertycha... Prezes "banku na telefon", jak Kaczyński nazwał Bank Pekao w nagraniu opublikowanym przez "Gazetę Wyborczą", miał uczestniczyć w spotkaniach w sprawie budowy wieżowca na gruncie przy Srebrnej 16. Bank nie zaprzeczył informacjom o nieformalnej roli Michała Krupińskiego. No dobra, Krupińskiego nie ma co bronić.

Pozostaje jeszcze wysokość jego zarobków. Tak, PZU to największy polski ubezpieczyciel, ale do diaska, nie jest firmą całkowicie prywatną. Nie oczekuję, że prezes państwowego banku czy firmy ubezpieczeniowej będzie zarabiał średnią krajową, ale niech chociaż będzie profesjonalistą, a nie usłużnym wykonawcą woli partii i jej prezesa.

Na liście mamy zresztą całą rzeszę urzędników, którzy z dnia na dzień stali się menedżerami odpowiadającymi za setki milionów i miliardy złotych. "Odpowiadającymi" w sensie metaforycznym oczywiście. Teraz nikt nie rozliczy ich działalności.

Pytanie brzmi więc nie tylko ile, ale i kto. Bo nawet (prawdopodobnie) dość kompetentny Michał Krupiński nie został w sektorze bankowym, ale pracuje w firmie inwestycyjnej i jest szefem rady nadzorczej spółki mającej sieć aptek w Polsce. Do bankowości już nie wrócił.

A w zarządach i radach nadzorczych państwowych spółek ciągle mamy tysiące osób, których jedyną kompetencją jest partyjna legitymacja albo rodzinno-biznesowe powiązania z partią rządzącą. I tego się po prostu nie da obronić.

Czytaj także: https://innpoland.pl/194873,czy-pis-wygra-wybory-w-2023