Tyle zapłacili za obiad za granicą. Polak pokazał paragon z wakacji

Maria Glinka
15 lipca 2023, 13:48 • 1 minuta czytania
Wakacyjne obiady wcale nie muszą być drogie. Pod warunkiem... że wyjedziemy za granicę – tak przynajmniej uważa jeden z Polaków, który za bogato zastawiony stół z lokalnymi przysmakami zapłacił tylko 90 zł. Dodatkowo mógł liczyć na prezent. A to wszystko na Krecie.
Polak pokazał paragon z restauracji (zdj. ilustracyjne). Fot. Global Warming Images / Rex Feat / East News
Więcej ciekawych artykułów znajdziesz na stronie głównej

Greckie specjały za 90 zł. Tyle Polacy zapłacili za obiad

Sezon wakacyjny w pełni, więc niektórzy uciekają przed krajową drożyzną za granicę. W poszukiwaniu odpoczynku, pogody i niższych cen pan Artur wybrał się na grecką wyspę Kretę, która od lat cieszy się popularnością wśród Polaków.


Swoimi spostrzeżeniami z lipcowego urlopu podzielił się z portalem o2.pl. Do redakcji przesłał cennik posiłków jednej z restauracji. Jego zdaniem za granicą może być zdecydowanie taniej niż nad polskim Morzem Bałtyckim.

– Zamówiliśmy greckie specjały i szaszłyki z warzywami (suvlaki). Do tego litr wody mineralnej. Całość 20,5 euro – przyznał mężczyzna, cytowany przez serwis. W przeliczeniu na złotówki to około 90 zł. Był to obiad dla dwóch osób.

Po uregulowaniu rachunku na turystów czekała jeszcze słodka niespodzianka. Obsługa sprezentowała im darmowy deser – świeżo upieczone pączki z gałką lodów waniliowych i karafkę lokalnego trunku Raki. Pan Artur przyznał, że posiłek umilał im "widok na góry i morze" oraz "wspaniała pogoda".

– Pomimo niewątpliwego uroku polskiego morza i piaszczystych plaż już teraz przegrywamy cenowo z Grecją i to dużo – przekonywał turysta.

Dlaczego nad Bałtykiem jest drogo?

Tymczasem w Polsce nie możemy mówić o tanich wakacyjnych posiłkach i przekąskach. Jak już informowaliśmy w INNPoland.pl, za suchego gofra bez dodatków nad Bałtykiem trzeba zapłacić 10 zł. Natomiast gałka lodów to wydatek rzędu 7-8 zł.

W tym roku tradycyjny posiłek nad Bałtykiem, czyli smażona ryba z frytkami i surówką stała się niemal luksusem – nie mamy co liczyć, że za taki zestaw obiadowy zapłacimy mniej niż 30 zł. Już w maju w Krynicy Morskiej za dwie ryby i to bez dodatków trzeba było zapłacić aż 78 zł. Wiele osób oburza się paragonami grozy, ale często niesłusznie.

Przy założeniu, że za rybę płacimy wspomniane 30 zł, to "food cost" wynosi około 10 zł. Wydawać by się mogło, że na takim zamówieniu restauracja zarobi więc 20 zł. Jednak to nie do końca prawda, ponieważ od ceny dania trzeba zapłacić jeszcze podatek (8 proc.), co daje zysk rzędu 17,60 zł.

Za tę sumę musi opłacić całą resztę – prąd, gaz, wodę, pracowników, środki czystości. Musi także pamiętać o zamortyzowaniu swojej działalności. Ostatecznie restaurator zarobi więc wcale nie tak wiele – około 30 proc. ceny gotowego dania. W warunkach drożejących kosztów prowadzenia firmy nic więc dziwnego, że niektóre knajpy czy bary zostały zamknięte.