Smażona ryba nie musi być droga. Mieszkanka Kołobrzegu zdradziła trick
Tyle kosztuje ryba nad Bałtykiem
Wielu urlopowiczów nie wyobraża sobie wakacji nad Bałtykiem bez smażonej ryby. Jednak w tym roku za nadmorski przysmak trzeba zapłacić dość dużo.
Jak już informowaliśmy w INNPoland.pl, jedna z turystek, która odwiedziła popularną smażalnię w Kołobrzegu, za dwa dania ze smażoną rybą (z frytkami, surówką i napojem bezalkoholowym) zapłaciła prawie 200 zł. Takich miejsc na kulinarnej mapie Polski jest zdecydowanie więcej.
Tańsza smażona ryba – to możliwe!
Jednak przed szalejącą drożyzną w restauracjach można się uchronić. Sprytny patent na oszczędności zdradziła w rozmowie z "Faktem" pani Renata, która na co dzień mieszka w Kołobrzegu.
Jeśli wybierzemy się na spacer i oddalimy się od plaży na kilkaset metrów, to dotrzemy do niezatłoczonej knajpki. Obsługa uwija się dość szybko, a pani Renata przekonuje, że ryba smakuje tam równie dobrze, jak w obleganych, popularnych barach.
Jest jednak kilka minusów, które mogą odstraszyć potencjalnych smakoszy. Po pierwsze, ryba nie jest podawana w zbyt estetyczny sposób (na papierowych tackach, a nie na talerzach). Po drugie, wadą jest widok. – Niestety, mogłam tylko popatrzeć na otaczające nas ściany i ulicę – przyznała mieszkanka największego kurortu nad Bałtykiem.
Te minusy przysłania jednak ogromny plus – cena. Porcja smażonej ryby kosztuje w tym barze 59 zł. Za 229 g dorsza trzeba zapłacić 31 zł, co daje 140 zł za 1 kg. W ten sposób można więc zaoszczędzić około 30 zł. Wystarczy więc kilkunastominutowy spacer, aby przekonać się, że wakacje nad Bałtykiem wcale nie muszą zrujnować budżetu.
Jednak warto pamiętać, że ten patent sprawdzi się nie tylko nad morzem. Również na Mazurach czy w górach możemy znaleźć tańsze lokale, jeśli tylko oddalimy się od popularnych atrakcji czy deptaków. Posiłki w knajpach schowanych w gąszczu zabudowań mogą być równie smaczne, jak te serwowane w najbardziej obleganych miejscach.
Tani obiad za granicą. Polak pokazał paragon z Grecji
Jednak nie tylko w Polsce można znaleźć restauracje, w których da się smacznie zjeść za niewielkie pieniądze. Jak już informowaliśmy w INNPoland.pl, przekonał się o tym pan Artur, który wypoczywał na greckiej Krecie.
– Zamówiliśmy greckie specjały i szaszłyki z warzywami (suvlaki). Do tego litr wody mineralnej. Całość 20,5 euro – ujawnił mężczyzna. W przeliczeniu na złotówki to około 90 zł. Tyle pan Artur zapłacił za obiad dla dwóch osób w sezonie.
Po uregulowaniu rachunku na turystów czekała jeszcze słodka niespodzianka. Obsługa sprezentowała im darmowy deser – świeżo upieczone pączki z gałką lodów waniliowych i karafkę lokalnego trunku Raki. Pan Artur przyznał, że posiłek umilał im "widok na góry i morze" oraz "wspaniała pogoda".
– Pomimo niewątpliwego uroku polskiego morza i piaszczystych plaż już teraz przegrywamy cenowo z Grecją i to dużo – przekonywał turysta.