Do aut elektrycznych rząd dopłaci z KPO. Pieniądze nie zasypią jednak innych problemów

Sebastian Luc-Lepianka
13 maja 2024, 12:38 • 1 minuta czytania
Polski rząd ogłosił wstępne założenia nowego programu dopłat do samochodów elektrycznych. Budżet programu ma wynosić 1,5 mld zł, a pieniądze będą pochodzić ze środków Krajowego Planu Odbudowy. Ekspert ma wątpliwości, czy rozdawanie pieniędzy cokolwiek zmieni.
W kraju brakuje nam m.in. ładowarek do samochodów. Fot. Wojciech Strozyk/Reporter/East News
Więcej ciekawych artykułów znajdziesz na stronie głównej

Od 2021 roku działa program dopłat "Mój elektryk". Zjednoczona Prawica umożliwiła dofinansowanie zakupu samochodów elektrycznych, także do leasingu lub najmu, z budżetem ostatecznie sięgającym pułapu 900 mln zł.


Teraz rząd Donalda Tuska oferuje nowy program za 1,5 mld złotych, czyli budżecie większym o ponad połowę. Ma on zastąpić podatek od aut spalinowych. Tomasz Wiśniewski, prezes Pracowni Finansowej, wskazuje, że rząd powinien robić więcej, niż tylko dawać pieniądze na zakup aut.

Sytuacja samochodów elektrycznych w Polsce

Nowy program, oprócz dużego dofinansowania z KPO, wprowadza częściowe progi dochodowe i bonusy za zezłomowanie auta niespełniającego norm emisji. Takie rozwiązania mają zachęcić ludzi do przesiadki na pojazdy elektryczne. Jak widzimy na przykładzie Niemiec, które z podobnego programu zrezygnowały, bez takiego wsparcia ludzie niechętnie sięgają po auta z silnikiem elektrycznym.

Pojawiają się wątpliwości czy stymulowanie popytu przez dopłacanie to najbardziej efektywny sposób na przyspieszenie elektryfikacji – przekazuje nam Tomasz Wiśniewski.

Zaznacza, że to dobrze, że rząd zachęca do zmiany samochodów i usuwa z dróg najbardziej emisyjne pojazdy. Przysłowiowe "ale" leży w wątku rozwoju infrastruktury i braku środowiska, które przyjaźnie przyjmie użytkowników elektryków.

Najpilniej potrzebujemy rozwoju infrastruktury stacji ładowania, a do tego niezbędny jest rozwój sieci przesyłowych – komentuje ekspert. – W Polsce dalej obecne są duże "białe plamy", czyli obszary kraju bez żadnej szybkiej ładowarki. Za 1,5 mld zł można byłoby zlikwidować wszystkie te obszary – dodaje.

Budowę publicznych stacji ładowania utrudniają przepisy. Wiśniewski zauważa, że należy uporządkować ich "gąszcz", a rozbudowę sieci energetycznej wesprzeć, aby dostawcy energii mogli łatwiej zapewnić moc do ładowarek. Brak bardziej sprecyzowanych przepisów, jego zdaniem, odstrasza konsumentów i utrudnia instalowanie ładowarek na terenie wspólnot.

– Na zmianach skorzystają najbardziej małe podmioty i inwestorzy, a to wpłynie na konkurencję na rynku – ocenia Tomasz Wiśniewski. 

Potrzeba szerszej transformacji energetycznej

Problemem są także podnoszące się ceny prądu w Polsce. Wspieranie budowy elektrowni OZE i przyśpieszenie procesów przyłączenia ich do sieci mogłoby zmniejszyć nasze rachunki za energię, a co za tym idzie zmniejszyć koszty eksploatacji samochodów elektrycznych. Przy okazji powstanie korzyść dla wszystkich Polaków.

Zdaniem eksperta, lepszym rozwiązaniem niż zmniejszenie ceny auta będzie stworzenie infrastruktury przyjaznej dla wielopoziomowej transformacji energetycznej. Może to zmniejszyć obawy konsumentów przed zakupem takich pojazdów i przyśpieszenie ich wyjazdu na polskie drogi.

Dopłaty są złem koniecznym, ponieważ rynek samochodów elektrycznych nadal dominują pojazdy w cenach premium

– Zapowiadane są premiery tańszych modeli, ale rządy mają narzędzia, by swoją presją przyspieszyć ich wprowadzenie. Budowa ładowarek i tak nas czeka: zgodnie z nowymi regulacjami UE do 2026 r. stacje ładowania osobowych samochodów elektrycznych o mocy co najmniej 400 kW mają być rozmieszczone co 60 km wzdłuż głównych tras – tłumaczy ekspert.

Czytaj także: https://innpoland.pl/206120,kiedy-powstanie-fabryka-izery-electromobility-poland-czeka-wazna-decyzje