Odwiedziłem miejsce, do którego ściągają influencerki i cosplayerzy. Skąd się wzięła ta moda?

Sebastian Luc-Lepianka
27 października 2024, 11:56 • 1 minuta czytania
Na pumpkin patch, czyli dyniowej farmie, sprzedaż dyń jest dodatkiem. Za to dużo jest pozowania do zdjęć na Instagrama. "Miałam sesję na trzech różnych farmach" – mówi mi cosplayerka.
Odwiedziłem farmę dyń w Warszawie. Fot. materiały własne.
Więcej ciekawych artykułów znajdziesz na stronie głównej

Gdzie nie spojrzymy, widać dynie.

Stały się symbolem nie tylko Halloween – ale całego jesiennego "vibe'u". Parki rozrywki nazywane farmami dyń (albo pumpkin patch) nie są w Polsce niczym nowym, bo niektóre działają niemal od dekady. Ale ostatnie lata obrodziły nimi jak grzybami w sezonie. Niektóre rzucają zaporowe ceny. 


Pojechałem na jedną z farm, nieopodal warszawskiego Cmentarza Północnego.

Labirynty i króliki

Gdybym miał wzrost metr trzydzieści albo mniej, pewnie piszczałbym z radości. Większość atrakcji przygotowana jest z myślą o dzieciach (i ich wymiarach), jak labirynty.

Na wejściu zapłaciłem 26 złotych, za trzy godziny pobytu. Znośnie – inny pumpkin patch, położony blisko rezerwatu, chce od dzieci 35 zł za osobę, a w dni ze specjalnymi wydarzeniami ceny skaczą nawet o 20-30 złotych.

Co oznacza, że przeciętna rodzina (w modelu dwoje + dziecko) wykosztuje się za samo wejście na event około 150-200 zł. Do tego pamiątki, przekąski z foodtrucków...

Dla mnie atrakcji starczyło na mniej, niż trzy godziny. To był piątek, bez wielkich wydarzeń, na większość atrakcji byłem za duży, porobiłem więc zdjęcia i dokarmiłem folwark.

Przy okazji: warto sprawdzać opinie klientów w Google i na mediach społecznościowych, bo da się zauważyć, że w innych polskich fermach dyń zgłaszane były przypadki znęcenia się nad zwierzętami.

Tutaj było w porządku, chociaż współczułem licznym królikom w klatkach. Tylko cztery uszate mogły biegać naraz w kojcach. Czworonogom zakupiłem zdrowe warzywka (10 złotych), pogłaskałem owce i kozy, nakarmiłem alpaki i posiedziałem przy sympatycznej (choć niedotykalskiej) śwince.

Na odchodne mogłem zakupić pamiątkę. Cena średniej dyni to 6 zł za sztukę.

To jednak nie dla mnie. Dzieci – owszem, bawiły się wyśmienicie. Ale najbardziej zajęte były osoby ustawiające się do zdjęć na Instagrama. To spory odsetek odwiedzających farmy dyń.

Farma od kuchni

Udało mi się złapać na rozmowę jednego z pracowników. Akurat przy kasie ustawiały się dwie modnie ubrane dziewczyny, które przyjechały na sesję zdjęciową.

– Zdecydowanie najczęściej przychodzą do nas rodziny z dziećmi – opowiedział mi pracownik farmy – Coraz więcej osób przychodzi robić zdjęcia, jak one – wskazał na kasę.

Wbrew pozorom, farmy dyń otwarte są dłużej niż tylko jesienią. Park, który odwiedziłem, działa od kwietnia do końca listopada. Ale latem i wiosną, rzecz jasna, łatwo jest je przegapić. Sam jadąc nad morze prędzej zatrzymałbym się w wielkim labiryncie kukurydzy z zaparkowanym myśliwcem w polu, niż na farmie dyń.

Zresztą, po samym logo czy szyldzie pomyślałbym, że miejsce może być zamknięte w inne pory roku.

Sprzedaż dyń jest tutaj jedynie dodatkiem. Na miejscu znajdzie się małe poletko, głównie w celach edukacyjnych, żeby dzieci mogły zobaczyć, jak rosną warzywa. Na sezon sprowadzają giganty – pochodzą od dostawcy z Łowicza, obsługującego różne miejsca. Pierwsze pojawiają się już pod koniec lipca. 2-3 ton dyń znika im nawet w jeden weekend.

– Na początku sezonu bardziej schodzą ozdobne, potem ludzie bardziej właśnie rzucają się na te duże dynie halloweenowe, które będą mogli wydrążyć. Zdecydowanie więcej ich schodzi od tych zwykłych – tłumaczył mi pracownik parku.

Popyt wymaga stałych uzupełnień. Łącznie same dynie kosztują park ok. 15-20 tys. zł, do tego 5 tys. na inne wydatki.

Rezerwacje każdego dnia

Bilety rozchodzą się jak Pumpkin Spice Latte w kawiarniach. Do końca listopada odwiedzone przeze mnie miejsce miało codziennie po kilka rezerwacji, od wycieczek szkolnych po imprezy urodzinowe.

– Hasła "farma dyni" i tego typu wyszukiwania wskakują od września, kiedy kończy się okres wakacyjny. Ludzie już się mentalnie przestawiają na jesień – dodaje pracownik.

Najczęściej na farmy jeżdżą klasy 1-3. Wycieczki organizowane są na koszt rodziców i traktowane jako… wyjazd edukacyjny (przynajmniej w jednej szkole, z której nauczycielkę złapałem na rozmowę).

– Większość rodziców zdecydowanie woli, aby dzieci spędzały czas na świeżym powietrzu niż przy komputerze, czy tam w jakichś galeriach ze znajomymi – opowiada mi pracownik farmy. Dodaje, że wystawy z dyniami w centrach handlowych stanowią dla nich konkurencję. Chociaż trochę im to zajęło, sklepy też podłapały trend.

Ale drugą ważną klientelę stanowią amatorzy fotografii. I nie chodzi tu wyłącznie o tzw. jesieniary. Pumpkin patch są wdzięcznym tłem dla zdjęć… cosplayerów, czyli osoby przebierające się za postacie z dzieł popkultury.

Super vibe i spooky season

Wyszukując farmy dyniowe, trafiam na zwroty w stylu "wyślij to swojej bestie na jesienne foty".

– Farmy dyniowe mają super vibe. Taka jesień i spooky season w maksymalnej formie. Od razu tworzą zdjęcia o wiele lepiej niż stylizowane fotostudia – mówi dla INNPoland cosplayerka.

Parki dostarczają gotowego tła, rekwizytów – a nawet zwierzaków. I mają inną, kluczową zaletę – są zamkniętą przestrzenią.

– Miałam sesję na trzech różnych farmach i każda była inna. Chociaż miały elementy wspólne, to zawsze inne doświadczenie. Myślę, że dla wielu osób jest to safe space – zauważa cosplayerka.

Profesjonalni fotografowie mają jednak odmienne zdanie. 

– Dla mnie jako fotografa i osoby dorosłej to miejsce słabo przygotowane pod dobre zdjęcia – mówi mi zawodowy fotograf. – 90 proc. [odwiedzających] to matki z dziećmi w wieku do 5 lat, wystrojonymi, jakby zdjęcia miały być postawione na ołtarzyk.

Amatorzy kochają jednak pumpkin patche. Na pewno to lepsze, niż jechać kilometry, aby dla paru fotografii wejść komuś na prawdziwe pole dyniowe.

Uwaga na naciągaczy

Nie wszyscy grają uczciwie. Na co zwracać uwagę? Jak wspominałem, sprawdzajmy opinie innych odwiedzających. Marketing bardzo kreatywnie podciąga pod atrakcje, znajdujące się na terenie tandetne pierdoły z plastiku.

Może się też okazać, że np. "ścieżka sensoryczna", będzie kilkoma kawałkami drewna, betonu i pasem żwiru, choć na innej farmie faktycznie można pobiegać po błotku, kukurydzy czy sianku. A cena taka sama.

Z pomocą przychodzą też... jesieniary. Fotki, które sobie robią, trafiają na Instagrama i TikToki, a krótkie wyszukiwanie haseł kluczowych jak "farma dyń" pozwala nam znaleźć miejsca z całej Polski. Pomaga to ocenić, czy lokalizacja nadaje się tylko na tło zdjęciowe, czy można znaleźć tam coś więcej.

– Myślę, że trend na jesień przychodził do nas powoli od jakichś dziesięciu lat – mówi w rozmowie z INNPoland Renata Ropska, ekspertka ds. reklamy z Uniwersytetu SWPS. – Stopniowo, co roku pojawiało się coraz więcej tradycji związanych z dynią, jak wydrążanie ich i podświetlanie na Halloween, ale także dekoracji oraz potraw. Teraz przyszła pora na modę stricte na całą jesień, porę roku – dodaje.

Czytaj także: https://innpoland.pl/208568,jesien-w-sklepach-w-polsce-tak-polski-rynek-zarabia-na-jesieniarzach