"Lex Tusk" uderza w samo serce polskiej demokracji, ale dotknie też biznes. Przepisy są tak skonstruowane, że komisja rozpocznie polowanie na czarownice, którymi będą nie tylko Tusk czy Pawlak, lecz także przedstawiciele każdej prywatnej firmy.
Reklama.
Reklama.
"Lex Tusk" groźne dla biznesu. Komisja wezwie Obajtka?
"Tchórzliwa i haniebna decyzja", "wstyd i hańba", "czarny dzień dla polskiej demokracji" – takie komentarze z ust polityków opozycji usłyszeliśmy po tym, jak prezydent Andrzej Duda podpisał "lex Tusk".
Ustawa zakłada powołanie Państwowej Komisji do spraw badania wpływów rosyjskich na bezpieczeństwo wewnętrzne Rzeczypospolitej Polskiej w latach 2007–2022. Jednocześnie Duda wskazał, że skieruje ją do Trybunału Konstytucyjnego Julii Przyłębskiej w ramach kontroli następczej. To jednak niczego nie zmienia – przepisy weszły w życie w środę 31 maja.
Jeden z najbardziej kontrowersyjnych przepisów dotyczy środków zaradczych. W ustawie zapisano, że jednym z nich jest zakaz pełnienia funkcji związanych z dysponowaniem środkami publicznymi do 10 lat. To jednak nie wszystko.
Choć potoczna nazwa nowego prawa ma uwypuklić główny cel komisji (atak na Donalda Tuska), to grono osób, w które uderza jest zdecydowanie większe. Jak donosi Wyborcza.biz, komisja może wezwać de facto... przedstawiciela każdej firmy.
– Co do zasady komisja może wzywać osoby, które pełnią lub pełniły funkcje kierownicze w spółkach kontrolowanych przez skarb państwa, w tym giełdowych, takich jak PKN Orlen, Lotos, Tauron, Enea, PGE, Jastrzębska Spółka Węglowa oraz spółki zależne – tłumaczy prof. Michał Romanowski, współtwórca głównych nurtów polskiej doktryny prawa spółek i rynku kapitałowego, cytowany przez portal.
Jednak zdaniem profesora wezwanie od komisji mogą otrzymać także byli menedżerowie tych spółek (przed 2015 r.) i członkowie rad nadzorczych. W jego ocenie to może być "ogromna liczba" osób.
Prywatne firmy mogą stanąć przed komisją
Co więcej, komisja będzie mogła wzywać również kadry kierownicze firm prywatnych, jeśli oceni, że jest to niezbędne do przeprowadzenia postępowania dowodowego np. z uwagi na transakcje między firmami prywatnymi.
W czym tkwi problem? W ustawie nie ma definicji "wpływów rosyjskich". Zatem nie można wykluczyć, że komisja uzna interesy firmy zwykłego Kowalskiego za sprzyjające Rosji.
Biznes apelował o niepodpisywanie ustawy
Na wątpliwe prerogatywy wynikające z "lex Tusk" przedstawiciele środowiska biznesu zwracali uwagę jeszcze przed podpisem prezydenta. Rada Przedsiębiorczości uważa, że ustawa jest rażącym przykładem grzechów polskiego systemu stanowienia prawa oraz "tworzy precedens, który w przyszłości może prowadzić miliony Polaków do pozbawiania gwarantowanych przez konstytucję praw obywatelskich".
– Raz stworzona instytucja może być za pół roku wykorzystania przeciwko dziennikarzom, za pół roku przeciwko przedsiębiorcom, a za jakiś czas na przykład przeciwko naukowcom – tłumaczył w TVN24 Wojciech Kostrzewa, prezes Polskiej Rady Biznesu.
Kostrzewa zwrócił także uwagę, że w przypadku ewentualnego rozszerzenia działań komisji o kolejne obszary istnieje ryzyko, że jeśli ktoś inwestuje w Polsce, to za jakiś czas może zostać ukarany, ponieważ "prowadził handel z kimś, z kim w danym momencie z perspektywy politycznej nie powinien".
Masz propozycję tematu? Chcesz opowiedzieć ciekawą historię? Odezwij się do nas na kontakt@innpoland.pl
Przez "lex Tusk" eksperci nie chcą już doradzać prezydentowi
Pierwsze decyzje w geście sprzeciwu wobec "lex Tusk" podjęli już niektórzy specjaliści. Rektor Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie Stanisław Mazur zrezygnował z zasiadania w Radzie do spraw Szkolnictwa Wyższego, Nauki i Innowacji, którą powołał Duda.
"W mojej opinii podpisanie przez Pana Prezydenta ustawy o Państwowej Komisji do spraw badania wpływów rosyjskich na bezpieczeństwo wewnętrzne Rzeczypospolitej Polskiej w latach 2007-2022, to decyzja o wielkich i trudnych do przewidzenia konsekwencjach dla demokracji w Polsce. Mając na względzie bezsprzeczne wady prawne tej ustawy, ale także jej antydemokratyczny charakter, nie mogę pozostać bierny" – czytamy w piśmie, które rektor opublikował na Twitterze.
Jak przekonuje, decyzję o rezygnacji z zasiadania w gremium podjął "z wielkim żalem". Nie jest to pierwsze odejście. Z Narodowej Rady Rozwoju odszedł prof. Krzysztof Pyrć, znany wirusolog. Z kolei z członkostwa w Radzie do Spraw Samorządu Terytorialnego przy Prezydencie RP zrezygnował Marcin Krupa, prezydent Katowic.