Każdy minister ma znaleźć od 3 do 6 proc. oszczędności w swoim resorcie – takie żądanie na jesieni ubiegłego roku miał wyartykułować premier Mateusz Morawiecki. Jednak, jak mówi znane przysłowie, "najciemniej pod latarnią".
Z raportów pokontrolnych Najwyższej Izby Kontroli (NIK), na które powołuje się "Fakt", wynika bowiem, że o oszczędnościach w Kancelarii Premiera nie ma mowy. Tylko w zeszłym, kryzysowym roku liczba etatów wzrosła o 44. Z kolei przeciętne wynagrodzenie zwiększyło się o 700 zł.
Dlaczego? Raport NIK ujawnia dość zaskakujące uzasadnienie. "Zwiększenie stanu zatrudnienia wynikało z realizacji przez KPRM nowych zadań i utworzenia nowych departamentów. Nowe zadania dotyczyły m.in. koordynowania prac Komitetu Ekonomicznego Rady Ministrów oraz obsługi merytorycznej i organizacyjnej Wiceprezesa Rady Ministrów, pełnienia roli koordynacyjnej w zakresie działań realizowanych przez Kancelarię w ramach Krajowego Planu Odbudowy" – czytamy w dokumencie, cytowanym przez "Fakt".
W tym kontekście warto pamiętać, że do dziś Polska nie otrzymała nawet złotówki z KPO. W związku z niewypełnieniem kamieni milowych dotyczących m.in. ustawy o Sądzie Najwyższym Unia Europejska (UE) wstrzymuje wypłatę środków i nie wiadomo, kiedy popłyną do Polski.
Z corocznych raportów NIK wynika, jak w ciągu ostatnich 8 lat zmieniały się zatrudnienie i pensje w KPRM. Jeszcze w 2015 r. pracowało tam 555 osób, a przeciętne wynagrodzenie wynosiło 8018 zł.
Każdy kolejny rok to przyrost liczby pracowników i zarobków. Już w 2018 r. liczba etatów wynosiła 680, a przeciętne wynagrodzenie opiewało na 9068,70 zł.
W 2021 r. w Kancelarii Premiera pracowało 725 osób, a w rok później – 769 osób. Z kolei wynagrodzenie wzrosło w ciągu roku z 11 053,20 zł do 11 737,07 zł. Od początku przejęcia władzy przez PiS w KPRM pojawiło się aż 214 nowych etatów.
"Wzrost zatrudnienia w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów związany był przede wszystkim z koniecznością realizacji nowych, powierzonych zadań. KPRM przejęła zadania w obszarze pionu Unii Europejskiej, wydzielonego z Ministerstwa Spraw Zagranicznych oraz działu informatyzacji ze zlikwidowanego Ministerstwa Cyfryzacji" – tłumaczy Centrum Informacyjne Rządu (CIR) w komunikacie przesłanym do redakcji "Faktu".
To niejedyne wątpliwe efekty polityki zaciskania pasa. Rząd chciał dać przykład Polakom i nakazał administracji zmniejszenie zużycia prądu o 10 proc., ale po kilku miesiącach wyszło na jaw, że nie przyniosło to spektakularnych efektów.
Najbardziej prądożernym resortem jest MSZ. W ciągu dwóch miesięcy 2023 r. resort wykorzystał prawie 700 tys. kWh, choć jest to i tak mniej niż wcześniej. Drugim największym prądożercą jest Ministerstwo Rodziny i Polityki Społecznej (MRiPS). W ciągu dwóch miesięcy resort Marleny Maląg zużył ponad 200 tys. kWh. Choć udało się zmniejszyć zużycie o 10 proc., to trudno mówić o sukcesie, ponieważ rachunki nawet nie drgnęły.
Natomiast sam Morawiecki nakazał w KPRM wyłączać światło w słoneczne dni. Wśród innych dobrych praktyk są m.in. wyłączanie klimatyzacji czy drukowanie dwustronne i bez kolorów.