
Pomimo wojny w Ukrainie Europa nadal kupuje od Rosji gaz za wiele miliardów euro, a kraje UE nie są jednomyślne, jak to ukrócić – zauważa "Der Spiegel" - pisze w swoim opracowaniu Wojciech Szymański.
Ponad trzy lata po rosyjskiej inwazji na Ukrainę wiele państw Unii Europejskiej wciąż importuje gaz ziemny i ropę naftową z Rosji, pośrednio zasilając w ten sposób kasę wojenną Władimira Putina, zauważa niemiecki magazyn "Der Spiegel" w swoim wydaniu internetowym.
Gazeta przytacza dane Komisji Europejskiej, która szacuje, że w ubiegłym roku 19 procent całego importu gazu do UE stanowił surowiec z Rosji. Jego wartość to około 15 miliardów euro.
Do trzech krajów Unii – Słowacji, Bułgarii i Węgier – gaz dociera bezpośrednio gazociągami. Z kolei w formie skroplonej (LNG) pojawia się w portach w Hiszpanii czy Francji. Jak czytamy, Niemcy nie importują już bezpośrednio gazu z Rosji. Można jednak założyć, że rosyjski LNG trafia również do niemieckich rurociągów i magazynów poprzez wewnętrzny rynek gazu UE.
"Odejście od gazu z Rosji jest dla Europy trudniejsze niż odejście od importu rosyjskiego węgla lub ropy".
Koniec za dwa lata?
W ten poniedziałek (20.10.2025) unijni ministrowie ds. energii przyjęli rozporządzenie, mające skończyć z importem gazu z Rosji do końca 2027 roku. Jak czytamy, powinno ono również położyć kres jakimkolwiek fantazjom o reaktywacji gazociągu Nord Stream.
Jednak poufna korespondencja, do której dotarł "Spiegel", pokazuje, że droga do porozumienia była dotychczas mocno skomplikowana, a po przegłosowaniu rozporządzenia wszystkie zainteresowane strony czekają jeszcze intensywne negocjacje.
Zwolennicy i hamulcowi
Gazeta podaje, że w Europie to przede wszystkim Duńczycy opowiadają się za szybkim zakończeniem importu. Wspierają ich takie kraje Niemcy, Polska, Finlandia czy Belgia. Jednak Francja, Hiszpania czy Włochy chcą dalszych prac nad porozumieniem i wprowadzenia poprawek.
Węgry i Słowacja odrzucały proponowany tekst.
"Krytycy obawiają się, że po wprowadzeniu zakazu importu rosyjskiego gazu jego cena może jeszcze wzrosnąć, co odbije się negatywnie na i tak już dotkniętym kryzysem przemyśle w UE. Komisja uspokaja jednak, twierdząc, że na rynku międzynarodowym jest wystarczająco dużo innych dostawców". Wpływ na ceny ma być zatem "ograniczony" - czytamy.
Państwa członkowskie chcą jednak pozostawić sobie uchyloną furtkę. Jeśli dostawy energii w jednym lub kilku krajach UE zostaną nagle i znacząco zagrożone, Komisja Europejska ma mieć możliwość zawieszenia planowanego rozporządzenia na określony czas – donosi "Der Spiegel".
Zobacz także
