Pieniądze są dla Polaków jak seks. "Nie ma w tych sprawach pełnego otwarcia"
Cynicy podkreślali niegdyś, że małżeństwo to przede wszystkim wspólnota majątkowa. Czasy się zmieniły, zyskaliśmy większe bezpieczeństwo socjalne, w związkach zaczęliśmy stawiać na emocje. Ale to tylko pozorna ewolucja: pieniądze wciąż mają przemożny wpływ na nasze związki – stały się tabu, o którym się nie rozmawia, ale o którym wystarczająco często się myśli.
Może dlatego, że zaczęliśmy walczyć o autonomię w związkach. Opublikowane ostatnio wyniki badań butiku badawczego Maison & Partners dowodzą, że niemal dwie trzecie osób młodych, w wieku od 18 do 35 lat, „zarządza domowymi finansami wspólnie ze swoim partnerem”. Ale to nie oznacza, że dzielą się z nim wszystkim, co mają: 40 proc. (po części z grupy „współzarządzających”) przyznaje się do posiadania własnych pieniędzy.
Ba, za związkami, w których obie strony utrzymują kompletną niezależność finansową, optuje aż 18 proc. badanych. – Często partnerzy zatajają wysokość dochodów i wydatki – dorzuca, omawiając badania portal Puls HR. W rozmaity sposób spłacają też kredyty zadłużone pary: co trzecia płaci „po równo”, co trzecia w rozmaitych proporcjach, w co trzecim związku – raty uiszcza tylko jedna osoba.
Sztuka polega na tym, by jedno wiedziało, na ile sobie pozwolić, a drugie akceptowało wydatki fundowanie sobie mniejszych czy większych przyjemności - przekonują psycholodzy.•Fot. 123rf.com
O pieniądzach otwarcie mówimy przy rozstaniu
Ekonomiści i psychologowie mnożą przyczyny rodzenia się tego tabu. Niemal 2,5 mln Polaków tkwi w długach: czasem z biedy, czasem z niefrasobliwości, czasem z niewiedzy. Więc nie ma się czym chwalić.
Jakąś rolę może grać obawa przed rodzinnymi finansowymi „prośbami lub propozycjami nie do odrzucenia”. Jeszcze inną, podświadome przeczucie, że ktoś ze znajomych może oczekiwać, że skoro zarabiamy lepiej, to dorzucimy się do zbiórki na obojętny nam cel albo nasz udział we wspólnym przedsięwzięciu będzie wyższy.
W związkach jest jeszcze coś. – Temat pieniędzy rzadko wypływa na spotkaniach z psychologiem, przynajmniej na początku jest uważany za poboczny. Dopiero po dłuższym czasie okazuje się, że w sytuacji gdy para znajdzie się na życiowym zakręcie, ten temat powraca – podkreśla nasza rozmówczyni.
– Okazuje się, że nie było zgodności co do tego, jak i na co wydawać. Bo jedno miało trochę własnych pieniędzy, albo mieli wspólną pulę, ale wydawali odrębnie, albo pula była wspólna, „ale to nigdy nie były moje decyzje” – dodaje.
Tradycyjny model, w którym mężczyzna utrzymywał rodzinę przeszedł do historii. Zanik tradycyjnych ról potrafi fatalnie wpływać zarówno na kobiety, jak i mężczyzn.•Fot. 123rf.com
– Kiedyś kobiety cieszyły się, że w ogóle mają pracę – zastrzega Matys-Wasilewska. – Dziś często wspinają się na pozycję, w której finansowo stoją wyżej od partnerów. To niebezpieczny moment, bo jeśli kiedyś kobieta czuła się gorsza i zagrożona, tak teraz zaczyna tracić do niego szacunek. A mężczyzna się zapada, zwłaszcza, jeżeli jego poczucie własnej wartości opierało się wyłącznie na zarobkach – dodaje.
– Dopiero uświadomienie sobie tych stereotypów i tego, co rzeczywiście nami kieruje, pozwala na to, by zacząć realnie rozmawiać: czym jest pieniądz w rodzinie i do czego ma nam służyć – podsumowuje ekspertka.
Jedno konto, jedna pula pieniędzy
Ekonomiści typują kilka rozmaitych modelów gospodarowania w związku. Kubański to pełna wspólnota: jedno konto i jedna pula, wspólne decyzje o każdym wydatku. Francuski opiera się na proporcjach – ja zarabiam 3000, ty 2000, więc ja pokrywam 60, a ty 40 proc. wydatków. Amerykański to pełne rozdzielenie dochodów i pokrywanie wspólnych wydatków po każdorazowej indywidualnej konsultacji.
Matys-Wasilewska przekonuje, że najzdrowszy dla relacji jest model kubański. – Domowego budżetu nie da się podzielić według jakiegoś modelu matematycznego. Trudno dzielić wydatki 50:50 czy w proporcji do zarobków, kiedy zawsze będzie się pojawiać w dyskusjach argument „a moja rodzina kupiła pół tego mieszkania, twoja się nie dołożyła ani złotówki” – przekonuje.
Jedno konto i jedna pula pieniędzy cementują związek. Spierać się można do woli, aż w końcu dojdzie się do jakiegoś wspólnego punktu - twierdzą eksperci.•Fot. 123rf.com
Niezależność, która idzie zbyt daleko
Idealny model to ten, w którym z jednej strony narzucamy sobie pewną kontrolę własnych wydatków, uwzględniając opinię partnera czy finansową sytuację związku. A jednocześnie możemy liczyć na akceptację a priori, gdy chcemy sobie sprawić jakąś przyjemność.
– Generalnie, ważna jest otwartość: gdy idę do fryzjera, to nie muszę się z tym ukrywać – partner to akceptuje i nie uważa za realizację widzimisię – podkreśla psycholog. – To stan, w którym sprawiamy sobie przyjemność, a partner wie o tym i jest zadowolony z faktu, że jesteśmy szczęśliwsi – dorzuca.
– Ustalenie granic finansowej swobody w związku, że mam swoje pieniądze i nic partnerowi do tego nie jest dobre – podsumowuje Matys-Wasilewska. – To niezależność, która idzie zbyt daleko. Pokazuje tylko, że istnieje przestrzeń, której wspólnie nie dzielimy. I że to tylko kwestia czasu, kiedy zaczną się kryzysy – przestrzega.
Potrzebna nam jest szczerość: zaufanie, że wydając pieniądze, robimy to z głową – partner ma w to wgląd i wie, że robię to z rozwagą. Nie ma kontroli, ale nie ma też ukrywania.