Mission Impossible w wersji PiS. Prezes Kaczyński chce zbudować "polską Bawarię" na Podkarpaciu
Dubaju nie zbudujemy – mówił Jarosław Kaczyński podczas weekendowej Wojewódzkiej Konwencji Wyborczej Prawa i Sprawiedliwości w Jasionce koło Rzeszowa. – Ale czy nie dałoby się na tej ziemi, a także na ziemiach pogranicznych wobec Podkarpacia zbudować polskiej Bawarii – sugerował. Patrząc na historię tego wyjątkowego regionu Republiki Federalnej trzeba sobie powiedzieć: nie.
Wypowiedzi te brzmią tak, jakby Bawaria wypracowała jakiś model funkcjonowania, który można byłoby skopiować na Podkarpaciu w relatywnie prosty sposób. Niestety, niemal każde z decydujących dla dzisiejszej prosperity Bawarii doświadczeń było unikalne i nie do powtórzenia w obecnych – i zapewne przyszłych – realiach.
Biedny matecznik Wodza
Jarosław Kaczyński słusznie przypomina, że Bawaria przez wiele dekad uchodziła za niemiecki zaścianek: biedny i zacofany. – Do początku XIX wieku aż 56 proc. ziemi należało do klasztorów – pisał historyk Thomas Nipperday w pracy „Germany From Napoleon To Bismarck 1800-1866”. – Aż ten kościelny monopol został przełamany przez rząd, a ziemie wyprzedane mniej więcej w 1803 r. – dorzucał.
Ten późny koniec średniowiecza wiele w regionie nie zmienił: Bawaria była krainą stabilnie biedną, znaną co najwyżej z rolnictwa. Nomen omen, dzięki temu stała się żyzną glebą dla nowych ruchów politycznych. „Nowy trybun ludowy rośnie w siłę w Bawarii” – donosił szacowny „The New York Times” w 1922 roku. I była to pierwsza wzmianka amerykańskiej gazecie o krzykaczu z bawarskich piwiarni, Adolfie Hitlerze.
Zanim Monachium stało się symbolem prosperity, było matecznikiem nazistów.•Fot. 123rf.com
Tak się stało, a Monachium stało się symboliczną quasi-stolicą III Rzeszy. Reżim nie wtrącał się zanadto w lokalne sprawy, zresztą nie miał po co, bowiem land stał się rzeczywistym bastionem nowej władzy. Co więcej, po wojnie alianci ociągali się z egzekwowaniem tu denazyfikacji i rozliczania establishmentu III Rzeszy, być może próbując w ten sposób zapobiec odradzaniu się nazizmu.
Poza biedą i niegdysiejszym rolniczym charakterem regionu, trudno jednak o analogie z Podkarpaciem.
Klucze do koniunktury
Tym bardziej, gdy chodzi o lata powojenne. Wtedy przyszedł czas decydujących o przyszłości Bawarii zmian. Pierwszą stanowił lokalny polityk i weteran I wojny światowej, ekonomista Ludwig Erhard – to on, już w 1944 r., napisał plan odbudowy gospodarki Niemiec po przegranej nazistów. Analiza wpadła w ręce Amerykanów i zwróciła ich uwagę na tego speca. Po wojnie został mianowany ministrem finansów Bawarii, a karierę zwieńczył piastując urząd kanclerza RFN.
Drugim kluczowym czynnikiem był Plan Marshalla. W dokumentach Fundacji im. George'a Marshalla Bawaria – obok landów Szlezwik-Holsztyn oraz Dolnej Saksonii – jest wymieniona jako jeden z największych beneficjentów finansowych Planu. – W studium z lutego 1949 r. planiści zidentyfikowali tam mieszkalnictwo jako jedną z najpilniejszych potrzeb Niemców – czytamy w dokumencie „Implementing The Marshall Plan”.
Tuż po wojnie Bawaria zaczęła przechwytywać przedsiębiorstwa, które były zmuszone do ucieczki z landów położonych na wschodzie.•Fot. 123rf.com
Potem trzeba było „tylko” zapewnić im cieplarniane warunki. Po wojnie większość mieszkańców landu stanowili rolnicy – gotowi pracować za niższe stawki, dłużej i z większym poświęceniem niż w innych regionach. Monachium obrosło też uczelniami: co najmniej kilkanaście szkół wyższych miało pełnić rolę „fabryki mózgów” dla przyciągniętych do Bawarii korporacji.
W przypadku Podkarpacia może przytrafić się światły lokalny lider, ale na potężne środki z międzynarodowego planu pomocy gospodarczej nie ma co liczyć, podobnie na rejteradę dużych koncernów z innych regionów Polski. Na dodatek Bawaria jest położona obok bogatych i chłonnych rynków – austriackiego i szwajcarskiego. Przy całym szacunku dla Słowacji i Ukrainy, tamtejszym rynkom daleko do takiego potencjału.
Mieszkańcy Bawarii mogą się łudzić, że wciąż jest to sielski i tradycyjny zakątek Niemiec, ale już co czwarty mieszkaniec landu to imigrant lub potomek imigrantów.•Fot. 123rf.com
Wbrew pozorom, Bawaria nie dla wszystkich jest dziś ową „planetą szczęśliwców”, jak ją nazywają apologeci. – Widzę, jak o przetrwanie walczą tu całe rodziny – opowiadał, zaledwie kilka lat temu, w rozmowie z „The New York Times” jeden z urzędników z dystryktu Erlangen-Hoechstadt. – W gruncie rzeczy, po części to gospodarcze prosperity wzięło się z tego, że ludzie nie są otoczeni taką opieką socjalną, jaką powinni zostać objęci – wskazywał.
Przy 3,5-procentowym bezrobociu, robotnicy narzekają na stawki. Miejscowi ekonomiści wciąż pamiętają o załamaniu z początku lat 90.: koniec zimnej wojny oznaczał bowiem zredukowanie wydatków na lotnictwo i obronność, a do tego doszedł spadek eksportu w latach 1993-94. Bawarski rząd ratował się wówczas wyprzedażą wartego 2,9 mld euro majątku, głównie udziałów w firmach energetycznych i infrastrukturze. Polityka, która dla PiS wydaje się być nie do pomyślenia.
Do tego wszystkiego należałoby dodać kłopoty z zachowaniem owej słynnej katolickiej tożsamości regionu: żeby móc rozwijać przemysł i nowoczesne technologie, Bawaria chętnie ściągała pracowników zza granicy. Dziś nawet co czwarty mieszkaniec landu ma „migracyjny background”, jak to określają miejscowi, na co lokalni nacjonaliści odpowiedzieli nakazem wieszania krzyżów na „widocznych miejscach” w instytucjach publicznych.
Na koniec warto też wspomnieć, że Bawaria jest też wyjątkowa pod względem politycznym – to jedno z nielicznych miejsc w Europie, w których nieprzerwanie od 1949 roku rządzi jedna partia, CSU. Aczkolwiek ta akurat specyfika regionu spodobałaby się każdej partii politycznej, która byłaby w stanie uzyskać tak wyjątkowy monopol na władzę.