Znaleźliśmy rozwiązanie kryzysu z testem przedsiębiorcy. Drogi rządzie, to banalnie proste

Konrad Bagiński
Sytuacja z testem przedsiębiorcy to już czystej wody kabaret. W tym samym momencie członkowie rządu wygłaszają wykluczające się tezy – jedni mówią, że to rozwiązanie nie jest brane pod uwagę, nie ma tematu, testu nie będzie, drudzy spokojnie przyznają, że prace nad nim są prowadzone. O co w tym wszystkim chodzi?
Minister przedsiębiorczości i technologii Jadwiga Emilewicz zapowiada koniec projektu pod nazwą test przedsiębiorczości. Ale to nie znaczy, że rząd odpuści samozatrudnionym. Fot. Grzegorz Celejewski / Agencja Gazeta
Oczywiście o pieniądze. Bo rząd usilnie szukający banknotów w naszych portfelach nie może przejść obojętnie obok kilku miliardów, które zostają u obywateli. I rząd nie ma jak ich wydać, nie ma nad nimi kontroli. A przecież wszyscy wiedzą, że rząd spożytkowałby te pieniądze najlepiej.

To dlatego Leszek Skiba, wiceminister finansów, przyznaje, że prace nad tzw. testem przedsiębiorcy ciągle trwają. Powiedział to – jak zauważa Rzeczpospolita – kilkakrotnie. I to dokładnie w tym samym czasie, gdy Jadwiga Emilewicz, minister przedsiębiorczości i technologii, zapewniała niemal z ręką na sercu, że to nieprawda i że żadnych zmian w prawie nikt już nie planuje.


Zakładam, że pani minister nie kłamie, ale jest bardzo źle poinformowana (w sumie obie opcje nie są specjalnie optymistyczne). Zresztą już raz prawie obiecała taksówkarzom wyłączenie Ubera, by potem przyznać, że to przecież nierealne. Wcześniej, podczas szczytu klimatycznego udowadniała, że rząd zajął się kwestią czystego powietrza z dwóch powodów: kapitulacji lewicy i nauk Jana Pawła II. Pani minister głosi różne tezy, nie mające zbyt wiele z rzeczywistością.

Teraz nie można więc mieć wątpliwości, że rząd pracuje nad jakimś rozwiązaniem, które może ukrócić przywileje przedsiębiorców – a konkretnie fakt, że mogą rozliczać się inaczej i bardziej korzystnie niż etatowcy.

Test ma jakiś sens
Powiedzmy sobie uczciwie – rząd ma trochę racji, bo niby dlaczego praca na wysoko płatnym etacie jest obłożona podatkiem w wysokości 32 procent, a zarobki dobrze prosperującego przedsiębiorcy mogą być objęte 19-procentowym ryczałtem? Nie można się w takiej sytuacji dziwić faktowi, że spora część menedżerów zakłada firmę i rozlicza się według korzystniejszej dla nich stawki.

Z pewnością są też takie osoby, którym pracodawca wręcz kazał założyć firmę – bo to rozwiązanie również dla niego jest po prostu tańsze i o wiele prostsze w obsłudze. Tych oczywiście trzeba chronić przez samowolą ich biznesowego suwerena.

Wydaje mi się, że znalazłem rozwiązanie tej sytuacji. A może by tak wszystkich obłożyć jednakową daniną? Niech ci na etacie i ci, którzy mają własne firmy, płacą jednakowy podatek i niech jednakowe będą koszty ich pracy. Wtedy każdy wybierze to, co mu bardziej pasuje, a rząd nie będzie miał problemu z tym, że niektórzy zarabiają za dużo i chcą uratować część swoich pieniędzy przed zakusami państwa.

Wtedy pieniądze do budżetu będą spokojnie spływać jednolicie szerokim strumieniem i wszystkim będzie żyło się łatwiej. A rząd nie będzie musiał kombinować i podejmować niepopularnych decyzji. Bo to, co planuje – czyli przetrzepanie potencjalnie nawet miliona przedsiębiorców, wyłuskanie z nich 80 tysięcy nieszczęśników i kazanie im zapłacić wyższego podatku i ZUS-u za 5 ostatnich lat nie przysporzy rządowi popularności.

Aha – to rozwiązanie, które proponuję, nazywa się podatkiem liniowym i jest znane w wielu krajach.