Wielu firmom to się nie spodoba. Takie będą konsekwencje zmian w umowach śmieciowych
Składki ZUS są dziś płacone od każdej umowy o pracę oraz od zleceń. W tym drugim przypadku płaci się jednak o wiele mniej. Na te pieniądze, uciekające ZUS-owi, łakomym okiem patrzy rząd. Ma już plan, jak się do nich dobrać. Wielu firmom się to nie spodoba.
Poprzedni rząd Morawieckiego miał już ponoć gotowe plany ozusowania wszystkich umów – zarówno zleceń, jak i tych o dzieło. Gdyby je przeprocedował, w roku 2020 budżet zyskałby mniej więcej 3,1 miliarda złotych. O tyle bogatszy stałby się ZUS, dzięki czemu wymagałby mniejszej dotacji z budżetu państwa.
Jak pisze Dziennik.pl, rząd i partia rządząca zmieniły jednak kierunek zmian i obecnie planują objęcie pełnym ZUS-em tylko umów zlecenie. Jak to ma działać?
Obecnie osoba pracująca na zleceniu płaci składki ZUS liczone od wysokości minimalnej pensji. Oczywiście składowych jest kilka, ale jest to zdecydowanie bardziej opłacalne dla pracodawcy i pracownika, niż pełen etat. Po zmianach składki liczone byłyby od faktycznie wypłacanej pensji, więc zlecenie i etat zostałyby praktycznie zrównane.
Podobnie byłoby w przypadku, gdy pracownik dostaje w jednej firmie pieniądze z umowy o pracę, w drugiej zaś dorabia zleceniami. Dziś w takim przypadku nie płaci składek od tej drugiej dodatkowej umowy, o ile tylko dostaje pensję przynajmniej minimalną z umowy o pracę. To teoretycznie proste, ale jeśli pracuje się dla kilku podmiotów, policzenie odpowiednich składek potrafi być niezłym wyzwaniem.
Problemy z umowami o dzieło
Dlaczego umowy zlecenia, a nie o dzieło? – Bo te drugie są bardzo trudne do ozusowania. Warto zauważyć, że jest to jedna z najstarszych historycznie umów, jej geneza sięga starożytności. Płaci się za skutek a nie za czas jej trwania, efekt zaś jest ściśle określony. Tymczasem składki ZUS są z zasady pobierane są cyklicznie w za dany okres czasu. Umowa zlecenie ma określony czas trwania, więc o wiele łatwiej jest objąć ją składkami. Owszem, ona ma również często konkretny efekt, ale jest z zasady diametralnie różna od umowy o dzieło – tłumaczy w rozmowie z INNPoland.pl Andrzej Kubisiak, ekspert ds. rynku pracy z Polskiego Instytutu Ekonomicznego.
Składki ZUS rosną co roku, przyprawiając pracodawców i samozatrudnionych o ból głowy•Fot. Mikołaj Kuras / Agencja Gazeta
Sprawdźmy to na przykładzie osoby, która dostaje 3500 zł na rękę. Jej umowa musi wtedy opiewać na kwotę 4 928 złotych - a więc pracownik pozbawiany jest 1428 złotych na koszty ubezpieczeń i składek. Jeszcze więcej płaci pracodawca. Osoba, którą zatrudni i zapłaci jej 3500 zł na rękę, będzie kosztować firmę 5 944 złote miesięcznie – aż 2444 złote więcej od tego, co faktycznie zarobi.
W przypadku umowy zlecenie, pracownik zaoszczędzi 252 złote miesięcznie, pracodawca – ponad 300 złotych. Umowa o dzieło to oszczędność odpowiednio 839 złotych i aż 1855 złotych miesięcznie. Nie ma się więc co dziwić, że pracodawcy najchętniej wybieraliby te tańsze formy zatrudnienia. Dla pracowników oznaczają one jednak brak prawa do płatnego urlopu, chorobowego, a także w przypadku umów o dzieło – brak ubezpieczeń zdrowotnych i emerytalnych.
Podwyższenie składek
– Kilka lat temu umowy zlecenia zostały objęte składkami liczonymi od pensji minimalnej. Dziś pojawia się pomysł, by te składki podwyższyć. Może być to krok w kierunku zmniejszenia różnicy między formami zatrudnienia. Bo warto pamiętać, że jednym z kluczowych problemów na rynku są różne koszty pracy. Pracodawcy w okresie kryzysu odeszli w znacznej mierze od umów o pracę na rzecz umów cywilnoprawnych. I ten proces w warunkach kryzysu był jak najbardziej uzasadniony. Chodziło jednocześnie o utrzymanie poziomu zatrudnienia i obniżenie kosztów funkcjonowania przedsiębiorstw. Tyle że czasy się zmieniły i od 10 lat nie ma mowy o kryzysie, natomiast w części branż nie ma nawet możliwości, by pracownik wynegocjował inną niż umowa cywilnoprawna formę zatrudnienia – mówi nam Kubisiak.
Ozusowanie wszystkich umów wydaje się więc krokiem ku normalności – w końcu niejeden rząd zapowiadał likwidację umów śmieciowych. Śmieciowych – czyli nie dających zatrudnionym pełni praw pracowniczych i zabezpieczeń. Śmieciówki mają jednak swoje zalety – to elastyczność zatrudnienia pożądana przez wiele grup społecznych, łatwość czasowego zatrudnienia i niskie obciążenia fiskalne.
– Pojawia się wiele głosów i sygnałów ze strony związków zawodowych, ale i Komisji Europejskiej czy OECD, mówiących o tym, że umów cywilnoprawnych w Polsce jest za dużo. One są jak najbardziej potrzebne, bo przecież w ten sposób realizuje się choćby projekty terminowe, ale chodzi o to, żeby koszty pracy na zleceniu i etacie były porównywalne a rynek pracy został nieco ucywilizowany – mówi Andrzej Kubisiak.
Konsekwencje zmian w "śmieciówkach"
Plan partii i rządu ma jednak kilka dziur. Pierwsza to umowy o dzieło. Jest tajemnicą poliszynela, że są one nadużywane. Zatrudnia się na nich osoby pracujące na co dzień w biurach i zakładach, tymczasem teoretycznie można je stosować sporadycznie i w przypadku pewnych określonych czynności.
Oczywiście na razie mamy niewiele danych, ale można spodziewać się, że część pracowników zostanie przesunięta na umowy o dzieło, o wiele bardziej dla nich niekorzystne i pozbawiające prawa na przykład do opieki zdrowotnej. Może to też poszerzyć szarą strefę. Minimalna umowa zlecenie, nieoficjalna pensja wypłacana z ręki do ręki.
– Myślę, że ewentualna skala takiego procederu nie byłaby – z punktu widzenia poboru składek ZUS – wielkim problemem. Oczywiście są branże i zawody, gdzie do takiej sytuacji może dojść. Wiemy też, że część pracowników ma umowę o pracę na poziomie minimalnym i dodatkową umowę cywilnoprawną, ale tu nie dochodzi do dublowania składek. Ale warto pamiętać o tym, że ponad 90 proc. Polaków jest zatrudnionych na umowach o pracę. Skala umów cywilnoprawnych nie jest więc tak wysoka, jak mogłoby się wydawać. Ale faktycznie dotyka ona przede wszystkim ludzi młodych – dodaje Andrzej Kubisiak.
Sytuacja ZUS-u nigdy nie była różowa. Co roku wymaga od dotacji w wysokości kilkudziesięciu miliardów złotych•Fot. Artur Kubasik / Agencja Gazeta
Tymczasem liczba zatrudnionych na umowę zlecenie rośnie – podobnie zresztą jak liczba pracowników w ogóle, co dla ZUS-u jest bardzo dobrą wiadomością. Sytuację ratują m.in. pracownicy z zagranicy.
– Systematycznie rośnie liczba ubezpieczonych w ubezpieczeniach emerytalnym i rentowych – z 14,8 mln w XII 2015 r. do 16,0 mln w VI 2019 r. (co oznacza wzrost o 7,7 proc.). Duży, bo 8,1 proc. wzrost (z 10,6 mln w XII 2015 r. do 11,5 mln w VI 2019 r.) obserwujemy w przypadku pracowników oraz osób wykonujących pracę na podstawie umowy zlecenia – wzrost o 7,4 proc. (z 1,0 mln w XII 2015 r. do 1,1 mln w VI 2019 r.) – przypominają przedstawiciele ZUS.