Motywacja w czasach epidemii. Zamiast spędzać produktywnie czas, siedzimy na Netfliksie

Patrycja Wszeborowska
Czas kwarantanny miał być taki efektywny! Bo skoro siedzimy w domach i nie możemy wychodzić, to przynajmniej poświęcimy ten czas na rozwój osobisty, naukę jakiejś nowej umiejętności, zadbanie o formę czy nadrobienie ambitnych, zaległych planów. Prawda? Dla wielu Polaków rzeczywistość okazała się inna - jedyne, na co jest ich stać w obecnych czasach, to oglądanie seriali, siedzenie na mediach społecznościowych i bierny, leniwy odpoczynek.
Zamiast aktywnie wykorzystywać czas siedzenia w domu podczas epidemii, wielu z nas nie potrafi się zmotywować do czegokolwiek innego, niż przesiadywanie w internecie. Canva.com
Podczas epidemii koronawirusa czas spędzany przez Polaków w serwisie You Tube wzrósł o ponad 81 proc., o 20 proc. podwyższyła się oglądalność platform VOD, a blisko o 10 proc. wzrosła liczba internautów korzystających z Facebooka, jak wynika z badania Gemius.

Zamiast efektywnie spędzić czas siedzenia w domu, wybieramy mało wymagające rozrywki, jak siedzenie w internecie lub przed telewizorem. Na pytanie dlaczego tak się dzieje, odpowiedziała nam dr Lidia Czarkowska, kierownik studiów podyplomowych "Coaching Profesjonalny" z Akademii Leona Koźmińskiego.


Wydawałoby się, że pandemia to idealny czas do samorozwoju, ćwiczeń, nadrabiania książek, rozwijania pasji. Siedzimy w domach, nie rozpraszają nas spotkania towarzyskie, wielu z nas nie pracuje bądź pracuje mniej, więc ma więcej czasu. Tymczasem jest odwrotnie - trudno nam się zmobilizować do czegokolwiek więcej niż Netflix i przeglądanie Instagrama.

Ma na to wpływ wiele czynników. Z jednej strony sytuacja, w której się teraz znajdujemy, czyli szybka mobilizacja do nietypowych warunków, w jakich przyszło nam funkcjonować, naturalnie podnosi w naszych organizmach poziom kortyzolu.

Hormon stresu?

Stresu przewlekłego. To hormon, który aktywizuje się w sytuacjach nagłego zagrożenia, np. walki czy ucieczki, jak adrenalina czy noradrenalina, ale wówczas gdy radykalnie zmieniają się nasze wymogi sytuacyjne, które przekraczają dotychczasowe możliwości czy strategie.

Naszym przodkom kortyzol pomagał w momencie, kiedy konieczna była okresowa mobilizacja na parę tygodni lub miesięcy w sytuacjach naturalnych, jak na przykład zmiana pory roku, gdy trzeba było wędrować przez śnieg czy na przednówku orać zmarzniętą ziemię.

Kortyzol wspierał również plemiona nomadyczne, które gdy zużyły już całe pożywienie w danej okolicy, mobilizowały się i wyruszały w kilkutygodniową podróż, by znaleźć nowe, urodzajne w zasoby miejsce do zamieszkania. 

W dzisiejszych czasach kortyzol też się przydaje?

Sprzyja w krótko- albo średniodystansowej mobilizacji. Weźmy chociażby studenta w czasie sesji. Na tzw. „haju kortyzolowym” może on w ciągu paru tygodni przyswoić naprawdę dużo wiedzy. Dzięki wyższemu poziomowi kortyzolu nie odczuwa tak bardzo zmęczenia, może mniej spać bez uszczerbku na zdrowiu, jest bardziej skupiony, może pracować intensywnej i efektywniej.

Ale na dłuższą metę nikt tak nie pociągnie.


Zgadza się. I tu właśnie pojawia się problem. Jeżeli kortyzol nie opadnie i będzie utrzymywał się na podniesionym poziomie dłużej niż 3-4 miesiące, to wtedy w wyniku przeciążenia systemu pojawiają się reakcje fizjologiczne i zachowania, które nam nie służą.

Na przykład mimo zmęczenia nie możemy zasnąć wieczorem mocnym snem. Choć niby przespaliśmy noc, to nie czujemy się rano wypoczęci, bo nasz sen z powodu podwyższonego kortyzolu był płytki. Długofalowy haj kortyzolowy sprawia również, że łakniemy rzeczy wysokoenergetycznych, takich jak tłuszcze i cukry, ponieważ organizm jest w fazie gromadzenia wszelkich możliwych zasobów na ciężkie czasy.

Przewlekle podniesiony kortyzol powoduje też, że ograniczamy energię życiową wydatkowaną na rzeczy bezpośrednio niekoniecznie, czyli np. regularne dbanie o kondycję. Nasz organizm minimalizuje bowiem wydatki energetyczne do działań niezbędnych. Nawet jeśli znajdziemy tę chwilę wolnego, to nie chce się nam rozkładać maty i poćwiczyć, bo ciało wie, że musi oszczędzać zasoby na sytuacje wyższej konieczności. 
Czas epidemii to dla wielu również czas stresu, a w efekcie podniesionego kortyzolu.Canva.com

Pandemia to chyba właśnie taka „wyższa konieczność”. Nie dość, że utknęliśmy w domach, a nasz tryb życia całkowicie się zmienił, to na dodatek dużo się stresujemy - jeśli nie zakażeniem, to swoją pracą, finansami, przyszłością.

Obecnie ludzie znajdują się w przeróżnych sytuacjach życiowych. Część osób wykorzystuje nowe możliwości, zmienia tryb życia i aktywnie poszukuje swoich sposobów, aby się zaadaptować i wypracować sobie nowe, adekwatne teraz metody działania. Wtedy następuje readaptacja i kortyzol może opaść, a my możemy wejść w fazę odpoczynku i regeneracji przed kolejną mobilizacją, czyli nasza psychofizjologia zaczyna działać normalnie.

Natomiast jeśli nie możemy się dostosować do tych nowych warunków albo pojawiają się kolejne, nowe, nieprzewidziane zagrożenia - ryzyko zwolnienia, utraty pracy, obniżki pensji, choroba kogoś bliskiego - wtedy kortyzol będzie utrzymywał się nadal na wyższym poziomie. Wtedy po fazie przedłużonej mobilizacji może dojść do fazy wyczerpania, a to już staje się niebezpieczne samo w sobie.

Ponieważ taki stan powoduje labilność emocjonalną, problemy poznawcze związane z przetwarzaniem informacji, wyciąganiem wniosków i podejmowaniem decyzji, spadek motywacji do działania i „dezercję”, czyli instynktowne unikanie kontaktu z innymi ludźmi oraz… długoterminowe obniżenie odporności immunologicznej organizmu na wirusy i bakterie.

A osoby wysyłane w czasie pandemii na urlop z pracy? Tu raczej nie ma powodu do stresu. Koniec końców urlop to rzecz przyjemna.

Przyjemna, chyba że kiedy mowa o urlopie przymusowym – w czasie i miejscu, którego nie wybieraliśmy... Ludzie wysyłani na takie „koronawakacje" mogą przeżywać frustrację i rozczarowanie, że nie mają wpływu na to, kiedy i jak chcieliby taki urlop zrealizować. Niektórzy nie mają też poczucia bezpieczeństwa i gwarancji zatrudnienia po powrocie.

Nawet jeśli cieszą się z tego urlopu, to również mogą mieć niższą motywację i spadek aktywności, ponieważ nie udało im się na ten wolny czas niczego konkretnego zaplanować. Pół biedy, jeśli swoje pasje mogą realizować w domu, albo jeżeli mają własny cel, marzenie, któremu mogą dać teraz swój czas i uwagę.

Wprawdzie czas kwarantanny sprzyja autorefleksji i robieniu swoistego remanentu życiowego, aktualizacji hierarchii wartości, oglądu z dystansu fazy życia w jakiej jesteśmy i ustanawiania nowych priorytetów, ale niektórzy nie mają nawet tego. Wówczas, jeżeli nikt z zewnątrz nie reguluje ich grafiku aktywności, to łatwo im marnotrawić czas na seriale czy media społecznościowe.

Czyli jeśli chciałam posprzątać w szafie, a zamiast tego spędziłam kilka godzin na Pudelku, to mam po prostu słabą wolę?

Absolutnie nie. Jest wiele mechanizmów psychologicznych i fizjologicznych, które wpływają na to, dlaczego tak się zachowujemy. Jednym z podstawowych mechanizmów biologicznych blokujących naszą gotowość do działania jest ogólne przeciążenie organizmu, spowodowane długofalowym wydatkowaniem energii.

Ludzie, którzy poprzez swój styl życia – nawet przed czasami koronawirusa nie zachowywali równowagi między wydatkowaniem a regeneracją energii, to nawet jeśli w weekend planują aktywny wypoczynek, np. chcą pobiegać czy ugotować zdrowy obiad dla rodziny, jedyne na co ich ciało będzie ich stać, to może być leżenie na kanapie i wsuwanie czipsów z ręką na pilocie.
Nałogowe przesiadywanie przed telewizorem lub na mediach społecznościowych najczęściej jest sygnałem, że coś się dzieje "pod powierzchnią".Canva.com

Trzeba mieć pewien wyjściowy poziom energii życiowej, żeby móc ją zainwestować w coś innego. Jeśli jesteśmy długofalowo przeciążeni, to organizm wchodzi automatycznie w stan regeneracji pasywnej, biernej, która nie wymaga żadnej aktywności, nie mówiąc już o wysiłku, takim jak wyciągnięcia maty, pójście do parku czy obranie kilku marchewek. 

A jeśli ktoś nie jest długofalowo przeciążony, a i tak nie robi tego, co sobie zaplanował?

Wtedy mogą to być kwestie podświadome. Może warto sobie zadać pytanie, czy ja naprawdę realizuję w swoim życiu to, co pragnę? Czy jestem w zgodzie ze sobą? Jeżeli bowiem nagle szef stojący nad biurkiem przestał kierować moją codzienną aktywnością, to może zaczyna do mnie dochodzić, że wcale nie żyję w zgodzie z wartościami, które wyznaję.

Wielu moich znajomych mówi, że kwarantanna to dla nich czas przemyśleń.

A wnioski z tych przemyśleń nie zawsze nam się podobają. I jeśli taka konfrontacja z samym sobą staje się trudna, to próbujemy odwrócić od tego uwagę, wypchać sobie wolny czas czynnościami bezsensownymi, żeby nie myśleć i nie czuć tej pustki, tej niekoherencji między tym, co chcemy w pracy znaleźć, a tym co rzeczywiście robimy.

Z drugiej strony media społecznościowe, seriale i inne „niewymagające” rozrywki są tworzone w taki sposób, by jak najdłużej przyciągnąć naszą uwagę.

Oczywiście, tworzą je rzesze najlepszych specjalistów od neurokognitywistyki, psychologii reklamy i marketingu. Tyle że haki uwagi i atraktory to coś, co zawsze jest obecne w świecie zewnętrznym, więc nie zwalajmy na nie całej winy. Kwestią jest uruchomienie w sobie procesów samoświadomości i autorefleksji, czyli zrozumienia, na ile mi służy to, co robię.

Jednocześnie internet pełen jest wartościowych rzeczy, które pomagają nam w rozwoju personalnym, nawet jeśli nie jest to związane bezpośrednio z naszą karierą. Chodzi o to, by znaleźć inspirację i coś, co będzie dla nas atraktorem w świecie rzeczywistym i pozwoli nam skupić uwagę na trochę dłużej. Spędzenie na YouTubie kilku godzin oglądając filmiki o haftowaniu, które zainspirują nas do sięgnięcia po igłę i tamborek i stworzenia czegoś własnego, nie jest niczym złym.

A dla własnej równowagi psychicznej warto też poobserwować w sobie tę impulsywną potrzebę stymulacji przychodzącej z zewnątrz – dlatego tak ważne, tak potrzebne i coraz powszechniej pożądane jest praktykowanie uważności, Mindfulness czy medytacji. Nasi pradziadowie nie musieli robić specjalnych ćwiczeń, aby być obecni w „Tu i Teraz”. Nasze tempo działania, odchodzący już na szczęście multitasking i maksymalizm w zakresie ilości i jakości gromadzonych dóbr i wrażeń spowodowały, że potrzebujemy ćwiczyć w sobie wewnętrzną ciszę.

Może warto obudzić w sobie takiego wewnętrznego „złego policjanta", który będzie nas pilnował i beształ, gdy nawalimy i zamiast efektywnego spędzania czasu, zmarnotrawimy go?

Nie warto tracić energii życiowej na tzw. samobiczowanie się, czyli zamartwianie, że nie robimy tego, co chcielibyśmy zrobić i rozpamiętywanie, że jesteśmy tacy nieefektywni. Podstawą będzie obserwacja i akceptacja tego co jest w nas obecne i pozwalanie sobie na mądre podążanie za swoimi głębokimi potrzebami i tęsknotami.