Polka tworzy aplikacje psychologiczne na prestiżowym uniwersytecie. "Apka to nie terapia"

Patrycja Wszeborowska
Pierwsze skojarzenie wielu osób na temat aplikacji psychologicznych? Pseudocoaching, pranie mózgu i wyciąganie pieniędzy. Zwykle są to jednak opinie osób, które albo - jako zdeklarowani przeciwnicy terapii - nigdy nie wypróbowały żadnego programu tego typu, albo trafiły na źle wykonaną i niecertyfikowaną aplikację. W rozmowie z INNPoland.pl Marta Marciniak, doktorantka Uniwersytetu Zuryskiego, rozprawia się z tymi szkodliwymi mitami.
Mnogość nieprzebadanych aplikacji psychologicznych to duży problem, z którego skutkami musi później mierzyć się środowisko naukowe - mówi Marta Marciniak z Uniwersytetu Zuryskiego. Fot. Mateusz Trusewicz / INNPoland.pl
Marciniak trafiła do Szwajcarii i projektu Dynamore u prof. Brigit Kleim, by z jednej strony zaspokoić ciekawość naukową, a z drugiej - by realnie pomagać ludziom. Jak przekonuje, aplikacja psychologiczna ReApp, którą współtworzy, spełnia oba aspekty. Na rynku jest jednak sporo "apek", które zostały wykonane fatalnie i mogą przynieść więcej szkody, niż pożytku.

Powiedziałam kilku osobom, że będę przeprowadzała wywiad na temat aplikacji psychologicznych. Ich reakcja była, mówiąc delikatnie, dość kategoryczna. Usłyszałam, że terapia w telefonie wydaje się bardzo kiepskim pomysłem.


Chciałabym podkreślić, że aplikacja psychologiczna nie jest żadną formą „terapii w telefonie”. Jeśli ktoś czuje, że ma poważne problemy i potrzebuje profesjonalnej pomocy, wtedy lepiej, żeby się zgłosił do wykwalifikowanego terapeuty.

W takim razie po co korzystać z aplikacji psychologicznych?

Można ich używać chociażby jako dodatku do psychoterapii – oczywiście w porozumieniu z naszym terapeutą. Dzięki nim uzyskujemy wiedzę na temat różnych technik, które później możemy zastosować i omówić na spotkaniach terapeutycznych.

Aplikacje są również bardzo pomocne po zakończeniu procesu terapeutycznego. Mamy wówczas prawo czuć się niepewnie, nieco pozostawieni sami sobie i bez wsparcia, które wcześniej uzyskiwaliśmy raz na tydzień lub nawet częściej. Używanie aplikacji pozwala płynniej przejść w czas, gdy psychoterapeuty nie ma obok nas.

Można ich również używać prewencyjnie, do czego bardzo zachęcam.

Jak to – prewencyjnie?

Czyli wtedy, gdy czujemy, że mamy trudniejszy, bardziej stresujący czas w życiu. Doskonałym przykładem może być lęk związany z koronawirusem czy – dla studentów – czas sesji egzaminacyjnej, podczas którego odczuwamy dużo stresu. Choć na poziomie racjonalnym wiemy, że ten stan jest przejściowy i nie wymaga konsultacji specjalisty, to czujemy, że przydałby nam się jakiś sposób na rozładowanie napięcia.

Po aplikacje psychologiczne sięgają również osoby, które niestety obawiają się stygmatyzacji związanej z uczęszczaniem na psychoterapię lub z różnych przyczyn nie mogą z niej skorzystać, bo jest np. za daleko od ich miejsca zamieszkania lub byłaby znacznym nadwyrężeniem domowego budżetu.

Aplikacje psychologiczne nic nie kosztują?

Różnie. Najczęściej te, które są tworzone przez uniwersytety lub inne instytucje naukowe, są bezpłatne, ponieważ akademicy dążą do tego, by rozpowszechniać wiedzę i pomoc psychologiczną za darmo.

Natomiast za aplikacje, które tworzone są na potrzeby biznesowe, często trzeba zapłacić. W takim wypadku warto wykazać się większą ostrożnością i sprawdzić, czy ich efekty oraz oddziaływanie na samopoczucie użytkowników były w jakikolwiek sposób badane.

A mogły nie być?

Chciałabym, żeby odpowiedź brzmiała inaczej, ale niestety znajdujące się w internecie aplikacje psychologiczne nie muszą posiadać certyfikatów. Dziś każdy może sobie stworzyć i wypuścić w świat taki program bez żadnych konsekwencji. Są naukowcy którzy zajmują się tylko testowaniem takich appek. Raporty sprzed kilku lat wskazują, że spośród około 17 tys. dostępnych aplikacji o działaniu psychologicznym, jedynie kilkaset było poprawnie przetestowanych, zaś pozytywnie ocenionych zaledwie kilkadziesiąt.
Marta Marciniak to doktorantka Uniwersytetu Zuryskiego. Wraz z zespołem innych badaczy i psychologów tworzy tam aplikacje psychologiczne.Fot. Mateusz Trusewicz / INNPoland.pl
Dziś przyjmuje się, że dostępnych jest już 36 tysięcy takich aplikacji – niestety to niemożliwe, aby wiarygodnie zbadać efekty używania każdej z nich. Więcej informacji na ten temat można znaleźć choćby na ogólnodostępnej stronie WHO.

Według mnie jest to duży problem, z którego skutkami musi później mierzyć się środowisko naukowe, ale też użytkownicy takich aplikacji.

Spotykasz się z nieprzychylnymi opiniami dotyczącymi twojej pracy i aplikacji psychologicznych jako takich?

Dość często. Wówczas dopytuję mojego rozmówcę, jaką konkretnie aplikację ma na myśli, kto ją stworzył, czy jest oparta na podstawach naukowych i terapeutycznych, czy jej właścicielem i twórcą jest jakiś twór biznesowy. Wtedy często okazuje się, że program, o którym rozmawiamy, wcale nie był przebadany albo nie ma dobrych opinii w środowisku naukowym.

Jak w takim razie odróżnić „dobrą” aplikację od tej „złej”?

Przede wszystkim sprawdzić, czy aplikacja, którą chcemy zainstalować w swoim telefonie, była w jakikolwiek sposób naukowo przebadana albo chociażby polecona przez psychologa czy psychoterapeutę, któremu możemy zaufać.

To jednak nie koniec. Jeśli zdobędziemy informację o tym, czy badania faktycznie się odbyły, to warto się dowiedzieć, jaki był ich rezultat. Jeśli apka ma jakiś certyfikat, sprawdźmy co to za certyfikat i czy on w ogóle istnieje.

Nie żartuj.

Mówię zupełnie serio. Zdarzają się aplikacje, które same sobie przyznają wymyślone lub prawdziwe certyfikaty. Polecam wtedy zweryfikowanie, czy aplikacja rzeczywiście była gdzieś testowana i jej nazwa jest umieszczona na oficjalnej stronie instytucji która rzeczony certyfikat wydała.

Nie zapomnijmy również zerknąć na wyniki podawanych testów. Jedna z aplikacji, którą pobrałam kiedyś w ramach inspiracji, przekonywała do siebie tym, że została szeroko przebadana. Gdy zaczęłam zgłębiać temat, okazało się, że badania faktyczne się odbyły, ale wykazały… nieskuteczność tej aplikacji.

Takim bublem można chyba sobie nieźle zaszkodzić.

Nie powiedziałabym, że nieprzebadane aplikacje są ekstremalnie szkodliwe – z pewnością nie mogą doprowadzić zupełne zdrowego użytkownika do np. bardzo silnej depresji związanej tylko i wyłącznie z używanym programem. Jednak wśród bardziej wrażliwych na pewne bodźce osób mogą spowodować tymczasowe obniżenie nastroju.

Pamiętam, że jedna z takich aplikacji, dedykowana dla osób z depresją i myślami samobójczymi, poleciła mi zrobienie paru przysiadów i obejrzenie telewizji na „poprawę humoru”. Uważam, że proponowane rady były bardzo nieadekwatne i nie miały nic wspólnego z pomocą psychologiczną.

A jak wygląda druga strona mocy? Dobrze dobrane i przebadane aplikacje psychologiczne mogą w jakikolwiek sposób pomóc użytkownikowi?

Zdecydowanie wpływają pozytywnie na naszą samoświadomość i pozwalają minimalizować czy nawet eliminować pewne stresory w naszym życiu, z których często nawet nie zdawaliśmy sobie sprawy.

Mogę wypowiedzieć się zwłaszcza na temat aplikacji, które służą do monitorowania nastroju – nasza aplikacja, ReApp, działa właśnie na tej zasadzie. Dzięki pytaniom o nastrój i aktywność, a także kontekst społeczny sytuacji, które program zadaje użytkownikowi kilka razy w ciągu dnia, uzyskuje on większy wgląd w swoje uczucia czy wzorce zachowań. Dzięki temu łatwiej jest zauważyć, co nas stresuje i lepiej się na to przygotować lub najzwyczajniej, w miarę możliwości, wyeliminować takie sytuacje ze naszego życia.

Ciekawostka - w jednym z badań na temat aplikacji monitorujących zauważono, że pewnemu użytkownikowi gigantycznie wzrastał poziom stresu o godzinie 17, czyli gdy kończył pracę i musiał wrócić do domu. Okazało się, że jego życie rodzinne bardzo go nie satysfakcjonowało, a żona nieustannie stresowała. Sama myśl o powrocie do domu powodowała ucisk w gardle.

Tymczasem on zupełnie nie był tego świadomy. Po korzystaniu z apki mógł porozmawiać z żoną o swoich uczuciach i podjąć decyzje które poprawiły jakość życia.

Choć jest to przypadek dość ekstremalny, to pokazuje, że śledzenie własnego nastroju często pozwala nam zauważyć coś, czego zmiana może naprawdę wpłynąć na nasze samopoczucie. Często są to małe, łatwo modyfikowalne sytuacje. Czasem nie możemy ich uniknąć, np. spotkania z szefem. Ale możemy się na nie lepiej przygotować – zadbać o swoje samopoczucie i uchronić się przed negatywnymi emocjami, przynajmniej do pewnego stopnia.

Skoro my mamy tę wiedzę, to posiadają ją również twórcy aplikacji. A czy przypadkiem takie dane nie są łakomym kąskiem dla różnych korporacji?

Wydaje mi się, że w biznesie istnieje prawdopodobieństwo, że dane z aplikacji są gdzieś sprzedawane – w takich wypadkach przed instalacją polecam dokładne przeczytanie regulaminu.

Natomiast jeśli chodzi o aplikacje uniwersyteckie i naukowe, to z reguły nie ma wątpliwości w kwestii bezpieczeństwa. We wszystkich aplikacjach naukowych ważna jest bardzo wysoka jakość ochrony danych. Od początku są one tworzone w taki sposób, by naukowcy nie byli w stanie bezpośrednio zidentyfikować użytkowników. I choć wiemy, że jakaś osoba przeżywa w tym momencie spadek nastroju, to nie mamy pojęcia kim jest i czy pochodzi z Warszawy, Oslo czy z Zurychu.