Zestresowany? Przytul się do krowy. Zachód robi na tym biznesie niezłe pieniądze

Patrycja Wszeborowska
Wyobraźmy sobie, że przyjeżdżamy na polską wieś, pukamy do drzwi rolnika hodującego krowy i prosimy o możliwość poprzytulania z jego zwierzętami. Farmer w najlepszym wypadku popukałby się w głowę i grzecznie wyprosił za drzwi, mrucząc pod nosem coś na kształt zdania „co za wariat”. Tymczasem na zachodzie Europy i w Stanach Zjednoczonych przytulanie krów staje się coraz bardziej popularnym zajęciem.
Przytulanie krów to biznes, który prowadzą niektóre zachodnie fermy mleczne. Unsplash.com

Krowy do przytulania

– Poznaj nasze „dziewczyny” – tym zdaniem wita klientów strona holenderskiej fermy mleczarskiej Kastanje Hoeve oferującej... przytulanie krów.

Nietypową działalnością obecna na rynku od 1985 roku firma zajmuje się już od 14 lat. Krowie przytulanie stało się tak ważnym elementem codziennej pracy w gospodarstwie, że holenderska farma zrobiła z niego osobny turystyczny segment swojej działalności.

Dziś dla fanów krowiego przytulania urządza zarówno wycieczki biznesowe, jak i indywidualne, również w opcji z noclegiem i wyżywieniem. Za 2,5-3 godzinny pobyt na farmie mlecznej, podczas którego turyści są oprowadzani po gospodarstwie, rysują portret wybranej krowy, a na zwieńczenie przytulają się z jedną z nich na polu lub w oborze, trzeba zapłacić 25 euro za osobę.


– Krowy to bardzo zrelaksowane zwierzęta, nie są agresywne, nie powodują problemów. Mamy kilka specjalnych krów do przytulania. Nie jest to jakiś trik, którego ich uczymy, to po prostu cecha ich charakteru – opowiada w BBC Els, która pracuje na fermie.
123rf.com

Krowy, które nadają się do przytulania, zwykle są odrobinę starsze, cierpliwe i po prostu to lubią, jak wyjaśnia ich opiekunka. Niektóre są tak gorliwymi przytulaczami, że bywają zazdrosne o uściski dawane ich koleżankom. Jednak nie każda krowa jest tak wylewna – bywają też takie, które pogonią zbliżającego się do nich delikwenta po polu. Trzeba więc uszanować to i nie zmuszać ich do tulenia.

Przytulanie krów jako forma terapii

Przytulanie krów to szerszy trend, który zdobywa popularność w Europie Zachodniej i Stanach Zjednoczonych. Według oferujących tę rozrywkę ludzi ma ona działanie terapeutyczne i działa uspokajająco. Ludzie, którzy doświadczyli przytulania krowy, porównują to do leżenia obok olbrzymiego, miękkiego termoforu.

Całość można porównać do hipoterapii, czyli terapii z końmi, ale bez elementów jazdy wierzchem. Jednak głaskane krowy zachowują się nieco inaczej od koni – są bardziej spontaniczne, kładą się na trawie, opierają głowy na przytulającym, a niekiedy nawet liżą po twarzy.

O krowich terapeutkach stało się głośniej w zeszłym roku dzięki sanktuarium dla zwierząt Mountain Horse Farm w stanie Nowy Jork. To właśnie tamtejsze dwie krowy o imionach Bonnie i Bella, które zostały uratowane z fermy mlecznej, stały się bohaterkami materiałów największych amerykańskich mediów. Godzinna sesja krowiego przytulania dla dwóch osób kosztuje tam 75 dolarów.

Przytulanie krów to pomysł od wielu lat popularny również w Holandii. Rozrywka otrzymała nawet własną nazwę - „koe knuffelen”. Tyle że Holendrzy proponują nieco inną formę - przytulanie odbywa się nie w sanktuariach dla zwierząt, lecz po prostu na gospodarstwach bezpośrednio u rolników.

Według cennika na holenderskiej stronie turystycznej oferującej nietypowe rozrywki za przytulanie krowy klienci zapłacą od około 20 euro do około 50 euro za osobę.

Dobrostan zwierząt

Jak wyjaśnia w rozmowie z INNPoland.pl Zuzanna Genderka, absolwentka weterynarii i aktywistka organizacji Otwarte Klatki, popularność trendu budzi w niej mieszane uczucia.

– Krowy faktycznie są bardzo towarzyskimi zwierzętami i jeśli chcą się przytulać z człowiekiem, to nie widzę przeszkód, by tego nie robić. Natomiast inaczej ma się sprawa z krowami przebywającymi w przybytkach typu sanktuaria, gdzie te zwierzęta są wolne, nie pracują i mogą spokojnie jeść trawę i wygrzewać się na słońcu, a inaczej z krowami niewolniczo pracującymi na produkcyjnych fermach mlecznych – zauważa.
W Holandii i innych krajach Europy Zachodniej wydajność krowy mlecznej to nawet 40-60 litrów mleka dziennie. To katorżnicza praca, która sprawia, że po kilku latach – zazwyczaj od trzech do sześciu, w zależności od wytrzymałości i wydajności zwierzęcia – krowa jest wyeksploatowana do granic możliwości i „brakowana”, czyli sprzedawana do rzeźni na mięso.

– Życie krowy mlecznej jest pełne cierpienia - pracuje siedem dni w tygodniu, na fermie wysokoprodukcyjnej jest dojona dwa razy dziennie, jest nieustannie zapładniana, by dawać mleko, a jej cielaki są jej odbierane tuż po porodzie. Zatem obcy turyści, którzy przychodzą między dojeniami, by się z nimi poprzytulać, tylko dodają tym zwierzętom stresu. Ten trend widzę jako chęć wybielenia przemysłu mlecznego, który jest żywym horrorem – opowiada aktywistka.

Zupełnie inną sprawą są sanktuaria, w których przebywają uratowane z gospodarstw zwierzęta. – Jeśli wizyty turystów są ograniczane, nie wpuszcza się tam hord ludzi, są organizowane po porze karmienia - wtedy uważam, że jest to dobry pomysł – twierdzi Genderka.