Nie kupuję ubrań z poliestru. Oto dlaczego powinniście robić to samo

Redakcja INNPoland
O głodowych płacach dla szwaczek i niewolniczym wykorzystywaniu do szycia dzieci wiemy chyba wszyscy. Ale wielki przemysł modowy kryje za sobą nie tylko cierpienie w obszarze społecznym. Ma też sporo grzechów ekologicznych. Jednym z jego wielkich i brudnych sekretów jest poliester, którego w naszych szafach jest całe mnóstwo.
Ubrania z poliestru? Serdecznie podziękuję. Pixabay.com

Produkcja poliestru

Właściwie to po tytułowym stwierdzeniu „nie kupuję ubrań” powinna być kropka. Ale jeśli już się to zdarza, to na pewno nie rozglądam się za ciuchami z poliestru.

Powody są trzy. Pierwszy to kwestia czysto estetyczna - skóra w poliestrze nie oddycha, co sprawia, że w takich ubraniach zwyczajnie źle się czuję. Drugi - z poliestru wydziela się mikroplastik, który ostatnio wykryto nawet w ludzkich łożyskach. I trzeci - jego produkcja jest bardzo szkodliwa dla środowiska.

To teraz garść danych.

"Jeszcze w 2015 r. produkcja samego poliestru odpowiedzialna była za emisję 700 mln ton CO2 – tyle emituje rocznie Meksyk lub 180 elektrowni węglowych razem wziętych." – podaje Deutsche Welle. Te dane to efekt badania organizacji pozarządowych m.in. Changing Markets Foundation, Plastic Soup Foundation i Clean Clothes Campaign.
Co gorsza, jeśli w kwestii produkcji poliestru nic się nie zmieni, to do 2030 r. liczby te wzrosną dwukrotnie. Wtedy osiągną równowartość ilości gazów cieplarnianych wypuszczanych do atmosfery przez całą Australię.


W ciągu ostatnich 20 lat udział syntetyków w sektorze tekstylnym, zwłaszcza poliestru, podwoił się. W 2030 r. materiały syntetyczne, jak wynika z obliczeń organizacji, stanowić będą trzy czwarte całej produkcji tekstylnej, w tym 85 proc. stanowił będzie właśnie poliester.

Zanieczyszczenia i odpady

Jednak poliester przyczynia się nie tylko do ogromnej emisji CO2. Innym jego szkodliwym aspektem jest mikroplastik, czyli niewidzialne dla oka cząstki włókien, które tkaniny syntetyczne uwalniają podczas ich noszenia i prania. Trafiają one do wody pitnej - cząsteczki znaleziono w 80 proc. wody z kranów - oceanów i naszej żywności, a w konsekwencji do naszych organizmów.

Okazuje się, że tygodniowo zjadamy 5 gramów mikroplastiku, o czym pisaliśmy już w INNPoland za badaniami Katsiaryny Pabortsavy i Richarda Lampitta opublikowanymi w Nature. Jest to wielkość porównywalna do masy karty kredytowej.

Mikrocząsteczki znajdują się m.in. w warzywach i owocach czy w przewodach pokarmowych co dziesiątego dorsza i co dwudziestego śledzia żyjącego w polskim Bałtyku. Mikroplastik pijemy nawet z herbatą – tą, którą parzy się wraz z plastikową torebką w kształcie piramidki – lub zjadamy z ryżem, gotując go w plastikowej siatce.

No dobrze, ale ile mikroplastiku trafia do oceanów z naszych ubrań? To pół miliona tony – odpowiadają aktywiści. To tak, jakbyśmy wrzucili tam 50 mld plastikowych butelek. Zaś te liczby już naprawdę robią wrażenie.

Dodatkowo, wyraźny jest problem rosnącej liczby odpadów odzieżowych – tylko 1 proc. z nich poddana jest recyklingowi i przetwarzana na nowe ubrania. W samej Unii Europejskiej mieszkańcy wyrzucają średnio 11 kg ubrań na osobę rocznie, co daje łącznie 16 mln ton odpadów odzieżowych o wartości 6,9 mld euro.

Niczym nieograniczony wzrost

W 2015 r. na świecie wyprodukowano 62 mln ton odzieży, w 2030 r. szacuje się, że będzie to 102 mln ton o wartości 3,3 tryliona dolarów. Skąd taki wzrost?

Z jednej strony, jak wynika z raportu, przeciętny konsument kupuje 60 proc. więcej ubrań niż 15 lat temu. Dodatkowo nosi je o połowę krócej. Powód? Pogarszająca się jakość – część ubrań niszczy się nawet już po 7-8. użyciu.

Z drugiej, zmieniła się także strategia marek – kiedyś nowe kolekcje prezentowano cyklicznie, kilka razy w roku. Obecnie, oprócz głównych kolekcji wiosna-lato-jesień-zima, przestawia się też kolekcje „mikro-sezonowe”. I tak np. Zara wypuszcza na rynek 20 kolekcji rocznie, a H&M 16.

Jest też trzeci aspekt - żeby napędzić konsumpcję, marki modowe i sprzedawcy agresywnie tną koszty i wykorzystują jak najtańsze materiały. I jeszcze bardziej obniżają ceny. Efekt? Sprzedaż odzieży rośnie szybciej... niż przyrost naturalny i PKB.

Rozwiązanie w rękach polityków

Aktywiści i aktywistki uważają, że branża modowa sama nie rozwiąże tego problemu i oczekują strategicznych i całościowych dział ze strony Komisji Europejskiej. Ma to być m.in. odcięcie uzależnienia od paliw kopalnych, zrównoważona produkcja, używanie materiałów lepszej jakości i odpowiedzialność za przetwarzanie i recykling odzieży.

Organizacje zwracają też uwagę na to, że warunkiem dla otrzymania pieniędzy z Funduszu Odbudowy Gospodarki, przeznaczonego na złagodzenie strat w gospodarce w związku z epidemią COVID-19, powinny otrzymać tylko te marki, które zobowiążą się do zrównoważonej produkcji.

Szczerze - też nie wierzę, by branża modowa samodzielnie się zreflektowała. Nie wierzę również w silną wolę samych ludzi, którym nie zostanie narzucony żaden legislacyjny bat. Bo choć wśród moich znajomych jest mnóstwo ludzi, których podejście do poliestru i kupowania odzieży jest podobne do mojego, to jednak dane mówią same za siebie - ludzkość coraz zachłanniej konsumuje ubrania.

Cała nadzieja zatem w odgórnie narzuconych prawach. KE jeszcze w tym roku ma zająć się strategią unijną dot. sektora tekstylnego. I miejmy nadzieję, że coś realnego z tego wyniknie.
Czytaj także: Pożegnajcie plastikowe słomki i patyczki do uszu. Dzisiaj wchodzi w życie ważny zakaz