Zaczynała od zera, teraz ma własną kancelarię. "Polskiego nauczyłam się w miesiąc"

Katarzyna Florencka
Myślicie czasem o zmianie pracy, ale martwicie się, że to już za późno? No to poznajcie Valerię Jeleńską. W wieku 30 lat rzuciła dotychczasową pracę na Białorusi i emigrowała do Polski, nie znając nawet języka. I wcale nie przeszkodziło jej to w zdobyciu doświadczenia i zbudowaniu od podstaw własnej firmy.
Valeria Jeleńska z kancelarii JP Business Law Firm opowiada o swojej karierze w Polsce. Fot. mat. prasowe


Zima 2013 roku w Mińsku na Białorusi. Na ulicach śnieg, ale temperatura minus 30 stopni Celsjusza zdecydowanie nie sprzyja radowaniu się zimową aurą. Z urzędu w centrum miasta wybiega młode małżeństwo, które ślub wzięło zaledwie kilka miesięcy temu. Śpieszą się do znajdującej się tuż obok stacji kolejowej, na odjeżdżający za chwilę pociąg do Polski.


On w Polsce mieszka już od dobrych kilku lat, właśnie dostał obywatelstwo. Ona w Polsce była tylko na urlopie, a jeszcze niedawno o żadnej emigracji nie myślała. Po polsku nie mówi ani słowa – ale i tak podjęła decyzję o zmianie całego swojego życia.

Praca w obcym kraju

Dzisiaj o pierwszych miesiącach w Polsce Valeria Jeleńska opowiada ze śmiechem – ale pierwsze miesiące po przyjeździe do nowego kraju do przyjemnych nie należały.

– Powiedzieć, że przeprowadzka do Polski była nieoczekiwana to jakby nic nie powiedzieć – wspomina. Wcześniej była tutaj zaledwie kilka razy – i to głównie przejazdem, kiedy studiowała we Francji. – Było mi o tyle trudno, że miałam już 30 lat, dość stabilną karierę. A nagle to wszystko rzuciłam i pojechałam do kraju, którego językiem nawet nie mówiłam – dodaje.
A w nowym kraju jak to w nowym kraju – trzeba znaleźć jakieś źródło utrzymania. Świeża emigrantka bez znajomości polskiego nie liczy zbytnio na to, że pracodawcy będą się o nią zabijać. CV jednak rozsyła, nawet do miejsc teoretycznie nieosiągalnych. Równocześnie jednak myśli nad założeniem własnej działalności gospodarczej: jakichś usług, które można by wykonywać porozumiewając się z klientami po angielsku.

Na działalność przyjdzie jednak poczekać kilka lat – do Valerii oddzwania bowiem jedna z firm, do których zdążyła złożyć CV. Aż trudno uwierzyć w ten zbieg okoliczności: oto bowiem jedna z dużych warszawskich kancelarii prawnych desperacko poszukuje eksperta od prawa rosyjskiego i białoruskiego.

Nasza bohaterka posiada wykształcenie prawnicze, jednak nigdy nie pracowała jako prawnik w Polsce. Ale kancelaria nie widzi w tym żadnego problemu – w danym momencie liczy się dla nich przede wszystkim wiedza. Problemem nie jest też brak polskiego: jest założenie, że nauczy się "w praniu".

– Wzięli mnie zupełnie z zaskoczenia! Byłam już tak nastawiona na własny biznes, że w pierwszym odruchu odrzuciłam ofertę – opowiada moja rozmówczyni. – Kiedy mąż o tym usłyszał, złapał się za głowę! – wspomina ze śmiechem.

Kancelaria nie daje jednak za wygraną, dzwoni raz jeszcze. Tym razem, po namyśle, Valeria umawia się na rozmowę rekrutacyjną, po której otrzymuje ofertę pracy. Tak zaczyna się jej przygoda z praktykowaniem prawa w Polsce.

Prawnik w obcym kraju

Nowa praca stanowi dla Valerii ogromną okazję, jednak na pewno nie jest prostym, bezstresowym spacerkiem. Zadań jest dużo, tempo szybkie, a żadnej taryfy ulgowej nie ma. Trzeba się uczyć wszystkiego w praktyce, i to szybko. Od razu pierwszego dnia zostaje rzucona na głęboką wodę.
Czytaj także: Czy słyszałem już wszystkie głupoty o Ukraińcach w Polsce? Obawiam się, że nie
– Przyszłam do pracy, nie mówiłam po polsku, nie czytałam po polsku. I na dzień dobry słyszę, że jutro mam spotkanie z klientem! Wtedy właśnie poznałam pierwszą zasadę prawdziwego biznesu: klient potrzebuje usługi tu i teraz. I trzeba ją wykonać – wspomina.

Przez pierwszy miesiąc ma w pracy przyspieszony kurs polskiego. Języka i terminologii prawniczej uczy się analizując i sporządzając umowy pisane w polskiej i rosyjskiej wersji językowej (do dzisiaj zresztą najłatwiej jej rozmawiać w "prawniczym", a nie w "normalnym" polskim). Maile pisze po rosyjsku, potem tłumaczy na polski, a koleżanki z kancelarii sprawdzają, czy nie ma błędów.

– I szczerze: to zadziałało. W ciągu miesiąca nauczyłam się mówić i pisać po polsku! – śmieje się Valeria.

Z kancelarii odchodzi po trzech latach, kiedy zaczyna odczuwać rutynę: – Praca w kancelarii była dla mnie prawdziwym uniwersytetem życia: nauczyłam się tam polskiego prawa, polskiego biznesu. Łatwo nie było, ale bardzo doceniam to doświadczenie oraz prace z panem mecenasem i zespołem. Z czasem zadania, które otrzymywałam, zrobiły się jednak bardzo podobne, a ja chciałam nauczyć się czegoś nowego – mówi.

Po kancelarii trafia do firmy oferującej obsługę prawną firm ze Wschodu, które chcą działać w Polsce. Prawie równocześnie zostaje też kierownikiem działu legalizacji innej spółki tych samych właścicieli, specjalizującej się w sprowadzaniu do Polski pracowników tymczasowych. Roboty jest tyle, że nie wiadomo, w co ręce włożyć – ale na brak nowych wyzwań nasza bohaterka narzekać nie może.

– Dział legalizacji musiałam zbudować praktycznie od zera. Po raz pierwszy miałam też okazję być "prawdziwą" szefową – i nauczyć się zarządzania zespołem. A to, jak się przekonałam, jest prawdziwą sztuką! – stwierdza.
Aby lepiej opanować tę sztukę, przez rok z własnej inicjatywy spotyka się na zajęciach z mentorem prowadzącym szkolenia z zarządzania ludźmi. A w jej głowie dojrzewa już pomysł na własny biznes.

Własna działalność

Jeszcze w swojej pierwszej pracy Valeria zauważa, że niewiele jest w naszym kraju kancelarii prawnych, na których poradę mogą liczyć firmy ze Wschodu – Rosji, Ukrainy, Białorusi, a nawet i Kazachstanu – pragnące rozpocząć działalność w Polsce. Podobnie jest zresztą w drugą stronę: Polscy przedsiębiorcy zasięgający rady np. w moskiewskich kancelariach zazwyczaj wywołują tam spory popłoch.

A tutaj potrzebni są różni eksperci: specjaliści od prawa rosyjskiego czy ukraińskiego, którzy do tego dobrze znają się na polskim prawie: muszą bowiem być w stanie "przetłumaczyć" niuanse różnych systemów prawnych. Najlepiej oczywiście w sposób najkorzystniejszy dla klienta.

– Polska dużo pracuje ze Wschodem, Wschód też jest bardzo mocno zainteresowany Polską: to państwo unijne, któremu najbliżej do nich kulturowo i mentalnie. A wiadomo, że w takich warunkach biznes robi się znacznie łatwiej – zwraca uwagę moja rozmówczyni.
Pomysł więc jest – ale przydałby się też partner "od biznesu".

– Ja odpowiadam za obsługę prawną, natomiast potrzebny był też ktoś, kto jest biznesmenem do szpiku kości, kto swoim doświadczeniem pomoże w dobieraniu najlepszych rozwiązań prawnych dla biznesu – opowiada

Nie musiała daleko szukać: do swojego pomysłu przekonuje właściciela firmy, w której dotychczas pracowała. I tym sposobiem zostaje prezeską spółki JP Business Law Firm.

Kiedy jednak zauważam, że wszystko wyszło w sumie dość naturalnie, Valeria natychmiast kręci głową.

– Mimo wszystko, powiedziałabym raczej, że to wyszło przede wszystkim z ciężkiej pracy – zaznacza. – Pomysł dojrzewał długo, ale do jego realizacji trzeba było zdobyć odpowiednie doświadczenie, obycie w polskim prawie i potrzebach klientów – dodaje.
Dzisiaj jej firma prężnie się rozwija – i to pomimo trudnej sytuacji, w której przez pandemię znalazło się wielu jej potencjalnych klientów. Powoli zbliża się do ideału, który Valeria sobie wymarzyła: kancelarii, która jest w stanie szybko i profesjonalnie pomóc zarówno polskim przedsiębiorcom działającym na Wschodzie, jak i firmom ze Wschodu pragnącym rozpocząć działalność w Polsce.

– Ostatnio uświadomiłam sobie, że na Białorusi droga na szczyt kariery zajęła mi dokładnie 8 lat, od ukończenia studiów aż do emigracji. Mniej więcej 8 lat upłynęło mi tutaj na budowaniu doświadczenia potrzebnego do założenia własnej firmy – zauważa Valeria.

To co – pytam na koniec – w ciągu następnych 8 lat jej firma zostanie główną kancelarią obsługującą polsko-wschodni biznes?

– Czemu nie! – odpowiada ze śmiechem.

Więcej ciekawych informacji znajdziesz na stronie głównej INNPoland.pl