Co kryje "Nowy Ład" Morawieckiego? Ta rewolucja jest potrzebna [OPINIA]
O ile jeszcze nie poznaliśmy szczegółów dotyczących "Nowego Ładu" i cała dyskusja opiera się na przeciekach, to temat rozgrzał opinię publiczną. I nie ma co się dziwić – bo jeśli założenia, o których rozpisują się media, okażą się prawdziwe, to będzie to podatkowa rewolucja. I to rewolucja, która może być bardzo dobra. Ale diabeł tkwi w szczegółach.
Czytaj także: 30 tys. kwoty wolnej od podatku. Cztery powody, dla których PiS obiecuje to właśnie dziś
– Nowy Ład to nie tylko program inwestycyjny. Ma także służyć wyrównywaniu szans, niwelowaniu nierówności. Powszechnie wiadomo, że efektywne opodatkowanie osób o niższych dochodach jest zbyt wysokie wobec tych, które mają wysokie dochody i warto to zmienić – mówił o projekcie informator "DGP".
Stwierdził on też, że w Nowym Ładzie zawarta ma być "kompleksowa przebudowa systemu podatkowego", na której skorzystają ludzie zarabiający do mediany dochodów (w tym momencie ok. 4500 zł brutto).
Biorąc pod uwagę koszt dla budżetu podwyższenia kwoty wolnej od podatku oraz słowa informatora "DGP" o kompleksowej przebudowie i wyrównaniu szans, należy się również spodziewać zaostrzenia progresji podatkowej. To znaczy podwyższenia drugiej stawki podatkowej bądź wprowadzenia kolejnej. Taka podwyżka mogłaby bowiem sfinansować zwiększenie kwoty wolnej i miałaby efekt zmniejszający nierówności.
I jeśli rzeczywiście tak będzie wyglądał Nowy Ład, to bez wątpienia należy stwierdzić, że to zmiany potrzebne. Jest bardzo dużo powodów, żeby tak uważać.
Podatki w Polsce są niskie. Ale tylko dla bogatych
Najpierw należy podkreślić, że sama kwota wolna od podatku w Polsce jest trzecią najniższą w UE – niższa jest tylko w Rumunii i Litwie. Ale jest coś dużo istotniejszego niż takie porównania. Żeby zrozumieć, dlaczego tego rodzaju zmiany są potrzebne, należy wyjaśnić, że w Polsce system podatkowo-składkowy jest regresywny – to znaczy, że nisko zarabiający oddają w podatkach i składkach większą część swoich dochodów niż ci zamożni.Fakt ten potwierdza m.in. raport Instytutu Badań Strukturalnych. W jego wnioskach możemy przeczytać:
"Polski system podatkowy jest regresywny – bardziej obciąża osoby o niskich dochodach niż osoby o wysokich dochodach. Konsumpcja jest z natury opodatkowana regresywnie. Aby to zrównoważyć, większość państw UE stosuje progresywne opodatkowanie pracy (wyższe dla wysokich zarobków). Polska jest tu wyjątkiem – opodatkowanie pracy jest liniowe, czyli takie samo dla niskich i wysokich zarobków. W przypadku własnej działalności gospodarczej, im bardziej dochodowa firma, tym mniejsze obciążenie zysków".
Dodatkowo ”wysokodochodowe firmy są znacząco niżej opodatkowane niż umowy o pracę. To skłania osoby o wysokich zarobkach do fikcyjnego samozatrudnienia – w rezultacie osoby te płacą często niższe podatki niż pracownicy o niskich dochodach”.
Jakie więc według autorów należy poczynić kroki, żeby zmienić ten fakt? M.in. ”zmniejszenie opodatkowania niskich wynagrodzeń, przeciwdziałanie fikcyjnemu samozatrudnieniu i zwiększeniu roli podatków majątkowych”.
Te ostatnie – podatki majątkowe (czyli np. podatek od spadków, nieruchomości czy zysków giełdowych) – w Polsce są zresztą niestety marginalne.
Czytaj także: Znany dziennikarz TVN24 chce płatnych studiów w Polsce. Ale chyba nie wie, jakie będą skutki
Kto zapłaci za kryzys?
Pewnie wielu czytelników, których nie przekonują argumenty natury etycznej – że tego rodzaju rozkład utrzymania kosztów państwa i usług publicznych jest niesprawiedliwy – zastanawia się, po co mielibyśmy właściwie ten rozkład zmienić?W końcu w Polsce bardzo popularne są teorie – zupełnie niepoparte ekonomiczną empirią – że niskie podatki dla bogatych owocują efektem "skapywania" ich bogactwa do mniej zamożnych części społeczeństwa. Albo wręcz nawet – i to głównie zasługa środowisk korwinowskich – że podatki to kradzież i każda ich podwyżka działa negatywnie na gospodarkę.
Tego typu teorie nie wytrzymują jednak starcia z twardymi danymi.
W kwestii progresji podatkowej zacząć trzeba od tego, że mamy obecnie wyjątkową sytuację – popandemiczny kryzys, który wymagał i wymaga ratowania gospodarki. Ratowania, za które ktoś będzie musiał zapłacić poprzez zwiększoną inflację wywołaną wsparciem finansowym.
"Inflację można rozumieć jako podatek, który płacimy za skuteczny pakiet ratunkowy. Niestety, nie płacimy go po równo. W największym stopniu dotyka ona dwie grupy: pracowników o sztywnych płacach (głównie w budżetówce i zawodach nisko kwalifikowanych) oraz tych, którzy oszczędzają przede wszystkim na kontach bankowych z niskim oprocentowaniem. W Polsce to głównie osoby najuboższe: trzymają one aż 25 proc. oszczędności na koncie" – piszą eksperci, dr Paweł Bukowski z London School of Economics oraz dr Wojciech Paczos z Cardiff Univeristy.
I wyjaśniają, że w związku z koniecznością ratowania gospodarki “polityka gospodarcza, zamiast walczyć z inflacją, powinna łagodzić jej skutki", a “rozwiązaniem może być zwiększenie progresji w podatku dochodowym oraz wprowadzenie podatku majątkowego nałożonego na najbogatszych Polaków (na przykład górny 1 proc.)”. Progresja zamiast regresji jest korzystna także z powodu zmniejszania nierówności ekonomicznych. I znowu – nie chodzi tylko o subiektywne wartości etyczne, ale także o kwestie czysto gospodarcze.
Jak zauważył w swoim wykładzie dr Paweł Bukowski z LSE, z badania z 2014 r. dotyczącego państw OECD, w którym autorzy spojrzeli na relacje pomiędzy nierównościami (mierzonymi współczynnikiem Giniego) a wzrostem gospodarczym po kryzysie finansowym z 2009 r., wynika, że nierówności ekonomiczne mają negatywny wpływ na wzrost gospodarczy.
– To, co wiemy z badań ekonomii głównego nurtu, to że żeby mieć wzrost gospodarczy, musimy mieć równe społeczeństwo. Możemy i powinniśmy jednocześnie dbać o wzrost i równość – mówił Bukowski.
W końcu, przechodząc do tego, że w wyniku zwiększenia kwoty wolnej mamy też emerytury bez podatku do 2,5 tys. zł, to tutaj sprawa jest oczywista – według Eurostatu w 2019 r. poziom zagrożenia ubóstwem starszych ludzi w Polsce rósł szósty rok z rzędu. To znaczy, że 17,4 proc. osób w wieku 65+ w Polsce było wtedy zagrożonych ubóstwem. Zwolnienie z podatku takiej kwoty jest więc naturalnym ruchem w stronę walki z tym niepokojącym trendem.
Bogaci uciekną z Polski
Popularnym kontrargumentem w stosunku do podwyższenia podatków dla najbogatszych jest to, że zamożni ludzie przeniosą działalność do kraju z niższymi podatkami. Tyle że to nie ma poparcia w ekonomicznych danych.– W naszym raporcie podajemy wyliczenia dla dochodów przekraczających 200 tys. zł rocznie, czyli około 17 tys. zł miesięcznie. Dla tej grupy podatki mogłyby bezpiecznie wzrosnąć do prawie 50 proc., i to zarówno u etatowców, jak i u samozatrudnionych – mówił w rozmowie z gazetą.pl ekonomista Paweł Doligalski z Univeristy of Bristol, o raporcie, którego jest współautorem.
Podkreślił też, że do tej wysokości podwyżka podatków byłaby “bez ryzyka dla budżetu", tzn. “ucieczki w szarą strefę, optymalizacji podatkowej, ograniczenia godzin pracy, czy rejestrowania się za granicą”.
Doligalski stwierdza więc, że “obecnie opodatkowanie najlepiej zarabiających pracowników na etacie wynosi w sumie około 38 proc., jeśli uwzględnić PIT, składki ZUS i składki zdrowotne, a mogłoby bezpiecznie wynosić 48 proc. Z kolei opodatkowanie najlepiej zarabiających samozatrudnionych wynosi 19 proc., a mogłoby 45 proc".
Pole do podwyżek bez negatywnych efektów mamy więc ogromne.
Ochronić ochronę zdrowia
Jeszcze inną sprawą jest potencjalnie obecna w Nowym Ładzie kwestia podniesienia stawki składki zdrowotnej dla zamożnych. Myślę, że podczas pandemii nikogo nie trzeba specjalnie przekonywać, że po pierwsze ochrona zdrowia jest kluczową usługą publiczną, a po drugie w Polsce jest ona mocno niedofinansowana. Ale przejdźmy do danych.Zgodnie z najnowszymi dostępnymi danymi Eurostatu (na 2018 r.) Polska jest jednym z państw najmniej wydających na ochronę zdrowia w UE. Jest tak zarówno w relacji do PKB (6,33 proc.), jak i w przeliczeniu na jednego mieszkańca (830 euro). W przypadku tej pierwszej statystyki zajmujemy 24 miejsce na 27 krajów członkowskich UE, a w przypadku drugiej 25. Średnia unijna w relacji do PKB, to 9,87%.
Jednak w dobie pandemii nawet w przypadku krajów, które wydają na ochronę zdrowia najwięcej (np. Niemcy, Francja czy Szwecja), ich wydatki okazały się być prawdopodobnie za małe. Dlatego potrzebujemy skokowego wzrostu nakładów na ochronę zdrowia (większego nawet niż przewiduje to obecny rząd), co musi się wiązać z podwyższeniem składki zdrowotnej.
Diabeł tkwi szczegółach
Jednak oczywiście w przypadku Nowego Ładu, jak i każdej tego rodzaju reformy, diabeł tkwi w szczegółach. Istnieje możliwość, że okaże się ona niezbyt korzystną dla społeczeństwa i gospodarki kiełbasą wyborczą. Tak będzie na pewno, jeśli razem z podwyższeniem kwoty wolnej od podatku rząd nie zdecyduje się na zaostrzenie progresji podatkowej (przy jednoczesnym podniesieniu dawno nieruszanej kwoty drugiego progu) i np. koszty tej zmiany będzie próbował zasypać przez wyżej wspomnianą podwyżkę składki zdrowotnej, zamiast zainwestować ją w ochronę zdrowia.Podobnie trzeba będzie reformę uznac za szkodliwą, jeśli PiS nie zrekompensuje samorządom utraconych wpływów z podatku PIT po podwyższeniu kwoty wolnej.
Także w przypadku, kiedy kwota wolna okaże się nie mieć odpowiedniego limitu dochodowego (co jest mało prawdopodobne), może okazać się, że taka zmiana będzie zbyt dużym kosztem dla budżetu. Jeśli znowu limit będzie zbyt niski, może się okazać, że realnie ze zmiany skorzysta zbyt mała część społeczeństwa. Podobnie z podwyższeniem stawki składki czy ewentualnych progów podatkowych – będzie to miało sens wyłącznie jeśli będzie oparte na skrupulatnych wyliczeniach.
Trzeba też podkreślić, że sensowniejszym niż podwyższenie kwoty wolnej od podatku, odciążeniem dla nisko zarabiających, byłoby zwiększenie kosztów otrzymania przychodu, ponieważ mniej obciążyłoby budżet.