Za paliwo jak za złoto. Sprawdzamy, czy na stacjach może być taniej

Konrad Siwik
Patrząc na tablice przy stacjach benzynowych człowiek coraz częściej zastanawia się, czemu benzyna jest droższa od wody. W końcu w tak upalne lato nawet szklanka H2O wydaje się cenniejsza niż pełen bak wachy. Jest jednak inaczej i postanowiliśmy sprawdzić, dlaczego.
Ceny paliw na stacjach benzynowych ciągle rosną. Pexels.com
Korzystając ostatnio z nieco pochmurnej weekendowej pogody, postanowiłem rzucić wszystko i wyjechać do Mrągowa. Tak jest, chciałem odpocząć od nagrzanego od słońca betonu, które towarzyszy mi na co dzień w stolicy. Spakowałem torbę, wskoczyłem do samochodu i ruszyłem w drogę.


A że w ostatnim czasie ciągle mówi się o rosnących cenach paliw, przyglądałem się po drodze różnym stacjom i porównywałem liczby na tablicach. Oczywiście jak można się domyślić, najdrożej było przy drogach szybkiego ruchu, jednak różnice w wysokości były znikome.

Natomiast gdy już zjechałem z lewego pasa na trasie S8 i musiałem ciągnąć się za sznurem samochodów przez prowadzące na Mazury miasteczka i wsie, zauważyłem, że tam ceny paliw potrafią zmieniać się co kilka kilometrów. I to nie o jakieś marne 3 grosze.

Przy wjeździe do jednej z miejscowości na komercyjnej stacji taki gaz był o kilkanaście groszy tańszy niż na innej popularnej stacji znajdującej się przy wyjeździe. A przejechałem zaledwie 5 km.

Wtedy zaczęły mnie zastanawiać nie tylko wysokie ceny paliw, ale także ich różnice na poszczególnych stacjach.
Po powrocie do Warszawy postanowiłem zweryfikować, skąd w ogóle ta drożyzna na przydrożnych stacjach i czemu ceny tak bardzo się różnią w zależności od stacji zlokalizowanych od siebie o zaledwie kilka kilometrów. W tym celu skontaktowałem się z Grzegorzem Maziakiem, Redaktorem Naczelnym portalu e-petrol.pl zajmującym się analizą rynku paliw.

Ceny paliw rosną, bo rosną notowania produktów bazowych

Zdaniem eksperta ceny są przede wszystkim uzależnione od notowań produktów bazowych, czyli przede wszystkim ropy naftowej. – Jeszcze rok temu, przez chwilę na futuresach amerykańskich mieliśmy ujemne ceny ropy, co było w ogóle ewenementem. Generalnie baryłka ropy kosztowała wtedy ok. 20-30 dolarów, dzisiaj kosztuje 75 blisko 80 dolarów – wyjaśnia Maziak.

– Więc zmiana tego podstawowego produktu, który jest wykorzystywany w wytwarzaniu paliw, nie mogła pozostać bez wpływu na to, co dzieje się na stacjach – dodaje.

Faktycznie: przez ostatnich kilka tygodni ceny są wysokie, ale – jak zauważa ekspert – też przez długi czas mieliśmy trochę wymuszoną stabilizację.

Jak wyjaśnia Maziak, ceny mogły zacząć rosnąć trochę szybciej, natomiast istnieje prawdopodobieństwo, że producenci paliw liczyli na to, że sytuacja na rynku naftowym zacznie się stabilizować i że poziom 70 dolarów być może zatrzyma wzrosty.

Tak się niestety nie stało. – Głównie za sprawą producentów współpracujących w ramach open plus – czyli kartel OPEC i kilka innych krajów, głównie Rosja – którzy w tym pierwszym etapie, jak zaczynała się pandemia, zdecydowali się bardzo mocno obniżyć wydobycie o ok. 10 mln baryłek ropy dziennie, czyli konkretnie o 10 proc. I oni te ograniczenia utrzymują – tłumaczy specjalista.
Czytaj także: Orlen wyjaśnił spadek cen podczas konferencji PSL. Żaden cud, tylko "proza życia"
Co prawda, już nie na takim wysokim poziomie jak początkowo, lecz wciąż jest to kilka milionów baryłek ropy mniej, niż normalnie te kraje powinny wydobywać. A mamy dzisiaj do czynienia z popytem, który praktycznie jest równy temu, który był przed pandemią.

Gospodarka się rozpędza, a zapotrzebowanie na paliwo właściwie jest już na poziomie przedpandemicznym. Tymczasem ciągle na tej drugiej szali, czyli podaży ropy, istnieją sztuczne ograniczenia utrzymywane przez współpracujących producentów. W tej sytuacji ceny ropy później przekładają się na to, co dzieje się na stacjach.

W tym momencie w notowaniach ceny na stacjach są najwyższe od 2013-2014 roku. Jak podkreśla Maziak, musimy też pamiętać o kilku nowych czynnikach wpływających na ceny paliw:

Światełko w bardzo ciemnym tunelu

Jak na razie na stacjach obserwujemy jedynie wzrost cen paliw, ale jednak w końcu musi nadejść wyczekiwana przez kierowców “korekta”. – W najbliższym czasie wydaje się, że raczej dużych obniżek spodziewać się nie należy, chyba że – to będzie odrobinę takie światełko w tunelu – OPEC Plus zacznie się powoli rozpadać – wyjaśnia ekspert.

– Są pierwsze oznaki tego, że może ten format współpracy się rozpadnie. Do tej pory był zaskakująco skuteczny, gdyż w poprzednich dziesięcioleciach podejmowane próby szerszej współpracy niż tylko OPEC nie funkcjonowały zbyt dobrze. Zazwyczaj kończyło się to tak, że Rosja zaczynała wydobywać więcej, niż się umawiano – dodaje.

Natomiast przez ostatnie 2-3 lata wszyscy są bardzo konsekwentni w przestrzeganiu ustalonych limitów wydobycia. W ostatnim czasie odbyło się spotkanie OPEC Plus, na którym miało zostać ustalone dalsze powolne luzowanie limitów o 400 tys. baryłek ropy miesięcznie, co w sumie do końca roku zwiększyłoby podaż o 2 mln.
Czytaj także: Nie chodzi wyłącznie o ceny ropy. Oto, dlaczego benzyna w Polsce drożeje
Wciąż byłby to jednak wynik na minusie w stosunku do czasów przedpandemicznych, jeżeli chodzi o wydobycie przez tych kluczowych producentów. Jednak byłby to ruch stabilizujący nieco sytuację na rynku. Natomiast pojawiły się wewnętrzne tarcia.

– Na dzisiaj wygląda to tak, że w związku z tym, że nic nie ustalono - obowiązują te poziomy, które były ustalone do końca lipca. Co by oznaczało, że z powodu ciągle rozpędzającego się popytu na paliwa, ropy znowu nie będzie wystarczająco – uważa ekspert.

Z drugiej strony jego zdaniem może to być również pierwsza oznaka, że porozumienie zaczyna pękać. – Jeśli się rozpadnie to jest szansa, że każdy zacznie pompować tyle, ile może, żeby jak najwięcej zarobić. W tej sytuacji na pewno zobaczylibyśmy obniżkę cen ropy. Natomiast na dzisiaj jest to prawdopodobny scenariusz, ale na pewno w tym momencie niebazowy – przekonuje Maziak.

Temat rozbija się głównie o Zjednoczone Emiraty Arabskie, które chcą ugrać trochę więcej dla siebie w ramach porozumienia. Na dzisiaj postawiły mocne veto i utrudniały sytuację OPEC. Pierwsza reakcja rynku naftowego na brak porozumienia jest taka, że ropa znowu poszła w górę, bo teoretycznie nie będzie więcej podaży surowca.

Natomiast, jak podkreśla Maziak, w perspektywie kilku tygodni, w ciągu których dalej nie będzie porozumienia albo dojście do niego będzie się przeciągało, pierwsze kraje zaczną się wyłamywać i być może jedność w ramach OPEC Plus się rozsypie.

Za drogo, by ruszać w drogę

Jak widać, jest mała szansa, że ceny w końcu się uspokoją. Pewniejszy jest inny scenariusz.

– W tym momencie, jeżeli wszyscy w ramach OPEC Plus nadal będą przestrzegać limitów porozumienia, to scenariusze, które jeszcze jakiś czas temu wydawały się nieprawdopodobne - czyli 100 dolarów za baryłkę - znowu zaczną się urealniać – ostrzega ekspert.

Maziak dodaje, że od kilku tygodni na rynku naftowym pojawiają się głosy, że ten kierunek wzrostowy jest jedynym możliwym. Wskazuje również, że wcześniej istniał jednak pewien czynnik stabilizujący. – Do tej pory wydawało się, że jak ceny zaczną za bardzo rosnąć, to szybko do gry wejdą amerykańscy nafciarze – twierdzi.

– Oni tę ropę łupkową, która jest prosta do wstrzymania, ale też prosta do szybkiego wznowienia wydobycia, zaczną pompować. I to sytuację rozwiąże, tylko że nikt wtedy nie przewidzi, na jaką skalę kraje OPEC i Rosja mogą ograniczyć wydobycie i przez jak długi czas to utrzymywać. W tym momencie, nawet gdyby ropa łupkowa zaczęła się pojawiać w dużych ilościach, to deficyt surowca na rynku i tak będzie – wyjaśnia specjalista.
Czytaj także: Fatalna wiadomość dla kierowców. 5,50 zł za benzynę, tak drogo nie było od 7 lat
Dzisiaj stan rynku paliw skutkuje również tym, że redukują się nadmierne zapasy. Jeżeli jedność zostanie utrzymana w ramach OPEC Plus, to kierunek wzrostowy na stacjach też się utrzyma.

Drogo nie tylko w Polsce

– Ceny wszędzie rosną, wszędzie są wysokie, wszędzie wróciły do tych poziomów przedpandemicznych, a nawet wyżej – wskazuje Maziak, dodając, że teraz pozostaje kwestia tego, czy to będzie tylko te 10 gr więcej, niż mogłoby być w innej sytuacji.

Zwłaszcza opłata emisyjna, która się pojawiła, dodatkowo wpływa na ceny. Nie jest jednak tak, że mamy jakieś wysokie ceny w skali regionu, bo jak wynika z notowań cen w Europie prowadzonych przez e-petrol.pl, Polska jest zazwyczaj w dolnej połowie stawki.

– Wszyscy kupujemy surowiec w podobnych cenach, wszyscy mają minimalny poziom opodatkowania w ramach UE, poniżej którego zejść nie mogą, więc jak popatrzymy sobie na zestawienie Europejskie, to nie jest tak, że my jakoś wyjątkowo dużo płacimy – uspokaja ekspert.

– Są kraje typu Holandia czy Niderlandy, które płacą zdecydowanie więcej, bo tam też są wyższe stawki podatkowe. Włosi też płacą więcej. Tutaj w regionie Czesi czy Litwa płacą podobnie jak my, więc nie odstajemy jakoś negatywnie. Ale też nie odstajemy pozytywnie, żeby było u nas jakoś wyraźnie taniej niż u sąsiadów.

Różnice na różnych stacjach

Jak wspomniałem na początku, zdziwiły mnie też różnice cen na stacjach oddalonych od dróg szybkiego ruchu. Maziak wyjaśnił, że wpływ na to ma wiele czynników zależnych od tego jaką kto ma stację, w jakiej lokalizacjach, jak tam wygląda konkurencja, czy to jest stacja własna koncernu, czy to jest stacja franczyzowa, jak tam wygląda zejście, które później się przekłada później na upusty handlowe od dostawców, im większy wolumen tym, że trochę lepsze będą ceny oraz czynnik czysto marketingowy - czyli im lepiej ktoś ma rozwiniętą ofertę pozapaliwową i chce ściągnąć ludzi przede wszystkim do sklepu, wtedy też będzie miał inne ceny.

Może być też kwestia dostępu do infrastruktury. Jeżeli są to stacje zlokalizowane w większej odległości od baz paliwowych, wyższe koszty transportu też znajdą odbicie. – Mamy kilka rurociągów produktowych w Polsce, więc w tych miejscach teoretycznie paliwo też powinno być tańsze, gdzie paliwo jest dostarczone rurociągiem, a nie dowożone koleją – mówi ekspert.

Tak więc jest mnóstwo czynników, ale koniec końców jeszcze dochodzi do tego marża sprzedawcy i jego polityka handlowa. – Jeżeli będzie on agresywny cenowo, to będzie walczył, może to robić okresowo, może to robić regularnie, toteż tutaj nie ma jakiejś jednej złotej reguły, z czego to wynika.

– Nawet w obrębie miasta takiego jak Wrocław na stacjach tych samych sieci, i to nawet przy niewielkiej odległości 2-3 km, cena może różnić się o kilka, a w skrajnych przypadkach kilkanaście groszy. Więc to wszystko zależy głównie od specyfiki mikrorynku – dodaje Maziak.

Czy przebijemy w tym roku 6 zł?

– Jeszcze do szóstki nie dobiliśmy i nie wiem, czy w tym roku dobijemy, jeśli chodzi o średnią ogólnopolską. Pojawiają się pierwsze szóstki na 98, ale to jest specyficzne paliwo, często też uszlachetnione dodatkowo, więc wtedy wiadomo, że może być trochę droższe – uspokaja ekspert z e-petrol.pl.
Czytaj także: Wielkie zgrzytanie zębami na stacjach. Cena benzyny nawet powyżej 6 złotych
– Zobaczymy jeszcze, jak się zachowa wariant delta i przełożenie na świat. Ruch samochodowy wrócił do poziomów sprzed pandemii, nawet w tym momencie mam przed oczami, jakieś podsumowanie GDDiK mówiące o tym, że ruch aut osobowych był o 13 proc. większy niż w czerwcu 2020, a ruch aut ciężarowych w relacji do czerwca 2019 był o 10 proc. większy. W przypadku takiego transportu i ruchu pasażerskiego wracamy do tego poziomu sprzed pandemii, a nawet trochę wyższego – kwituje.