Zbawią świat czy strącą nas do piekła? To nie kryptowaluty są złe – ale to, co z nimi robimy

Konrad Bagiński
Niezależna od nikogo waluta, miliardowe fortuny i możliwość zarobienia sporych pieniędzy – to jedna strona kryptowalut. Gigantyczne wahania kursów, coraz więcej włamań na giełdy, porażająca skala fraudów i tony odpadów – to druga, mroczna. Czy naprawdę jest się z czego cieszyć?
Technologia przyszłości? A może samo zło? Kryptowaluta nie jest zła - ważne, co z nią robimy pixabay.com

Obserwuj INNPoland.pl w Wiadomościach Google

Bitcoin to najsłynniejsza kryptowaluta świata, ale oprócz niego istnieje ok. 1000 innych cyfrowych walut. Sam bitcoin zużywa tyle energii elektrycznej, co Holandia. Generuje też tyle samo e-odpadów, co ten kraj. Pozostałe kryptowaluty w większości korzystają z podobnej infrastruktury, więc są równie mało ekologiczne.

Kryptowaluty zaburzają globalne łańcuchy dostaw – do ich produkcji potrzebne są olbrzymie ilości procesorów graficznych, dysków twardych, dysków SSD i chipów. Krytycy podkreślają, że to tylko jedna – oficjalna – lista strat ludzkości. Do tego trzeba doliczyć masową falę przestępczości, w tym oszustwa, kradzieże, uchylanie się od płacenia podatków, finansowanie nieuczciwych państw, takich jak Korea Północna, przemyt narkotyków. Ale to nie wszystko – bo kryptowaluty to też łakomy kąsek dla rabusiów. Lista przestępstw, których ofiarami padli właściciele bitcoinów obejmuje fizyczne ataki, napady z bronią w ręku, porwania, tortury i morderstwa.
Czytaj także: Co się dzieje z bitcoinem? Sprawdzamy, czy wojna w Ukrainie obnażyła słabość kryptowalut
Jak wskazuje David Rosenthal, naukowiec z Uniwersytetu Stanforda, założyciel kilku startupów i współtwórca technologii wykorzystywanych dziś przy obrocie kryptowalutami, średni okres użytkowania sprzętu do kopania kryptowalut wynosi mniej niż 16 miesięcy. Do kosztów środowiskowych musimy wliczać nie tylko przepaloną energię, ale i produkcję e-odpadów oraz emisje dwutlenku węgla pochodzące z ich produkcji, transportu i utylizacji.


– Wiadomo, że nie wszystko złoto, co się świeci. I to złoto wirtualne też ma swoją ciemną stronę. O ekologii wszyscy teraz myślą, ilość elektrośmieci i krótki cykl życia tych produktów jest zatrważający. Wiele osób o tej perspektywie nie myśli – mówi w rozmowie z INNPoland dr hab. Konrad Zacharzewski, prawnik specjalizujący się m.in. w temacie kryptowalut.

Bitcoin nie jest też przesadnie zdecentralizowany. Przyczyna? Koszty jego "wydobycia". W skrócie – im większa jest kopalnia, tym niższe koszty ponosi na wydobycie waluty. W efekcie już kilka lat po powstaniu bitcoina jedna firma wydobywała więcej niż połowę nowych bitcoinów. Jak twierdzi Rosenthal, obecnie większość "produkcji" zapewnia 5-6 kopalni. Wszystkie są w Chinach – a może raczej były, bo chińskie władze zakazały prowadzenia takiej działalności. Okazało się, że zaburza ona politykę energetyczną kraju – przynajmniej tak twierdzą chińskie władze. Słowem – brakuje prądu dla innych.

Stąd też biorą się (między innymi) silne wahania kursów. Wydobycie BTC pochłania olbrzymie ilości energii. Górnik dostaje wynagrodzenie właśnie w bitcoinach, ich wartość zależy więc w dużej mierze od cen prądu. Za ten płaci się w dolarach. A skoro kopalnia musi zarobić, to musi sprzedawać swój urobek. To niemożliwe bez napędzającej popyt spekulacji.

Ten argument nie do końca przekonuje profesora Zacharzewskiego.

– Na tę sprawę patrzę przekornie. Spójrzmy – w miastach ulice są non stop oświetlone, jedna żarówka sodowa starego typu wielkości kabaczka spala w ciągu 8 godzin świecenia więcej prądu niż całe moje gospodarstwo domowe – gdzie działa lodówka, radio, komputer. To fakt, kopalnie walut cyfrowych zużywają prąd, ale czy to wpływa na bilans energetyczny państw? Nie sądzę, by zatrzęsło to bilansem krajowym. Poza tym – użyjmy tu przykładu Polski – tylko wpływy z VAT–u za prąd sięgają 8 mld zł rocznie, państwo świetnie zarabia na sprzedaży – przekonuje. Dodaje, że jeśli weźmiemy to pod uwagę, sytuacja nie jest zatrważająca.

Kryptowaluty napędza spekulacja

Badacze Makarov i Schoar szacują, że w 2020 roku do indywidualni inwestorzy wspólnie kontrolowali ok. 8,5 miliona bitcoinów. Ale na tym rynku sporo było nierówności. 1000 największych inwestorów kontrolowało około 3 milionów BTC, a 10 000 największych inwestorów miało około 5 milionów bitcoinów.

Profesor Zacharzewski zwraca uwagę, że nie musi być to złe zjawisko.

– To prawda, że na obecnie obserwowaną wartość walut cyfrowych olbrzymi wpływ ma zjawisko spekulacji, czyli pęd za trendem. Czym innym jest wartość na papierze, a czym innym coś co za nim stoi. Kiedy bitcoin był początkującą walutą, faktycznie miał określoną wartość – bo trzeba było wydać dolary, złotówki czy funty żeby go mieć. Dziś za kryptowaluty płaci się innymi kryptowalutami. To jest element, który każe nam zapytać o to, czy nie mamy do czynienia z bańką spekulacyjną i czy jakaś efektywność gospodarki za tym stoi – mówi INNPoland.

Jak wynika z badań naukowców, aż 90 proc. wolumenu transakcji walutą bitcoin nie jest związanych z "ekonomicznie znaczącymi działaniami". To po prostu spekulacja. Albo – jak wskazuje David Rosenthal – transakcje mające na celu ukrycie swojej tożsamości przy przeprowadzaniu różnych transakcji. Bo teza o anonimowości jest tyle popularna, co naciągana. Problem pojawia się w momencie, gdy chcemy jakoś skorzystać z pieniędzy. Bitcoinem nie da się zapłacić za prawie nic. Potrzebujemy do tego pieniędzy.

Prof. Zacharzewski uważa, że rację mają ci, którzy twierdzą, że jest to "fenomen eteryczny".

– Bitcoina nie da się zjeść, nie da się za niego kupić chleba, może się uda kupić Teslę. To jest ciekawa rzecz, bo aplikowalność walut cyfrowych do sfery realnej załatwiłaby problem – wiadomo byłoby, że skoro coś można za nie kupić, to mają realną wartość. Ale do tego nie doszło, wraz z rozwojem regulacji pod wpływem pewnych konstruktywnie krytycznych refleksji okazuje się, że nie doczekamy chyba czasu, gdy walutami cyfrowymi będzie można płacić jak rzeczywistym pieniądzem – przewiduje prof. Zacharzewski.

Dodaje jednak, że podstawy prawne do płacenia kryptowalutami już się tworzą. W UE powstał projekt rozporządzenia w sprawie rynków kryptoaktywów. Kiedy wejdzie w życie, będzie podstawą prawną legalnego obrotu i gromadzenia kapitału w walutach cyfrowych. Właśnie w tym projekcie znajdują się też zapisy pozwalające na emisję tzw. tokenów płatniczych – czyli właśnie kryptowalut.

W dużym skrócie – możliwe będzie emitowanie trzech rodzajów tokenów. Pierwsza to tokeny użytkowe – czyli coś na kształt kart stałego klienta, w tej kategorii mieszczą się też NFT. Drugą kategorią są tokeny inwestycyjne, które są odpowiednikiem akcji lub obligacji. Emisja i jej rygory będą zbliżone do dzisiejszych i kontrolowane przez regulatora. Trzecia kategoria to tokeny płatnicze.

– I tu nie tylko widzimisię emitenta, ale i zgoda organów państwowych będzie wymagana. Powstało nawet hasło "stokenizowana złotówka". To bardziej eksperyment techniczny niż faktyczna waluta, którą moglibyśmy płacić w sklepie czy na stacji benzynowej. Zresztą powiedzmy sobie uczciwie: przecież już dziś można żyć bez gotówki, płacić kartą, telefonem etc. Czy to będzie oparte na sieci rozproszonej, jak w przypadku kryptowalut, czy linearnej (jak tradycyjny pieniądz) nie ma większego znaczenia – mówi prof. Zacharzewski.
Czytaj także: Bonnie i Clyde kryptowalut. Małżeństwo oskarżone o wypranie 4,5 mld dolarów
Dodaje, że od gotówki odchodzą Szwedzi. W tym kraju zdecydowana większość transakcji odbywa się przy użyciu kart. Odsetek transakcji gotówkowych spada od lat, obecnie wynosi około... jednego procenta. – A to znaczy, że to jest produkt bezpieczny – kwituje prof. Konrad Zacharzewski.

Rosenthal pisze, że teza o bezpieczeństwie bitcoina jest mocno naciągana. Owszem, złamanie kryptograficzne samej waluty jest jeszcze niemożliwe. Stanie się realne za kilkanaście, może kilka lat – kiedy do użytku trafią potężne komputery kwantowe. Dziś słabym punktem całego systemu są giełdy i luki w ich zabezpieczeniach. O ile rok temu włamania na giełdy kończyły się grabieżami kilku, kilkunastu milionów dolarów, dziś straty idą w setki milionów. 115 mln dol. stracili użytkownicy BadgerDAO, 196 mln – BitMart za 196 mln USD, 323 mln – Wormhole za 323 mln. Rekordem jest chyba włamanie do sieci Poly Network, które przyniosło straty o wartości 600 milionów dolarów.

Firma Elliptic zajmująca się analizą blockchain wyliczyła, że tak zwane protokoły DeFi (obłsugujące Ethereum) straciły do tej pory 12 miliardów dolarów z powodu kradzieży i oszustw. Straty w pierwszych około 10 miesiącach 2021 roku osiągnęły 10,5 miliarda dolarów, w porównaniu z 1,5 miliarda dolarów w 2020 roku. To około 5 proc. z 237 miliardów dolarów przepuszczanych przez DeFi.

Konrad Zacharzewski nie bagatelizuje tego problemu, ale zwraca uwagę, że nie jest to wina cyfrowych pieniędzy, ale słabych zabezpieczeń giełd i niefrasobliwości użytkowników.

– Można spojrzeć na to troszkę przewrotnie. Giełda (kantor) walut cyfrowych to prywatne przedsięwzięcie zarobkowe, umożliwiające wymianę dóbr między osobami trzecimi. Taki przedsiębiorca chce zarobić na prowizji i musi wypracować taki model i taką technologię, która zapewnia bezpieczeństwo. A w świecie zerojedynkowym pokusa zysku bez pracy jest duża. Informacje o włamaniach na giełdy są przykre. Ale to wszystko przypomina trochę pytanie Duńczyka do Kwinty z filmu "Vabank": "Dlaczego ty się włamujesz do banków?" "Bo tam są pieniądze" – podsumowuje prof. Zacharzewski.

Faktycznym problemem, zgłaszanym przez posiadaczy kryptowalut np. w USA jest problem z legalizacją dochodu z tego tytułu. Ludzie czekają miesiącami, zanim banki zweryfikują pochodzenie ich pieniędzy. Szybki proces utrudniają m.in. przepisy dotyczące prania pieniędzy i finansowania działalności terrorystycznej. W Polsce paradoksalnie nie jest z tym przesadnie trudno, o ile oczywiście mamy dowody, że kupiliśmy kryptowaluty w dołku i sprzedajemy je teraz. Oczywiście PIT od tego trzeba zapłacić.

Koncentracja kryptokapitału – dobra czy zła?

– Nie widziałbym w tym nic złego – ci, którzy mają zasoby, chcą je powiększać. Kiedyś były to zasoby pieniężne, dziś mogą być inne. Obecnie wystarczy kupić token o wartości "zero zero nic", poczekać aż jego wartość wzrośnie kilkaset tysięcy procent i kupić za to więcej kryptowalut. Widzimy przecież, że wzrosty wartości kryptowalut są szokujące – mówi INNPoland prof. Zacharzewski.

Zwraca za to uwagę na zjawisko tworzenia sztucznej wartości. Przypomina kryzys z 2008 roku, który – w powszechnym mniemaniu – był związany z amerykańskimi hipotekami. W rzeczywistości nie chodziło tylko o to, że Amerykanie przestali spłacać swoje wierzytelności, ale o to, że na poczet tych hipotek banki przeprowadzały mnóstwo kolejnych operacji finansowych. Dług był sprzedawany wielokrotnie i wielokrotnie przekraczał wartość samych hipotek.

– W skali świata wartość sztucznie kreowanych długów, skutków inżynierii finansowej produktów finansowych przekraczała 600 razy PKB całego świata w okresie poprzedzający ostatni znaczący kryzys gospodarczy w latach 2007–2008. To jest wartość szokująca – mówi prof. Zacharzewski. Tłumaczy to zjawisko na bardzo prostym przykładzie.

– Z moimi studentami bawię się w taką zabawę – siedzimy z okręgu, nikt oprócz mnie nie ma pieniędzy. Ja mam 100 złotych, pożyczam tę kwotę osobie siedzącej obok mnie, ona pożycza dalej. Po jednym pełnym kółku nadal mamy fizyczne 100 złotych i tysiąc złotych wierzytelności. Czyli ilość pieniądza wzrosła o 10 razy, bo przecież wierzytelność to w pewnym sensie pieniądz (pozwala na umorzenie zobowiązania przez potrącenie i może zostać scedowana na inną osobą). Po drugim czy trzecim kółku zaczynamy sobie wystawiać weksle, bo przecież trzeba mieć jakieś zabezpieczenie na poczet zwrotu kolejnej już pożyczki. W czasach obecnego kryzysu wartość tak sztucznie wykreowanego długu przekracza 600 razy nie 100 złotych, ale wartość światowego PKB. I system obrotu kryptowalutami wpina się w ten schemat. Ale nie dlatego, że płaci się za nie pieniędzmi, tylko innymi kryptowalutami – tłumaczy prof. Zacharzewski.

Dodaje, że w ten sposób możemy też zrozumieć znaczenie długu jako podstawy kreacji współczesnego pieniądza.

– W latach 40. XX wieku zaniechano trzymania rezerwy długu w złocie. Od tej pory żyjemy w czasach transcendentnych, oderwanych od sfery realnej – mówi prof. Zacharzewski. Ale uspokaja, że do kryptowalut nastawiony jest optymistycznie. – Technologia nie jest zła, ma służyć ludziom i to robi – wyjaśnia.